Szpital to moja pasja
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuOtoczony lasem, dziesięciopiętrowy budynek w Międzylesiu na obrzeżach Warszawy po II wojnie światowej miał być tylko pomnikiem postawionym w hołdzie wymordowanym dzieciom. Pomnik, to nikomu nieprzydatny kamień, mówiła wtedy Wisława Szymborska. Obok niego wybudowano Instytut “Pomnik - Centrum Zdrowia Dziecka”, którego celem jest ratowanie i leczenie dzieci. Rano, tuż po ósmej, wjeżdżamy windą na czwarte piętro, na oddział chirurgii dziecęcej.
Otoczony lasem, dziesięciopiętrowy budynek w Międzylesiu na obrzeżach Warszawy po II wojnie światowej miał być tylko pomnikiem postawionym w hołdzie wymordowanym dzieciom. Pomnik, to nikomu nieprzydatny kamień, mówiła wtedy Wisława Szymborska. Obok niego wybudowano Instytut “Pomnik — Centrum Zdrowia Dziecka”, którego celem jest ratowanie i leczenie dzieci.
Rano, tuż po ósmej, wjeżdżamy windą na czwarte piętro, na oddział chirurgii dziecięcej.
Napięty grafik
Do sali szkoleń wchodzą chirurdzy. Spokojni, opanowani. Zaczynają od raportu z poprzedniego dnia i z nocnego dyżuru. Młoda chirurg, Dorota Broniszczak, opowiada o dolegliwościach Kasi, Marka, Łukasza i innych pacjentów, o wczorajszych zabiegach i operacjach, a także o nowo przyjętych na izbę dziecka. Pytana o wypoczynek, zamyśla się: - Wypoczynek… to głównie odsypianie. Ostatnio zaniedbałam wiele rzeczy, które kiedyś sprawiały mi wielką radość. Studenckie wakacje trwały długo. Uwielbiałam wyjeżdżać na Bliski Wschód — do Turcji, Syrii, na Cypr. Gdy zaczęłam pracę w szpitalu, zaniedbałam sport, kino, teatr. Książki czytam tylko w autobusie, bo do pracy dojeżdżam z daleka.
Wąsatemu profesorowi, kierownikowi oddziału kliniki chirurgii dziecięcej, Piotrowi Kalicińskiemu, także doskwiera brak czasu. — Człowiek głupieje intelektualnie. Czytam tylko książki fachowe. Relaksuję się rzadko, jeśli już uda mi się pojechać na urlop, to w góry, na narty. Leżenie plackiem w słońcu — to nie to. Tylko raz, z uporem maniaka, chodziłem z rodziną na plażę. Tak bardzo mi się nudziło, że czytałem dwie książki dziennie i do nikogo się nie odzywałem. Kaliciński, popijając kawę, mówi o obfitym krwawieniu z jelita chłopca spod szóstki. — Trzeba operować. Plan jest jak zawsze napięty. Gdy pada komenda: — Do pracy - wszyscy rozbiegają się. Jedni na umówione zabiegi w pododdziale chirurgii jednego dnia, inni przygotowują się do przeszczepu. A niektórzy mają jeszcze czas, by zapalić przed długą operacją.
Zdj. Konrad Stawicki
Tatusiu ratuj
Przed zabiegiem usunięcia wodniaka prawego jądra i przepukliny, ośmioletniemu Markowi pobierają krew. — Nawet przy tak prostej czynności zdarzają się omdlenia rodziców - opowiada pielęgniarka, Janina Wołejko. — Kiedyś, przy pobieraniu krwi zemdlał ojciec dziewczynki. Musiałam go cucić, a dziecko wrzeszczało z wbitą igłą. Dlatego rodzice nie mogą uczestniczyć w operacji swych pociech, bo lekarze musieliby organizować oddzielny zespół reanimacyjny. Tata chłopca bierze tabletkę uspokajającą. Marek protestuje, płacze: — Tatusiu ratuj mnie! Dostaje silny środek uspokajający. Lekarze czekają na reakcję. Anestezjolog, Krzysztof Sołtys, zakleja mu oczy. — Podczas operacji nie mogą wyschnąć spojówki. Najbardziej niebezpieczne jest wprowadzenie znieczulenia. W mojej karierze lekarskiej zdarzały się problemy z obudzeniem po narkozie. Aby uniknąć takich sytuacji, przed znieczuleniem każdego dziecka, przeprowadzana jest dokładna ankieta, z której lekarz dowiaduje się o czynnikach ryzyka znieczulenia, o chorobach współistniejących, obciążeniach genetycznych i rodzinnych. Podczas zabiegu trzeba było powtórzyć dawkę znieczulenia, bo Marek zaczął się ruszać.
Chirurg, Tomasz Drewniak, nacinał wodniaka i opowiadał nam o sobie: — Prowadzę intensywne życie prywatne. Nie jestem związany formalnym związkiem małżeńskim. Używam życia w każdej minucie. Urlopy przeznaczam na zwiedzanie świata. Chirurg musi jakoś odreagować. Mój sposób to poznawanie nowych ludzi i innych kultur. Byłem na karnawale w Rio, zwiedzałem Amerykę Południową. Jest to kosztem innych wydatków, nie wymienionych okien w domu i remontu.
Markek obudził się z płaczem. — Jeśli ktoś zasypia w wielkim stresie, zapłakany, taki też się budzi. - uspokajał anestezjolog, Krzysztof Sołtys. Zabieg powiódł się. Już dziś Marek pojedzie do domu, gdzie będą się nim opiekować rodzice.
Gazik w brzuchu
Pielęgniarki i asystentki ruszały się jak w ukropie. Instrumentariuszka, Agnieszka Kwaśniewska, wkładała do kuwety gazę zużytą podczas operacji wątroby. — Liczba opatrunków przed operacją musi się zgadzać z liczbą opatrunków po operacji. Do niektórych operacji używa się trzech kompletów narzędzi, około stu sztuk. Pielęgniarka operacyjna, Ewa Perycz, przyznaje, że podawanie tylu narzędzi chirurgowi jest trudne, trzeba być niezwykle opanowanym, nie można się przecież pomylić, często liczy się każda sekunda, nie ma więc czasu na zastanowienie. Po kilku operacjach przyrządy odróżnia się automatycznie. — Zdarza się, że po operacji pozornie czegoś brakuje, najczęściej gazika. Wtedy wszystkie pielęgniarki szukają, czy coś nie spadło gdzieś na podłogę. Następnie przerzucają śmieci w koszu i liczą wszystko jeszcze raz. Jeśli liczba nadal się nie zgadza, musimy poinformować o tym lekarza prowadzącego operację. Wówczas na stole operacyjnym wykonuje się prześwietlenie jamy brzusznej pacjenta. Na szczęście, takie przypadki zdarzają się bardzo rzadko.
Zdj. Konrad Stawicki
Na stole
Gdy weszliśmy do sali operacyjnej, gdzie właśnie odbywała się operacja wątroby, uderzył nas mdły odór jakiegoś leku. Widok małego chłopca z otwartym gigantycznych rozmiarów brzuchem i opuchniętymi narządami, był dla nas dużym przeżyciem. — Pacjent pod narkozą, przykryty płótnem, z otwartym brzuchem, nie robi na mnie wrażenia. — wzruszyła ramionami pielęgniarka instrumentariuszka, Agnieszka Kwaśniewska — Do operacji można się przyzwyczaić.Nie lubię tych masek. — Ja też. - mówił tuż po zabiegu, szorując ręce namydloną szczotką, chirurg Marek Szymczak. Zapytany o spędzanie wolnego czasu, uśmiechnął się: — Mam niewielki domek z ogródkiem, więc najchętniej tam spędzam wolne chwile. Staram się jak najwięcej czasu poświęcać dwójce dzieci. Razem jedziemy nad morze. One widzą, że tata jest często nieobecny, dlatego żadne z nich nie marzy o pracy chirurga.
Miniony rok, tak jak i kilka poprzednich, to jeden z najtrudniejszych w całej historii Centrum Zdrowia Dziecka. Wprowadzona w Polsce w 1999 roku bez szerszych konsultacji reforma zdrowia skomplikowała pracę największego, wysokospecjalistycznego szpitala dziecięcego. Podczas kilku lat w Centrum zanotowano rekordową liczbę pacjentów i zabiegów operacyjnych. Tak ogromnemu zainteresowaniu usługami CZD nie towarzyszyły należne płatności ze strony Regionalnych Kas Chorych, a potem Narodowego Funduszu Zdrowia, co utrudniło pracę szpitala.
Zdj. Konrad Stawicki
Bez snu, bez czasu
Przed chwilą żartował na temat chodaków, które w niewiadomych okolicznościach zaginęły i do operacji musiał pożyczyć od docenta Kamińskiego. Teraz spokojnym, stonowanym głosem wydaje komendy: — Skalpel proszę. Piotr Kaliciński przeprowadza rewizję nerki osiemnastoletniej Izy. Właśnie jadł obiad w domu, gdy zadzwonił telefon. Musiał wracać do szpitala, czasami tak się zdarza. Chirurg musi być dyspozycyjny także nocą. Do trudnych operacji przyjeżdża nawet wyrwany ze snu. — Nie potrafię odpowiedzieć, ile właściwie godzin pracuję i ile śpię. Zdarzają się doby z dwiema godzinami snu. Pamiętam nocną operację, która trwała jedenaście godzin. Nawet najbardziej zmęczonyy chirurg, nie zasypia podczas zabiegu. Nagłe operacje często odbywają się wieczorem i kończą nad ranem. Czasami zabierają nam weekendy. Gdy już uda mi się wyjść na jakąś imprezę towarzyską i ledwo zacznę się dobrze bawić z żoną, często dzwoni telefon i trzeba wracać do szpitala. Nieszczęścia nie wybierają, dzieją się także w sylwestra. Chirurg nie zna dnia, ani godziny.
Młoda lekarz, na którą czekał w domu narzeczony, również nie wyszła ze szpitala, będzie operować. Pacjentka straciła dużo krwi, dlatego trzeba było przetoczyć jej nową. W sali operacyjnej słychać było jednostajne bicie serca. Anestezjolog walczył ze zbyt niskim ciśnieniem dziewczyny. Zadziwiające dla laików, że nerka była wszczepiana przez brzuch, a nie przez plecy. Po profesorze Kalicińskim nie widać zmęczenia. Szycie Izy kończą asystentki. Chirurg przeciąga się i robi przysiad. Wychodzi skupiony i zamyślony.
Zdj. Konrad Stawicki
Nie jestem bogiem
— Mam nadzieję, że żaden chirurg nie ma tak wygórowanego mniemania o sobie. - bulwersuje się moim pytaniem profesor Kaliciński. — Jesteśmy tylko ludźmi. Nam także zdarzają się pomyłki. Im chirurg jest bardziej niedouczony lub młodszy, tym ryzyko ich popełniania jest większe. Dlatego rezydenci nie zaczynają od trudnych operacji. Stopniowo wdrażają się do pracy. Teoria na studiach, to nie to samo co praktyka. Po otworzeniu brzucha, często nas coś zaskakuje. A działać trzeba szybko i nie ma czasu na zastanowienie. Po każdej operacji oceniam swoją pracę, czy nie popełniłem żadnego błędu i czy zabieg można było wykonać lepiej. Do wielu pacjentów jestem przywiązany emocjonalnie, wielu z nich nie zapomnę do końca życia. Niczego nie uważam za porażkę, choć żona twierdzi, że moją największą porażką chirurgiczną była drobna operacja u niej samej. Rzeczywiście, po jakimś czasie okazało się, że zabieg nie wyszedł mi najlepiej.
Rocznie w Centrum leczy się ponad 21 tysięcy dzieci, w tym na oddziale chirurgii ponad 900 pacjentów. W szpitalu umiera rocznie średnio 100 osób. Z 573 łóżek 40 należy do oddziału chirurgii ogólnej. Średnio wykonuje się tam ponad 2 000 zabiegów, w tym 35 przeszczepów nerek i 40 przeszczepów wątroby rocznie.
Pasja do skalpela
— Lekarze są przyzwyczajeni do szybkiego regenerowania sił i krótkiego snu. Najgorsze są obciążenia psychiczne związane z tą pracą. Odreagowuję chodząc do kina, teatru, dyskoteki, wyjeżdżam na działkę lub do lasu na spacer, czytam lekturę zupełnie nie związaną z medycyną — kryminały, sensacje. — mówi chirurg, Tomasz Drewniak. — Czasami wyskakuję do pubu na piwo, choć praca jest dyspozycyjna, więc właściwie zawsze powinienem być trzeźwy. Chirurgiem postanowiłem zostać w szóstym roku życia, leciał wtedy w telewizji jakiś serial o lekarzach. Dwie trzecie życia spędzam w pracy. Jestem zadowolony z tego co robię, choć finansowo mogłoby być lepiej.
— Od 8.30 jestem w pracy, dziś wykonałem już dwie operacje. Kończy się kolejna doba na nogach. Idę do domu. Będę na Dworcu Centaralnym o 21, tam gdzie zwykle — informuje swoją żonę przez telefon chirurg, Krzysztof Bogucki. — Po dwudziestu latach małżeństwa żona przyzwyczaiła się do nieobecności męża. Ale początki były trudne, tym bardziej, że oprócz pracy w szpitalu, pracowałem jeszcze w pogotowiu ratunkowym i wciąż miałem nocne dyżury. Zdarzało się, że nie byłem w domu przez dwa tygodnie. Gdy przychodziłem po ośmiu dyżurach, żona mówiła coś do mnie, a ja odpowiadałem, nie wiedząc, o czym rozmawiamy.
Zapytany o najdłuższą operację, w jakiej uczestniczył, opowiedział o trzynastogodzinnej operacji po czołowym zderzeniu rowerzysty z samochodem.
Jakim właściwie trzeba być człowiekiem, żeby mieć predyspozycje do wykonywania zawodu chirurga? - Na studiach nie przygotowują nas psychicznie do takiej pracy. Trzeba umieć podejmować szybkie decyzje i zdecydowanie reagować. Nie ma typowych operacji. - mówi Bogucki — W czasie studiów medycznych interesowałem się pediatrią, miałem być kardiologiem. Po drodze zmieniłem się w chirurga. Trzeba mieć powołanie i samodzielnie dojrzeć do takiej decyzji. Zawsze moje zainteresowania koncentrowały się wokół medycyny. Praca z dziećmi to ogromna satysfakcja. Wyleczone, rosną, przybierają na wadze. Z niczym nie da się porównać satysfakcji z wyleczenia pacjenta. Moment wypisu dziecka po wielomiesięcznym pobycie w szpitalu jest wielkim świętem. Ostatnio od bardzo biednej rodziny mojego pacjenta dostałem kartkę z życzeniami imieninowymi. Słowa w niej zawarte były tak wzruszające, że razem z żoną mieliśmy łzy w oczach.
Gdybym miał przemieścić się w czasie, nie zmieniłbym decyzji. Zawsze chciałem być chirurgiem.Autorem zdjęć jest Konrad Stawicki.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze