Kopnij w zadek Dziecko Szczęścia
LAURA BAKALARSKA • dawno temuCo powoduje, że niektóre osoby są postrzegane jako Dzieci Szczęścia? Jedni na pewno sobie robią taki image, a wokół siebie wielki rejwach i zamieszanie, kiedy wykonają najprostsze polecenie służbowe. Inni chwalą się wszystkim, czym tylko da się pochwalić. Wszystko, co mają i co ich spotyka, jest najlepsze – tylko dlatego, że jest właśnie ich. Nawet kot, który sika gościom złośliwie w buty, objawia w ten sposób niezwykłe przywiązanie do właściciela, wspaniały charakter i inteligencję. Są farciarzami, mając takie nadzwyczajne stworzenie w domu.
Ale są też tacy, którzy siedzą cicho w kątku, pokornie robią swoje i czekają, aż ich ktoś tam znajdzie – jak uczyła babcia. I rzeczywiście: raz na jakiś czas nawet w tym ciemnym kącie dopadnie ich jakaś milusia koleżanka, która stanie i boleściwym głosem przemówi:
– Znowu dzisiaj w nocy nie mogłam spać i tak sobie myślałam: ty to masz dobrze!
Okoliczności przyrody są takie: zazdroszcząca jest funkcyjną. Obiekt zazdrości nie. Zazdroszcząca zarabia więc więcej. Obiekt zazdrości mniej – ale wie, że w związku z tym nie ma w obowiązkach spijania z ust szefa myśli, które w jego głowie nigdy się nie wylęgły. Zazdroszcząca ma rodzeństwo, na które może liczyć. Obiekt zazdrości jest jedynaczką. Obie są samotnymi matkami. Jednej mąż umarł, druga rozwiodła się, bo nie miała ochoty dłużej utrzymywać lenia i nieroba. Mnie się wydaje, że obie mają ciężko oraz że sytuacja każdej z nich ma jakieś plusy. Ale żeby zazdrościć?! Swoją drogą rację miał Wańkowicz, kiedy mówił, że Polska to jest taki kraj, w którym ksiądz zazdrości krawcowej, że ta ma troje nieślubnych dzieci. Ale to przecież nie jest ani pociecha, ani usprawiedliwienie.
Kiedy Dziecku Szczęścia powinie się noga, i tak bliźni nie postrzegają tego jako nieszczęścia. Wszak na biednego nie trafiło. Spadnie, jak zawsze, na cztery łapy. Wyliże się z tego. I bywają gorsze nieszczęścia. A zresztą – dobrze mu tak; wreszcie dostał kopa w tyłek.
W jednej z prac wstecz siedziałam o trzy biurka od faceta noszącego przezwisko Stara Fiukowa. Stara Fiukowa wszystko miał najlepsze: najlepszego syna, żonę, najlepsze kochanki, najlepszy dom i samochód. Potem okazało się wprawdzie, że najlepszy samochód psuł się bez przerwy, ale wyszło to na jaw dopiero wtedy, gdy Stara Fiukowa go sprzedał i kupił inny, oczywiście najlepszy. Ja też Starą Fiukową uważałam za Dziecko Szczęścia. Pan ten bowiem sztukę obijania się w dużej korporacji opanował do perfekcji. Zwalał swoją robotę na innych, a powieka mu przy tym nie drgnęła. Napiszę kiedyś o tym bardziej szczegółowo, bo zjawisko ciekawe, a na razie wracam do głównego wątku: szczęścia Fiukowej.
Stara Fiukowa miał już nieźle po sześćdziesiątce, gdy dopadło go zapalenie wyrostka robaczkowego. Wyrostek wycięto, a Fiukowa wrócił do pracy w glorii i chwale, bo zwolnienie poszpitalne schował do kieszeni. Panienki z kadr szeptały:
– My tu pana nie widzimy, bo to niezgodne z przepisami. Stara Fiukowa siedział więc w pracy z miną męczennika, żona przynosiła mu ciepłe obiady w termosie, a do każdego dołączała krwistoczerwoną różę.
– Ten to się w czepku urodził! – wzdychano w zespole.
Aliści w parę miesięcy po operacji wyrostka Stara Fiukowa poważnie się rozchorował. Wersja oficjalna, głoszona przez samego zainteresowanego, brzmiała: „To tylko zwykły gronkowiec złocisty”. W zakątkach biura szeptano:
– Jak zwykle mu się uda z tego wyleźć.
Jedna panna w przerwie na kawę zgłaszała reklamację do ślepej kiszki, czyli do mnie, „że Fiukowa się nie zwierza”.
– A wiesz, jak to leczyć? Oddział szpitalny masz pod sobą? Dasz mu recepty i skierowania do laboratorium? – zapytałam.
– Phi – na to panna. – To jest tylko gronkowiec złocisty. Po czym poszła do Fiukowej, stanęła nad nim i zapytała z fałszywą troską:
– Jak się, Marku, dzisiaj czujesz?
Sama zapewne poczuła się lepiej. Była górą. I zdrowa.
No, wątpię, czy „tylko gronkowca” leczy się chemioterapią. Fiukowa robił dobrą minę do złej gry. Widocznie nie liczył na niczyje współczucie. Jak widać – słusznie. Jako stary wyjadacz wiedział zapewne, że może spodziewać się tylko kląskania po kątach i słodzenia kawusi jego przypadkiem.
Najlepiej więc kopnąć w zadek Dziecko Szczęścia, mówiąc z uśmiechem: przepraszam, że mam lepiej. Dotknąć do żywego. Niech zobaczy, że jest taki jak wszyscy, że niczym się nie różni – jest śmiertelny, miewa pecha i czasem wyląduje pod wozem. To pewnie przynosi lepszy efekt niż dotykanie świętych relikwii. Może nawet daje siedem lat tłustych? A może się mylę, może ludzie to robią, kierując się jakimiś szlachetnymi pobudkami?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze