Mój mąż chce mnie zmienić
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuMówi się, że trzeba być sobą i nigdy nie grać kogoś, kim się nie jest. Niestety życie w zgodzie z tym, co dyktuje wnętrze, nie zawsze daje spokój i szczęście. Niekiedy nie jest też łatwe - na przykład wtedy, gdy okazuje się, że najbliższa osoba, to jest mąż, ma inne wyobrażenia na temat swojej żony, do czego doszedł nie na początku wspólnej drogi, ale dopiero jakiś czas po ślubie.
Monika (27 lat, plastyczka z Łodzi):
— Przyznaję, że nie jestem perfekcyjną panią domu. Generalnie robię w mieszkaniu tylko tyle, ile muszę – nie realizuję się sprzątając, nie przeżywam uniesień myjąc podłogę pod dywanami, a wzorowy porządek w garderobie nie jest dla mnie sprawą życia i śmierci. W kuchni działam podobnie — nie trzymam się utartych schematów i tego, co powinnam, nie czerpię z mądrości żadnych szkół. Jestem sobą – pichcę jakby od niechcenia, ale nie jestem jakimś tam niechlujem. Raczej artystką.
Gotuję, żeby smacznie przeżyć, a sprzątam, żebyśmy nie zapadli na jakąś chorobę czy nie przewracali się o sterty ciuchów. Zaoszczędzony czas przeznaczam na czytanie, oglądanie starych filmów. Lubię też wyjść na spacer, a i poleżeć na kanapie, bezmyślnie gapiąc się przed siebie. Zawsze tak miałam i było mi z tym dobrze. Nie czuję potrzeby zaharowywania się, jeżdżąc na szmacie albo stojąc przy garach. Co gały mojego męża brały — widziały, bo mieszkaliśmy ze sobą w akademiku. Na swoim jesteśmy od roku – i to jest już inna bajka. Od tamtej pory ciągle słyszę jakieś uszczypliwe uwagi, dobre rady z cyklu „co powinnam”, a i komentarze niezadowolenia z poziomu mojego zaangażowania w bycie panią domu. O jak mnie to wkurza! Okazuje się bowiem, że nie jest istotne, że Paweł ma szczęśliwą, zadbaną i oczytaną żonę, z którą może konie kraść, pośmiać się do łez, a i pogadać na różne tematy. Ważne jest, by owa żona doskonale wpisywała się w jego wyobrażenie pani domu – aby to osiągnąć, musiałabym zmienić styl prowadzenia domu i gotowania. Oddać mu się bez reszty.
Denerwuje mnie, że mój mąż chce mnie urobić i wtłoczyć w jakiś zupełnie obcy mi schemat. Nie uważam, żeby nieposiadanie w kuchni ręczników papierowych czyniło ze mnie gorszego człowieka, a nonszalancja w dekorowaniu potraw oznaczała, że nie można mi – w kwestiach prowadzenia domu — ufać. Prawdopodobne jest, że zbliżyłabym się do ideału (i zyskała spokój w domu), gdybym była jak teściowa, która codziennie sprząta jedno pomieszczenie, wieczorami piecze ciasta, a warzywa na sałatkę kroi z namaszczeniem, niemalże używając linijki. Mogłabym być też jak panie z reklam, które mają zdanie na temat środków czystości, a i stosunek do wielu drobiazgów, na które ja – cóż – po prostu nie zwracam uwagi.
To niby tylko błahostki, ale trochę się boję, że może to mieć kiedyś jakieś nieprzyjemne konsekwencje. Bo ja nie planuję się zmieniać, a mój mąż nie jest gotowy na bycie mężem ekscentrycznej, w jego i jego środowiska przekonaniu, żony. Jest sfrustrowany i poirytowany, zapędza się w tym krytykowaniu, ale ja, prawdę mówiąc, mam to w nosie. Nie planuję rewolucji i nadal będę robić niezdarne muffinki, a także myć terakotę bez zaangażowania, to jest szybkimi ruchami mopa. A jak mu się nie podoba, to niech sam się weźmie za robotę albo zatrudni panią do sprzątania, skoro w tym sektorze nie umiem go uszczęśliwić.
Agata (30 lat, graficzka komputerowa z Poznania):
— Z moim mężem znamy się od dziecka. Wychowywaliśmy się w jednej piaskownicy, przeszliśmy przez edukację, siedząc w jednej ławce. Zawsze byliśmy przyjaciółmi i zgranym teamem – nasze randki spędzaliśmy na koncertach rockowych, na grze na gitarze, a także… w garażu rodziców Piotra, gdzie wspólnie rozbieraliśmy na części, po czym składaliśmy w jedną całość, kolejne motocykle. To była nasza pasja.
Przez te wszystkie lata wiele się zmieniło. Wydorośleliśmy, porzuciliśmy glany i czarne ramoneski. Założyliśmy rodzinę, mamy dwoje dzieci, dom, kota i psa. Ale zmieniliśmy się też my, gdzieś w środku. Piotr pogodził się ze światem i wyszedł do ludzi. Jest teraz taki elegancki, otwarty i towarzyski! Na pewno przyczyniła się do tego jego praca – jest urzędnikiem (o co nigdy, przenigdy kiedyś bym go nie podejrzewała!). Ja, choć wyszłam z roli outsidera, nie czuję potrzeby jakiejś radykalnej zmiany. Co innego na ten temat sądzi mój mąż. Co ciekawe, nie podoba mu się nie tyle mój styl bycia czy sposób myślenia, co pozory – czyli to, jak się ubieram. On uważa, że skoro mam trzydzieści lat i jestem mamą, powinnam – przede wszystkim — wyglądać adekwatnie (i do sytuacji, i do wieku). I tak, z uporem maniaka, wypomina mi moje sztruksy, golfy i parki, za to na każdą okazję – imieniny, urodziny czy święta – dostaję od niego szpilki, garniturki i białe bluzki koszulowe (ble!). Nie to, że lubię nosić się jak chłopak – zawsze, nawet pod bojówkami i czarnym golfem, mam na sobie seksowną bieliznę, maluję paznokcie, do spódnic noszę pończochy. Nie jestem „obskurem” – nie chodzę w wielkich gaciach i rozciągniętych, workowatych swetrzyskach. Wszystko ma klasę i jest dobrze uszyte — to zdecydowanie kobiece wariacje, ale utrzymane w stylu, który kocham i czuję.
Jest mi źle. Smuci mnie to, że mój mąż mnie już nie akceptuje, że inaczej rozumiemy dorosłość i swoją w niej kreację. Trochę mu się dziwię. Zawsze był taki odważny i pewny siebie, a teraz, żeby poczuć się dobrze, musi mieć taką samą żonę jak wszyscy koledzy. Z taką „nieadekwatną” kobietą u swego boku czuje się źle. Tymczasem — o ile na wesele czy inną uroczystość mogę założyć i suknię z gorsetem, o tyle – będąc inną postacią na co dzień — musiałabym nie tylko wymienić garderobę, ale i zmienić siebie, bo przecież także w sposobie ubierania wyrażam to, kim jestem. I on, zdaje się, przestał to rozumieć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze