A miało być tak pięknie...
CZESŁAWA KUREK • dawno temuPoranek pierwszego wspólnego dnia jest sielanką. Dzieciaki wstają z łóżek, z przyjemnością siadają przy stole w kuchni i zjadają śniadanie. Zrobiłam im kanapki z szynką, pomidorem i szczypiorkiem. Takie, jak robiła moja mama na świąteczne śniadanie. Dla mnie ten dzień jest odświętny – znowu jest nas więcej, znowu w domu słychać dzieci, znowu jest kogo wprowadzać w świat.
Apetyt im dopisuje, Jonasz przymila się o dokładkę. Zaczynamy od zwiedzania okolicy, spacerów, pokazania sklepu, szkoły, parku. Mamy prawie cały tydzień dla siebie, żeby się poznać i oswoić, zanim dostaniemy dokumenty dzieci i zaprowadzimy je do szkoły.
Obiad gotujemy razem. Jonasz z poświęceniem uczy się obierania ziemniaków, Donata rwie się do smażenia kotletów. Im bardziej pryska tłuszcz, tym fajniej. Muszę ją trochę utemperować. Snuję opowieść o płonącej kuchni, ale nie zdąży nawet wpaść do jej jednego ucha, a dziewczynka całą uwagę przerzuca nagle na kolejne zajęcia, które przychodzą jej do głowy. Staram się cierpliwie wrócić do wątku głównego, ale wymaga to ode mnie ogromnej gimnastyki umysłowej. Donata bardzo szybko się zniechęca i natychmiast porzuca zajęcie, które jej się nie wychodzi. Oj, czeka nas dużo pracy nad kształtowaniem wytrwałości… Dzień mija szybko, wieczorem dzieciaki padają jak muchy, zmęczone nadmiarem emocji.
Siadamy z Pawłem na tarasie, jest chłodno. Przynosi mi koc i kubek herbaty, zaczynamy rozmawiać. Wymieniamy się uwagami na temat dzieci, próbujemy przewidzieć, jakie czekają nas wyzwania i co możemy dla nich zrobić. Widzę, że Paweł wręcz odmłodniał, ma w sobie mnóstwo entuzjazmu, jest zachwycony Jonaszem i traktuje go zupełnie jak własnego syna. Snuje plany wspólnych wyjazdów na ryby, spacerów po górach. Ja jestem trochę bardziej sceptyczna, bo zaobserwowałam pewną niepokojącą tendencję. Jonasz traktuje siostrę z wyższością. Nieszczególnie w ogóle poważa kobiety. Z każdym pytaniem zwraca się do Pawła, mnie zupełnie ignoruje. No nic, mam nadzieję, że to mylne wrażenie…
Następne tygodnie nie są łatwe dla nikogo. Dotąd dzieci „do rany przyłóż” zabiegały o naszą uwagę, serdeczność. Przytulały się i na wyścigi robiły drobne przysługi. Zapisaliśmy je do szkoły i zaczęły się schody. Jonasz jest typem ambitnego prymusa, stara się dobrze wypadać na tle Donaty. Jego starania niestety polegają głównie na stawianiu siostry w złym świetle. Swoje sukcesy opiera na jej porażkach. Donata bardzo cierpi z tego powodu, zaczyna się rywalizacja i przekrzykiwanie: „Ciociu, ale ona…! Ciociu, to on…!”. Po pierwszych dwóch tygodniach udaje mi się trochę powstrzymać waleczne zapędy obydwojga, konsekwentnie ignoruję ich wzajemne zaczepki. Wiem, że mają prowadzić do tego, żeby każde z nas opowiedziało się za jednym lub drugim, żeby była jasność, kto kogo kocha, a kogo nie cierpi. Takie zdanie wymknęło się Donacie.
Powoli i delikatnie podpytuję dzieci o stosunki w domu i zaczyna mi się rysować obraz sytuacji. Zarówno rodzice, jak i dziadkowie dzielili dzieci (i ich rodziców) na lepszych i gorszych. Ojciec i matka dzieci mają rodzeństwo – każde z nichjedną osobę. Obydwoje doświadczyli odrzucenia ze strony rodziców, którzy faworyzowali konsekwentnie swoje drugie pociechy i nimi się zajmowali (oraz wnuczętami z ich związków). Ojciec dzieci z kolei wybrał Jonasza, Donatę odrzucając i wyśmiewając. Matka niestety też zabiegała o uczucia Jonasza, córkę pozostawiając na uboczu. Budzi się we mnie protest i poczucie solidarności z odrzuconą dziewczynką. To też niedobrze, staram się zracjonalizować swoje emocje, bo widzę, że instynktownie próbuję jej wynagrodzić tę sytuację i gdzieś w głębi siebie czuję niechęć do Jonasza, który nie jest przecież niczemu winien. Bogu dzięki, że mam obok siebie Pawła. Nasze wspólne rozmowy pomagają mi (i jemu) uświadomić sobie wiele uczuć, które pojawiają się w nas i nie zawsze wiodą w dobrym kierunku. Co ciekawe, przy własnych dzieciach byłam nieco mniej wyczulona na rozmaite niuanse, jednak stopień świadomości jest zupełnie inny, dużo też nauczyłam się na tych szkoleniach.
Trochę się martwię, jak to będzie dalej, ale… Damy radę!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze