Kącik przenajświętszy
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuLudzie już tak mają, że schodzą się i rozchodzą – im zejście jest trwalsze, tym rozpad bardziej widowiskowy: fruwają garnki, rodzice i ciotki wydzwaniają, jakby właśnie zaczynał się koniec świata, zaś dzieci dzielone są na czworo. Wychodzi też, że partner nie miał właściwie jednej dobrej cechy, za to złych mnóstwo. W takich zdarzeniach międzyludzkich widzę ogromne piękno zbudowane na pewności, że jesteśmy sobie równi, bowiem profesorowie i kucharki, artyści oraz hycle skaczą sobie do gardeł z równą zaciekłością.
Ludzie już tak mają, że schodzą się i rozchodzą – im zejście jest trwalsze, tym rozpad bardziej widowiskowy: fruwają garnki, rodzice i ciotki wydzwaniają, jakby właśnie zaczynał się koniec świata, zaś dzieci dzielone są na czworo. Wychodzi też, że partner nie miał właściwie jednej dobrej cechy, za to złych mnóstwo, od żałoby za paznokciem, aż po ten dziwny rodzaj wrażliwości, którą wyróżniali się SS-mani. W takich zdarzeniach międzyludzkich widzę ogromne piękno zbudowane na pewności, że jesteśmy sobie równi, bowiem profesorowie i kucharki, artyści oraz hycle skaczą sobie do gardeł z równą zaciekłością.
Powody rozpadu również są podobne i zaskakujące w swej banalności. Facet może szlajać się po ubłocone uszy, nocować w burdelach, na śniadania pić dyktę i czcić szatana w piwnicy, będzie mu wybaczone, mało tego, partnerka stanie na uszach i częściach intymnych, by tego nie widzieć. Odwrotnie jest tak samo, rozumna ślepota drugiej strony odpuści kobiecie wybryki najstraszliwsze. Zarzewiem rozpadu związku są nieodmiennie rzeczy drobne i ta sama dziewczyna, która wybaczyła partnerowi alkoholizm oraz dziwki, praśnie nim w cholerę na widok garów nie umytych dziesiąty raz z rzędu, skarpetek ciśniętych na środek pokoju i zbrodni uber alles: obsikanej deski klozetowej. Prowadzi to do zaskakującej tezy, że porządek moralny jest drugorzędny w stosunku do porządku zwykłego, ze wskazaniem na czystą toaletę.
Miałem kolegę, do którego co weekend przyjeżdżała wielka miłość – notabene, znajomość na odległość przewyższa wszystkie inne formy związku, gromadząc plusy i eliminując niedogodności bycia razem. Wielka miłość to może niewłaściwe słowo, była to bowiem miłość jasna jak supernowa i tytaniczna niczym miłosierdzie Boże, wypełniona wspólnym gotowaniem, gruchaniem i zapewne wyuzdanym seksem. Dużo ciekawsza od tego zakochania była jednak pięciodniówka oczekiwania na przyjazd wybranki.
Kumpel mój, menel i świnia, w niedzielny wieczór pakował ukochaną do autobusu, po czym pogrążał się w radosnym używaniu. Pękały browary i flaszki, papierosy szły taśmowo, a w powietrzu wirował cierpki dym z substancji zakazanych. Do tego, ów człowiek zarzucił mycie, czy nawet zmianę ciuchów, a że żył z udawania pisarza, coś nawet wklepał w kompa, raz na jakiś czas, w stanie kompletnej nieprzytomności. W rejonach czwartku, kolega może nie trzeźwiał, ale jął przeczuwać, że piątek przyniesie koniec balangi, orientował się też w jej pokłosiu. Podłoga mieszkania była bowiem wielką popielniczką przemieszaną ze szmateksem, puszki leżały wszędzie, a obca cywilizacja, żyjąca w zawalonym garami zlewie podejmowała już próby nawiązania kontaktu z gospodarzem. O smrodzie nie wspomnę. Trzeba było się więc napocić ze ścierką oraz mopem i w piątkowe popołudnie błyszczało równie jasno, co oczy rzeczonego kumpla, po pięciu kawach, wyglądające już rozpusty.
Drżę o przyszłość tych miłych ludzi, ponieważ zamieszkali już ze sobą i to, co nie przeszkadzało w życiu na odległość, staje się zarzewiem dramatu. Chłop mógłby dla kobiety wytrzeźwieć i zadbać o czystość. Problem z trzeźwieniem polega nie tylko na tym, że świat widziany bez używek jest zwyczajnie nie do zniesienia – jeśli facet rzuca, dajmy na to wódkę, bo kogoś bardzo kocha, znaczy to, że przestał kochać siebie, a która kobieta będzie szczęśliwa z kimś kto za sobą nie przepada? Ten paradoks nie znajduje rozwiązania, leżąc u podstaw stałych napięć w związku.
Teraz sprzątanie: w kobiecej hierarchii wartości porządek znajduje się szalenie wysoko, gdzieś pomiędzy poczuciem własnej wartości a przeceną w sklepie z kosmetykami, tymczasem dla faceta pozostaje nieistotny, właściwie, jest najmniej ważną pierdołą ze wszystkich nieistotnych pierdół świata. Co więcej, pojawia się różnica zdań w zakresie dbania o czystość. W opinii kobiet, to trudne zadanie należy dzielić między dwoje, solidarnie zmywać gary, odkurzać i szorować meble, rozpowszechnił się też absurdalny przecież pogląd, że mężczyzna, jeśli nabałaganił, to powinien po sobie posprzątać.
Samiec zaś patrzy na sprawę w prostszych kategoriach: porządek nie jest ważny, a jeśli jest ważny dla kogoś, to czasem można się ugiąć, celem nabicia sobie punktów, ale wsadzenie się w kierat czystości nie wchodzi w grę. Mało tego, jeśli komuś – czytaj kobiecie – bałagan przeszkadza, to co za problem, niech kobieta weźmie i posprząta. Właściwie dlaczego miałby się przejąć czymś tak dalece nieistotnym, jak bielizna ciśnięta między kwiatki. Źle ci z nią? To ją zabierz. Trudno tu faceta winić, co prawda, sam postępując w ten sposób, widzę niezadowolenie strony przeciwnej, lecz nie jestem w stanie stwierdzić, skąd ono się bierze.
Zaznaczam pokornie, że w tym rozumowaniu nie ma śladu szowinizmu. Z rzadka wyobrażam sobie sytuacje odwrotne, kiedy facet-czyścioszek (jeden z tych dziwnych potworów, którzy mają piankę na włosach, ogolone pachy, a co najgorsze, używają kosmetyków) spiera się z dziewczyną zakochaną w brudzie. Podobne konflikty mogą pojawić się w związkach homoseksualnych, więc oskarżenie o seksizm jest tutaj nie na miejscu.
Pewnym pocieszeniem jest, że ludzie trwają ze sobą mimo tych dramatów, czyli istnieją jakieś drogi wyjścia. Kompromis jest wykluczony, kobieta nie zgodzi się na życie w bałaganie, facet zaś w czystości dostanie świra. Forma widzeń weekendowych, choć idealna, raczej se ne vrati, więc idealnym rozwiązaniem wydaje się rzecz święta, którą powinien mieć każdy facet: a mianowicie kącik, pokoik, przybudówkę, nawet norkę pod ubikacją, gdzie będzie mógł mieć dwadzieścia zaschłych kubków, góry łachów, kompa z gołymi babami, przyłazić tam i w głębokim szczęściu śmierdzieć. Reszta mieszkania para powinna sprzątać wspólnymi siłami. Układ jest prosty: faceta angażuje się w dom, za to w kąciku robi, co mu się żywnie podoba.
Kącik jest świątynią i świętością zarazem, jedyną szansą na uratowanie miłości, życia w harmonii i szczęściu. Kibicuję więc wspomnianemu kumplowi i jego kobiecie, wierząc głęboko, że zdołają ocalić siebie. Dramat w tym, że żyją na dwudziestu metrach, wliczając antresolę oraz kota. Co zrobić, jak być ze sobą, mijać się i kochać?
Niestety, miłe panie, wyjścia nie ma – tak małe mieszkanie musi stać się kącikiem w całości, brudnym królestwem mężczyzny. By jednak wykazać się zrozumieniem, uczuciem, całą gamą cech ludzkich, odpuszczamy łazienkę, oddając ją kobiecie w niepodzielne władanie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze