Towarzyska nieatrakcyjność
URSZULA • dawno temuJa i Kamil jesteśmy coraz bardziej przybici naszym obecnym statusem towarzyskich nudziarzy. Czy ludzie naprawdę nie potrafią docenić rozmowy na tematy takie jak: sztuka, literatura, polityka, podróże? Czy pod przykrywką tych tematów spotykają się tylko po to, by poflirtować i poplotkować?
Wszyscy ludzie tzw. samotni, którzy nie znaleźli jeszcze swojej drugiej połówki, myślą, że nie ma nic piękniejszego niż związek, wspólne układanie sobie życia i snucie planów na przyszłość, bliskość, poczucie bezpieczeństwa i tym podobne. Zapewne większość związków dostarcza tych uczuć i doświadczeń, ale nie tylko tych. I wbrew temu, co pewnie teraz sobie pomyśleliście, nie zamierzam rozwodzić się nad kłótniami, tym jak się ludzie zmieniają i oddalają do siebie, ani nad innymi męczącymi aspektami posiadania stałego partnera, bo z tym każdy człowiek powinien się liczyć. Dramatem wielu związków, także naszego, o czym chcę tu napisać, jest stuprocentowa śmierć towarzyska. I to bynajmniej nie z naszej winy.
Ale po kolei. Po moim powrocie z Japonii, ponad miesiąc temu, Kamil zorganizował coś w rodzaju przyjęcia powitalnego, na które zaprosił grono naszych bliskich, dobrze znających się między sobą, znajomych. Znajomi, owszem, przyszli, zjedli co było do zjedzenia, wypili co było do picia, obejrzeli zdjęcia, pokręcili się trochę i po dwóch godzinach zaczęli się powoli rozchodzić. Trochę nas to zdziwiło, gdyż nie widzieliśmy się z nimi od kilku dobrych tygodni, toteż sądziliśmy, że spędzimy razem długi i miły wieczór. Ten szybki odwrót znajomych wytłumaczyłam sobie w ten sposób, że może akurat wszyscy tego dnia mają jakąś ważną rzecz do zrobienia wieczorem w domu i przeszłam nad tym do porządku dziennego. Historia ta miała jednak ciąg dalszy.
Po jakimś tygodniu bardzo zaczęła nam doskwierać szara rzeczywistość, obmierzła rutyna dnia: uczelnia – dom, bark jakichkolwiek wydarzeń odróżniających jeden dzień od drugiego. Po cichu liczyłam na zaproszenia na imprezy, ale one jakoś nie przychodziły, choć, musze to zaznaczyć, zarówno ja jak i Kamil należymy do osób towarzyskich, znajomych nigdy nam nie brakowało. Wzięliśmy wiec sprawy w swoje ręce, zabraliśmy się do organizowania imprez, spotkań wyjazdów. Jednakże, ku naszemu rozczarowaniu, z naszych zaproszeń skorzystała garstka osób, z których wszystkie były jakby nie w humorze, sprawiały wrażenie, jak by przyszły, bo nic lepszego do roboty akurat nie miały, a i tak szybko się ewakuowały.
Nie pamiętam, które z nas pierwsze zaczęło podejrzewać, jakie to przyczyny leżą u podstaw naszej nieatrakcyjności towarzyskiej, w każdym razie wreszcie zrozumieliśmy, że ludzie samotni (do których zalicza się większość naszych znajomych) nie znajdują przyjemności, a tym bardziej nie widzą celu w bywaniu w miejscach, gdzie nie mają szans poznać nikogo nowego. Do takich miejsc niestety zalicza się nasze mieszkanie, przez które przewijają się ludzie, którzy znają się od dawna i w ciągu minionych lat mieli czas, by się upewnić, że ze sobą nie chcą mieć dzieci. Zamiast przypatrywać się (prawie) małżeńskiemu szczęściu gospodarzy, wolą czas wolny spędzić w dyskotece, czy też klubokawiarni, gdzie jest, przynajmniej, za kim się obejrzeć, a przy odrobinie szczęścia, dla kogo wyglądać pięknie, zdobywać się na (zaskakująco nawet dla samego siebie) dowcipne riposty, tańczyć do upadłego…
Ja i Kamil jesteśmy przybici naszym obecnym statusem towarzyskich nudziarzy. Czy ludzie naprawdę nie potrafią docenić rozmowy na tematy takie jak: sztuka, literatura, polityka, podróże? Czy pod przykrywką tych tematów spotykają się tylko po to, by poflirtować i poplotkować?
Wobec powyższego chcę oprotestować, jako fałszywy, powielany przez telewizję i czasopisma stereotyp przerażającego życia samotnych i szczęśliwego tych pozostających w stałym związku. Dlaczego nikt nie lituje się nad parami, które, jako niechodliwy na rynku towarzyskim towar, skazane są na spędzanie piątkowych wieczorów w samotności?! W samotności we dwoje.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze