Lumpeksy. Jestem uzależniona!
MARTA KOWALIK • dawno temuPamiętacie pierwszą połowę lat dziewięćdziesiątych, kiedy jak grzyby po deszczu zaczęły mnożyć się sklepy z luksusową zachodnią odzieżą używaną? Z dzisiejszej perspektywy trzeba przyznać, że w większości były to szmaty śmierdzące wilgocią. Ale lumpeksy się zmieniły. Już nawet nie przyznają się do dawnej nazwy – teraz to second handy, albo nawet sklepy vintage. Czy zmieniła się też ich klientela?
Pamiętacie pierwszą połowę lat dziewięćdziesiątych, kiedy jak grzyby po deszczu zaczęły mnożyć się sklepy z luksusową zachodnią odzieżą używaną? Z dzisiejszej perspektywy trzeba przyznać, że w większości były to szmaty śmierdzące wilgocią. Ale lumpeksy się zmieniły. Już nawet nie przyznają się do dawnej nazwy – teraz to second handy, albo nawet sklepy vintage. Czy zmieniła się też ich klientela?
Pamiętam, jak z grozą patrzyłyśmy z licealnymi koleżankami na dziewczynę, która urywała się ze środowych porannych lekcji, bo w ten właśnie dzień o dziewiątej rano była dostawa w jej ulubionym sklepie. Potem zadowolona pokazywała nam łupy w rodzaju powłóczystej czerwonej sukni ozdobionej cekinami, rozmiar 48. Magda kupione rzeczy przerabiała i powstawały prawdziwe cudeńka. Dziś minęło od tego czasu prawie dwadzieścia lat, a ona wciąż chodzi po lumpeksach. Magda opowiada:
— Po pierwsze, nie lumpeksy. Ja mówię, że chodzę do ciucholandu. Fajniej brzmi, prawda? W moim przypadku to życiowa pasja, którą dorabiam sobie teraz do pensji psychologa szkolnego (jak widać, mimo ucieczek z chemii, skończyłam studia). Kupuję rzeczy markowe, czasami przerabiam, a potem odsprzedaję w internecie. I nie ja jedna. Znam z widzenia kilkanaście kobiet, które robią to samo. Jakie mam z tego zyski? Na dzień dzisiejszy to moja druga pensja, około dwóch tysięcy, ale zmienia się to sezonowo. Najwięcej ludzie kupują jesienią i wiosną, najmniej latem. Dlaczego? Po zimie pewnie rozmiar się zmienia, a na jesień jest masa wydatków związanych ze szkołą, więc chociaż na ubraniach chcą latem zaoszczędzić.
Czy takie sklepy są tylko dla biedoty? Bzdura. Alternatywą są przecież sieciówki, w których byle szmata kosztuje sto złotych. Lepiej kupić używaną markową rzecz, bo przynajmniej wiemy, jak zachowa się po praniu. Skoro ktoś już w tym chodził, ubranie jest sprawdzone. A ile razy się zdarza, że po jednym praniu bluzka czy sukienka farbuje inne rzeczy, albo się pruje? I jeszcze druga rzecz: tajemnicą poliszynel jest, że na polski rynek trafiają rzeczy gorszej jakości. Nawet jeśli metka jest ta sama, to firma wysyła np. do Niemiec rzeczy lepiej skrojone i uszyte, z lepszych materiałów. Dlaczego? No, niestety, ale wielu Polaków kupi każdy chłam, byleby tylko mieć poczucie, że to firmowe ubranie. Nie jesteśmy szanowani jako konsumenci, bo sami się nie szanujemy.
Sama obkupiłam swojego niemowlaka w kilku ciucholandach. Ceny nowych rzeczy dla malutkich dzieci są absurdalne. Producenci myślą, że kobiety zaślepione macierzyństwem jeszcze w ciąży nakupią bodziaków czy śpioszków za pięćdziesiąt złotych sztuka. A przecież to głupota – dziecko rośnie tak szybko, że niektóre rzeczy wystarczają na miesiąc. Dlatego uważam, że warto kupić kilka nowych rzeczy – tak dla własnej przyjemności, bo przecież większość jest bardzo ładna, a resztę wyszukać w ciucholandzie. A zaoszczędzone pieniądze dołożyć do dobrego wózka. Najlepiej też używanego.
Są i osoby, które kupują używane ubrania ze względów ideologicznych. Kimś takim jest Natalia, pracownica organizacji pozarządowej zajmującej się ekologią. Stwierdza:
— Kupowanie w lumpeksach mieści się w moim światopoglądzie. Ogólnie na świecie jest za dużo ubrań, więc nie będę przykładać ręki do produkowania następnych. Takie fabryki są źródłem zanieczyszczeń, większość mieści się w Azji, gdzie raczej nie dba się o prawa pracownicze. Miałabym więc poprawiać sobie humor jakąś kiecką uszytą przez pakistańskie dziecko? Nie ma głupich.
Załóżmy, że wyprodukowanie nowej bluzki kosztuje pięć dolarów, a my ją kupujemy za trzydzieści. Kto dostaje te dwadzieścia pięć? Pani ekspedientka w polskim sklepie? Osoba obsługująca maszynę gdzieś na przykład w Chinach? Dolara, ale dziennie. Co więc się dzieje z pozostałymi pieniędzmi? Idą do kilku procent najbogatszych ludzi na świecie. Jakoś nie mam ochoty dokładać się do ich odrzutowców. Jeśli za to kupię dane ubranie w lumpeksie, to oczywiście też płacę pośrednikom, ale za rzecz, która tak czy siak została już wyprodukowana. No i robiąc takie zakupy, mam szansę ubierać się choć trochę oryginalnie, nie jak te klony w rurkach, trampeczkach pewnej firmy i w rogowych oprawkach okularów.
Jak od wszystkiego, także od zakupów w sklepie z używaną odzieżą można się uzależnić. Do nałogu przyznaje się Hania, studentka prawa. Opowiada:
— Wciągnęła mnie mama, ale uczeń przerósł mistrza. Ona chodzi po sklepach raz w tygodniu, a ja prowadzę regularny kalendarz dostaw i potrafię przejechać pół miasta, żeby sprawdzić, czy może tym razem pojawiło się coś ciekawego w jakimś obskurnym blaszaku na przedmieściu. Lumpeksy są różne: w warszawskim śródmieściu znajdziemy na przykład takie, w których rzeczy są droższe niż w większości sieciówek. Ale tam da się kupić naprawdę dobre rzeczy, także tych firm, które normalnie nie sprzedają w Polsce. Tam rzeczy nie leżą w jakichś koszach przy brudnej ścianie, ale są wyprane, pachnące i świetnie wyeksponowane. Kupują je osoby, które widzisz na okładkach czasopism. Biedne nie są, ale chcą przyoszczędzić, bo wiadomo, że ten polski show biznes to nie jakieś Hollywood.
Tak, ja też biedna nie jestem. Ale jak tak dalej pójdzie, to mogę być. Ostatnio na przykład zapłaciłam czterysta złotych za płaszcz, który normalnie kosztuje tysiąc. Dolarów. Niby świetna okazja, ale mam już siedem całkiem niezłych. Uwielbiam ten dreszcz emocji i satysfakcję, że coś upolowałam. To jest trochę jak hazard. Po prostu się uzależniłam.
A Wy? Kupujecie używane ciuchy? Jeśli tak, to z konieczności czy dla przyjemności?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze