Rozstania i powroty
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuWydawałoby się, że ludzie są ze sobą, albo nie są. Otóż nie. Istnieje frapujący stan pośredni. Wszyscy znamy takie pary. Schodzą się i rozchodzą, jakby ich życie od tego zależało. Być może w istocie zależy.
Przypominam sobie taką sytuację. Lata temu tkwiłem w swojej norze szczęśliwy, że nikogo nie obchodzę i nikt, choć przez chwilę nie próbuje się o mnie troszczyć. Zadzwonił telefon. Kumpel pytał, czy mam czas, czy mogę wyskoczyć, straszna sprawa – rozstał się z dziewczyną. Ładnie, ładnie pomyślałem sobie, teraz ja o kogoś się zatroszczę.
Na piwie zaserwowano mi nerwową relację z ostatnich dni pożycia. Nieustanne awantury, pretensje o byle co mieszały się z chwilami grobowej ciszy oraz dzieleniem włosa na czworo. Wreszcie chłop nie wytrzymał, trzasnął drzwiami, strzepał na mnie emocje i zaczął myśleć co teraz.
No dobrze, odpowiedziałem mu, ale może to nie jest takie ostateczne? Przecież w tym roku rozstaliście się już ze cztery razy, a mamy dopiero początek marca. Pamiętasz co było wcześniej? Człowieku wyście tak się schodzili i rozchodzili jeszcze w szkole średniej. Znajomek wysłuchał, pokiwał łbem gorącym i odrzekł, że tym razem jest inaczej, że rozstanie jest ostateczne.
Nie minął dzień, a byli znów razem. Jak znam życie, prosto z knajpy popędził do dziewczyny, którą porzucił.
Nie minął miesiąc, jak zadzwonił ponownie. Oczywiście z tym samym. Słuchałem zafascynowany, jakbym natrafił na człowieka, który utrzymuje, że umie fruwać. Poznałem cały katalog rozstań, różniący się od siebie czasem trwania. Otóż, prócz rozstań zwykłych i ostatecznych są tez rozstania finalne, na sto procent, całkowite, prawdopodobne, jak i nie budzące wątpliwości. Kolega marzył o przyszłości i kreślił plany podbojów seksualnych, zaraz potem wył pod niebo, że kocha tę jedną i strzelał oczami na boki.
Koniec zawsze był podobny.
Zapytałem go w końcu, czy nie jest tym zmęczony. Zwyczajne rozstanie bez przymiotnikowe potrafi wykończyć, a co dopiero gdy zdarza się częściej niż dni wolne od pracy. Zamrugał zdziwiony i odrzekł, że inaczej po prostu nie może. Takie ma życie. Rozstania i powroty. Dodajmy, tylko dwie rzeczy budziły w nim przerażenie: rozstanie bez powrotu, oraz życie bez rozstań i powrotów.
Nie on jeden tak miał. W czasie, kiedy rozmawialiśmy, jego dziewczyna popędziła żalić się koleżankom. Zdarzyły mu się już rzeczy wystawione na próg, asystował przy zmianie zamka i stanął przed niemal niemożliwym zadaniem podzielenia biblioteki. Nic z tego nie wynikło.
Rozsądny człowiek zapyta, czemu tak się dzieje. Zazwyczaj poszukujemy przyjemności, a unikamy cierpienia. Po co więc trwać w związku przypominającym rozbujaną huśtawkę? Niekiedy przyczyna leży w braku odwagi. Ludzie, z niepojętych przyczyn obawiają się samotności. Jakby w pustych czterech ścianach czaiło się coś strasznego. Byłem tam. Nic się nie czai. Ale są tacy, którzy zamieszkaliby z diabłem tasmańskim, żeby tylko samotności uniknąć. Kłócą się, godzą, warczą na siebie tylko po to, żeby niezwłocznie wyszeptać przeprosiny. Bywa i tak. Widocznie inaczej nie potrafią.
Niemniej dla wielu kłótnia jest przyjemnością. Mnie samemu trudno to zrozumieć zapewne dlatego, że rzadko miewam rację. Prawdę powiedziawszy nie mam jej nigdy, zwłaszcza kiedy się wściekam. Umiarkowanie rozgarnięty interlokutor obnaży moją słabość, rozbije kiepskie argumenty (bywa, że nie mam żadnych argumentów) i zostawi skompromitowanego. Dopuszczam jednak możliwość, że inni lepiej znają się na życiu.
Człowiek rozsądny, który jednocześnie uwielbia kłótnie i rozstania, znajduje sobie partnera o podobnych upodobaniach. Żrą się więc, gromy ciskają, rozchodzą się tylko po to, aby niezwłocznie do siebie wrócić. Oczywiście nie rozumieją dokładnie tego mechanizmu. Każde rozstanie – na tydzień, na dzień, na kwadrans – urasta do rangi dramatu. Rzeczywiście jest rozstaniem. Tym razem ostatecznym, całkowitym i potwierdzonym. Z domu wyjeżdżają meble, kota rozrywa się na dwa kawałki, a znajomi zawezwani na świadków tego dramatu, kiwają smutno głowami. Wiedzą, co będzie. Pogodzą się skurczybyki jedne.
Po prostu, niektórzy lubią się schodzić i rozchodzić. Ot, cała tajemnica.
Złośliwa część mojej osoby doszukuje się furtki, pozwolenia na to, aby sobie pobrykać. Co oznacza rozstanie? Ano tylko to, że dwoje co razem było, razem być przestało. Facet staje się wolnym facetem, dziewczyna także. Oznacza to rzadką okazję robienia tych rzeczy, które są zakazane dla tych, którzy trwają w związkach. Mężczyzna, rozstawszy się choćby na kwadrans, zwykł pędzić do knajpy, żalić się wrogom a nawet przyjaciołom. Chlapnie sobie to i owo. Kto wie, może w zasięgu wzroku znajdzie się jakaś dziewczyna? Jeśli tak, to chłop świeżo uwolniony z wnyków niezawodnie ku takiej popędzi. Przecież się rozstał, to jego prawo a nawet obowiązek. Co z tego, że niedługo wróci do swojej byłej, wielokrotnie doszłej?
Dopuszczam możliwość, że druga strona postępuje w podobny sposób. Albo przynajmniej cieszy się chwilą zasłużonego spokoju.
Dywagując na temat chwilowych rozstań zwykliśmy zapominać o ich najprostszej konsekwencji, czyli o powrotach. O ile rozstanie jest kwestią publiczną (właściwie nie może istnieć bez publiczności) to powrót dokonuje się w intymnej, niekiedy pikantnej atmosferze. Gasną wszelkie wątpliwości, niedawne pretensje schodzą na plan dalszy i zanikają, zostają jedynie, nazwijmy to eufemistycznie, rzeczy przyjemne. Powracają motylki w brzuchu, ciała stają się jakby mniej znajome, za to o wiele bardziej chętne. Przynajmniej tak to sobie wyobrażam.
Kto wie, może ci rozstający się i powracający do siebie raz po raz po prostu są szczęśliwsi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze