Jak korzystać ze smartfona?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuDwa lata temu sądziłem, że to przejściowa moda, nietrafiony pomysł w rodzaju pagera albo konsoli na kartridże. Myślałem jak stary człowiek, którym niedługo będę – jeśli coś jest do wszystkiego, to tak naprawdę jest do niczego. Myliłem się. Smartfony zmieniły nasze życia. Z przerażeniem obserwuje młodych ludzi – przyjaciół, kochanków – jak siedzą przy kawiarnianych stolikach. Zerkają raz na siebie, raz na ekranik!
Słuchajcie, naprawdę myślałem, że to się nie przyjmie.
Dawno temu znaleźli się tacy, którzy nie wierzyli w to, że telewizja się przyjmie. Kto o zdrowych zmysłach zechce siedzieć u siebie, w chałupie i gapić się w śnieżący ekran, pytano. Dwadzieścia lat temu dziennikarz Newsweeka wieszczył, że internet się nie przyjmie. Życie zweryfikowało oba te poglądy. Po prostu ludzie są zawsze jeszcze głupsi, niż nam się wydaje.
Ze smartfonami miałem podobnie. Dwa lata temu sądziłem, że to przejściowa moda, nietrafiony pomysł w rodzaju pagera albo konsoli na kartridże. Myślałem jak stary człowiek, którym niedługo będę – jeśli coś jest do wszystkiego, to tak naprawdę jest do niczego. Miałem w pamięci drukarki z wbudowanym skanerem, videotelewizory i tym podobny szajs, którego już nikt nie używa. Coś, co jest jednocześnie telefonem, tabletem, odtwarzaczem mp3 oraz być może wibratorem, nie ma prawa się przyjąć, gdyż żadna z tych funkcji nie będzie zadowalająca. Sprawę przesądzał ekran dotykowy, w moim mniemaniu wynalazek kompletnie niedorzeczny. Przecież kiedy macam po ekranie, to sobie tenże ekran zasłaniam, zostawiając do tego tłuste odciski palców!
Przyjaciele kupowali sobie kolejne coraz lepsze modele smartfonów, a ja tkwiłem w swoim ponurym świecie. Zrozumcie mnie dobrze, te słowa pisze człowiek, który ma dwa komputery, jeden do pisania, drugi do rozrywki, filmy ogląda wyłącznie z telewizora, muzyki słucha ze specjalnego odtwarzacza, gra prawie wyłącznie na konsolach i czyta wyłącznie książki papierowe. Oczywiście pomyliłem się straszliwie, sam mam smartfona, którego nienawidzę. Kolejny powód, aby poczuć się gorzej. Nic wielkiego. Równie dobrze mógłbym złościć się na śnieg w styczniu.
Smartfony zmieniły nasze życia. Z przerażeniem obserwuje młodych ludzi – przyjaciół, kochanków – jak siedzą przy kawiarnianych stolikach. Zerkają raz na siebie, raz na ekranik. Jakiś dureń lezie chodnikiem z nosem w smartfonie, zaraz się potknie i wyrżnie głupim łbem o beton. Inny matoł nie wytrzyma pięciu minut bez sprawdzenia poczty. Jeszcze inny matoł, największy z nich wszystkich, bawi się z synem, co chwilę wyplątuje się z jego rączek i sięga do kieszeni. Bo może ktoś coś napisał, coś przysłał, może coś na sieci ciekawego się podziało. Oczywiście, każdy z tych durni to ja, pominąwszy fakt, że już dawno nie jestem młody. Skoro smartfony na stałe weszły do naszego życia, musimy je jakoś okiełznać. Muszą nam służyć, nie odwrotnie. Albo my, albo one.
Piszę te słowa w swoim gabinecie (wykrojonym z pokoju przy pomocy regału, jakby to kogoś obchodziło), na biurku mam mnóstwo niepotrzebnego drobiazgu, w tym kilka kubków po kawie, ciężką figurę bogini Kali, ogromnego drewnianego nosorożca i kasztany, ale nie ma tam smartfona. Ten leży na kanapie w tak zwanym pokoju dziennym. Muszę wstać, aby z niego skorzystać, czyli korzystam raz na dwie godziny. Gdy skończę pracę i pójdę do pokoju dziennego, smartfona przełożę na biurko. I tak dalej. Rozumiecie już, o co chodzi? Smartfon jest jak paczka papierosów. Nie może znajdować się w zasięgu ramienia, sięgnięcie poń, musi wiązać się z wysiłkiem.
Przyjmijmy, że korzystanie ze smartfona w towarzystwie – podczas spotkania z przyjaciółmi, rodzinnego obiadu i tak dalej – jest czymś równie nieeleganckim, co puszczanie wiatrów w saunie. Po prostu się nie godzi. Tymczasem taka sytuacja jest normą. Ludzie siedzą ze sobą, zerkają w ekraniki, a nawet, o zgrozo, pokazują sobie nawzajem swoje najnowsze aparaciki. To już nie lepiej pokazać cycki? Czy naprawdę nie można przeżyć wieczoru bez oglądania zdjęć z wakacji, nowych memów, bez sprawdzania maili i facebooka? Przecież kiedyś było to naturalne.
Nie mówię, aby siedzieć w knajpie czy na rodzinnym obiadku z wyłączonym smartfonem. Chciałbym to jednak jakoś uregulować. Chcesz sprawdzić maila? Ktoś do ciebie dzwoni? Przepraszasz grzecznie, odchodzisz od stolika i załatwiasz tę niecierpiącą zwłoki sprawę pomiędzy tobą a ekranem dotykowym. W ten sposób – mam nadzieję – po smartfona – będziemy sięgać tylko wtedy, gdy jest to naprawdę konieczne.
Warto również ograniczyć filmowanie. Odkąd w telefonach pojawiły się kamery i pojemne karty pamięci, zachowujemy się jak dzieci opętane przez diabła albo nową zabawkę. Na koncerty chodzę od jakichś dwudziestu lat i doskonale pamiętam czasy, kiedy ochroniarze przetrzepywali każdego w poszukiwaniu aparatu fotograficznego. O szczęsna młodości! Teraz, gdy stoję w tłumie pod sceną, mam przed sobą las uniesionych dłoni, a w każdej błyszczy aparacik. Pal sześć, że to zjawisko zamordowało tzw. młyna (chodzę głównie na metalowe koncerty), chciałbym zapytać was, durnie, czemu po prostu nie posłuchacie muzyki? Czemu nie popatrzycie, co tam wyrabia się na scenie? Dlaczego, do diabła ciężkiego, nie cieszycie się chwilą? Przecież trzy czwarte z was nawet nie obejrzy tego nagrania, filmik wrzucony na youtube zbierze dwucyfrową liczbę wyświetleń i tyle z tego będzie. Podaję przykład koncertów, ale problem jest szerszy i dotyczy choćby wycieczek. Wszyscy wyglądamy jak wyśmiewani do niedawna turyści z Japonii. Czy naprawdę – powtórzmy – wszystko jest warte uwiecznienia? Proponuję po prostu się rozglądać i chłonąć otoczenie. Kamerę w aparacie zostawmy na jakieś niecodzienne zjawiska w rodzaju prymasa na wrotkach albo lądowania ufo.
Smartfony służą do przekazywania informacji o swoich użytkownikach. To ich najbardziej złowrogi aspekt. Należy mówić o sobie jak najmniej. Wiem, że to trudne. Proponuję zacząć od zlikwidowania lokalizacji. Ta przypomina palantir Sarumana – niby fajne, ale nie wiemy kto patrzy z drugiej strony. Dalej, nie piszmy, gdzie akurat jesteśmy i co robimy, lepiej też nie wrzucać żadnej spontanicznie zrobionej fotografii. W przeciwnym razie grozi nam przymus życia w uczciwości. Jak inaczej chcecie oszukiwać przełożonych? Albo partnerów? Albo jeszcze innych ważnych dla nas ludzi, których musimy zdradzać i okłamywać? No jak? Przecież życie w prawdzie jest niemożliwe.
Mniej więcej tak to widzę i odkąd zacząłem stosować się do powyższych zasad, moje życie wykonało znaczący skok jakościowy. Mam smartfona i powoli orientuję się, że nie jest mi do niczego potrzebny.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze