Psychonaliza bałaganiarza
JUSTYNA POBIEDZIŃSKA • dawno temuBędzie o ładzie i sprzątaniu. Zajęciu znienawidzonym i powszechnie pogardzanym. Wszak już od najmłodszych lat wpaja się dzieciom, że to robota dla leni i głupków: bo czy i Was pani w szkole nie straszyła, że jak się nie będziecie uczyli, czeka Was zamiatanie ulic? A przecież każde miejsce, o którym pomyślicie, musi być przynajmniej od czasu do czasu posprzątane. Kino, przychodnia, spożywczak na rogu, chodnik przed domem, biuro.
Ten temat nurtuje mnie od lat. Od kiedy sięgam pamięcią, zawsze był powodem rodzinnych niesnasek, kłótni, a nawet bijatyk z młodszym bratem. Nie pomagały grafiki i polubowne załatwianie sprawy, zawodziły nawet próby przekupstwa. I tak na końcu zawsze była kłótnia z młodym.
W każdym miejscu pojawia się z różną częstotliwością jakiś dobry człowiek z miotłą, ścierką i robi porządek. Ilu tych niewidzialnych ludzi musi być? Cała armia. Armia walczących z wiatrakami. Dzięki nim nie zeżarły nas roztocza, nie zabiła zaraza… Zamiast okazywać im wdzięczność i stawiać pomniki, straszy się nimi dzieci. Ot, sprawiedliwość.
A ile wokół sprzątania narosło przysłów i powiedzeń: na podstawie tego, czy człowiek ma posprzątane, niektórzy nawet potrafią zinterpretować charakter sprzątającego. Czysto ma w domu, znaczy się i w duszy ma porządek. Co tam psychoanaliza, wystarczy komuś do dużego pokoju zajrzeć i wszystko jasne – zdrowy, szczęśliwy, bo ład wszędzie panuje. Choć… czy te paprochy na dywanie nie sugerują, że coś go nęka?
Kolejna mądrość ludu uczy: po tym, jak wygląda mąż, znać czy żona porządna. Jak domyty, koszulę ma wypraną i wyprasowaną, znaczy, że ma dobrą żonę. Znów należy zapomnieć o dyrdymałach o partnerstwie, wspieraniu i miłości: wystarczy jedno spojrzenie na kołnierzyk męskiej koszuli i męskie dłonie. Tylko co zrobić, kiedy mąż upaprze się – dajmy na to – sosem pomidorowym w czasie przerwy obiadowej w pracy? Czy automatycznie jego żona staje się gorszą żoną i powraca do utraconego statusu żony dobrej w chwili, kiedy spierze haniebną plamę? Aż strach pomyśleć, jak straszne są żony kominiarzy, górników i mechaników samochodowych, którzy po całym dniu pracy wracają do domu ufajdani od stóp do głów. Gdyby dalej iść tym tropem, można by dojść do wniosku, że najlepsze żony mają maklerzy, bankierzy, biznesmeni i wysocy urzędnicy w spodniach z kantem i pod jedwabnym krawatem.
A te wszystkie histeryczne okrzyki pań domu, zaskoczonych wizytą niezapowiedzianych gości? Przepraszam za bałagan! A ja mam nieposprzątane! – wykrzykują z pąsem na twarzach, ze wstydem, który mógłby nasuwać podejrzenia, że nie o kurzowe koty w kątach chodzi, ale o ukrytego w szafie kochanka. Po wyznaniu o nieposprzątaniu zawsze następuje próba wyjaśnienia niecnego stanu rzeczy: a bo tu się jakoś strasznie kurzy, czasu nie miałam, chora byłam, właśnie sprzątać chciałam, to przez kota naszego… Zupełnie jakby goście byli kontrolerami z sanepidu. Tłumaczą się kobiety wiejskie i miejskie, wykształcone i proste, bogate i biedne. Wszystkie. Co ciekawe, najczęściej owe tłumaczenia nie mają uzasadnienia – im gęściej tłumaczy się kobieta, tym czyściej w domu.
Piszę o kobietach, bo mężczyzna tłumaczący się z bałaganu to rara avis. Tak już jakoś jest, że w kwestii ładu i dążenia do ładu, który to osiągnąć można jedynie przez nieszczęsne sprzątnie, od zarania dziejów panuje niezgoda. Kłócą się kobiety i mężczyźni: bracia i siostry, mężowie i żony, synowie i matki. Naukowcy od lat głowią się nad tym, dlaczego na pozór niewinna para zmiętych, znoszonych skarpet leżących koło łóżka wcale nie przeszkadza niektórym panom, jednocześnie doprowadzając część pań do szewskiej pasji? Czy to jakaś różnica w budowie mózgu? A może działa tu czynnik behawioralny? Dominacja kultury patriarchalnej?
Badania trwają, a w damsko-męskiej walce o czystość para skarpet urosła do rangi symbolu. Panów, którzy się na te słowa oburzają, proszę o zwrócenie uwagi, że raczej nie mówi się o porozrzucanych w mieszkaniu rajstopach. Rzecz jasna nie mówię też o wszystkich panach i wszystkich paniach – są przecież pedanci i kobiety-flejtuchy, bywają też ludzie, którzy do sprzątania mają stosunek mało emocjonalny. Ale nie o nich mowa. Na użytek felietonu wzięłam pod lupę szastających skarpetami i tłumaczące się perfekcjonistki. I przeprowadziłam pewne badania. Zapytałam kilku mężczyzn, dlaczego to, co kobiety zwykły uważać za skrajny bałagan, jest dla nich niezauważalne? Okazało się, że póki wiedzą, gdzie co leży, wszystko jest w porządku. I nic nie szkodzi, że telefon leży w pudełku z niedojedzoną pizzą, a symboliczne skarpety zaściełają gęsto łazienkową podłogę. To im wcale nie przeszkadza. Przyjdzie czas, to się sprzątnie. Kiedy przyjdzie czas? Ano, nie wiadomo. Się zobaczy.
Najczęściej jednak nie udaje się doczekać apogeum bałaganu. Do akcji wkraczają wściekłe matki, siostry, żony i kochanki, wyprowadzone z równowagi nieładem. Sprzątają, miotając pod nosem przekleństwa. Co dla nich jest bałaganem? Odpowiedź brzmi: wszystko musi leżeć na swoim miejscu. Jeśli nie leży, to jest to bałagan. Inną kategorią jest brud. Nawet kiedy wszystko leży na swoim miejscu, może być brudno. Nieodkurzona podłoga, nieumyte okna, zaplamione lustra, szara wanna i nieświeża pościel. Brud często idzie w parze z bałaganem. Należy zwalczać jedno i drugie.
Kobiety mają różne sposoby na swoich synów, mężów i braci. Jednym z nich jest tak zwane przetrzymanie. Trzeba przestać sprzątać i czekać. Ile jeden z drugim wytrzyma w tym, za przeproszeniem, syfie? Okazuje się, że nie jest to skuteczna metoda. Mieszkanie zmienia się w pobojowisko, które przeszkadza tylko jej. A ten stres ciągły, że goście niezapowiedziani przyjdą? Znów trzeba będzie przepraszać, tłumaczyć się gęsto i czerwienić ze wstydu. I co sobie pomyślą, jakie wnioski o stanie ducha gospodyni wyciągną? Już lepiej posprzątać. I tak trwa wojna. Jedni brudzą, inni sprzątają. I świat się jakoś kręci. Na szczęście praca z ajaksem czystym relaksem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze