Baby blues męskim okiem
DOROTA ROSŁOŃSKA • dawno temuGdy ich partnerki zaczynają chorować, najczęściej nie zdają sobie sprawy, że mają do czynienia z poważną chorobą. Ich płacz, histerie czy spadek nastroju lekceważą lub za bardzo biorą do siebie. Baby blues i depresja poporodowa to także problem mężczyzn. Muszą nauczyć się, jak sobie z tym radzić.
Gdy ich partnerki zaczynają chorować, najczęściej nie zdają sobie sprawy, że mają do czynienia z poważną chorobą. Ich płacz, histerie czy spadek nastroju lekceważą lub za bardzo biorą do siebie. Baby blues i depresja poporodowa to także problem mężczyzn.
Piotr (30 lat, mąż Ani, tata rocznej Lenki):
— Nasza Lena jest dzieckiem upragnionym. Gdy przyszła na świat, moja żona była wniebowzięta. Też byłem szczęśliwy i dumny. Pierwszy tydzień wspominam wspaniale. Wszystko nas ciekawiło: pierwsza czkawka Lenki, zakładanie pieluszki czy nawet nocne kolki. Szkoda mi było wychodzić do pracy patrząc jak dwie kobiety mojego życia cichutko chrapią w naszym wspólnym łóżku. Jednak po dwóch czy trzech tygodniach sytuacja zmieniła się diametralnie. W firmie nie mogłem się na niczym skupić niepokojony co chwila telefonami od Anki, mojej żony. Jak wcześniej radziła sobie z każdym matczynym wyzwaniem bez problemu, teraz dzwoniła do mnie i płaczliwym tonem twierdziła, że nie potrafi podgrzać mleka lub ubrać Leny na spacer. Błagała bym natychmiast przyjechał i ją wyręczył. Godziny rozmów telefonicznych na początku śmieszyły mojego szefa, potem wezwał mnie na dywanik.
Już nie miałem ochoty wracać do domu. Choć tęskniłem za córeczką, nie mogłem patrzeć, jak moja żona w stale brudnych dresach ciągle marudzi. Wręcz cieszyłem się, gdy stałem godzinami w korku. By jej „pomóc”, po pracy robiłem drobiazgowe zakupy. Oczywiście mówiłem do Ani „weź się w garść”, widząc jak ledwo żywa siedzi wgapiona w telewizor.
Z pomocą przyszli znajomi, którzy chyba w szkole rodzenia dowiedzieli się o baby bluesie i depresji poporodowej. Znając nasz problem przesłali mi link do stron internetowych na temat DPP. Czytając je oblewał mnie zimny pot. Modliłem się, by to, co przydarzyło się Ani, okazało się „tylko” baby bluesem. Natychmiast wziąłem urlop (dostałem „żółtą kartkę” od szefa) i starałem się jak najbardziej cierpliwie pomagać żonie. Było trudno, jednak na twarzy Ani z czasem zaczął pojawiać się uśmiech. Może nadal była niepewna i rozhisteryzowana, ale już wiedziała, że jestem obok niej. Poznane informacje o DPP i baby bluesie dały jej usprawiedliwienie i prawo do takiego zachowania. Na szczęście skończyło się na baby bluesie i trzeci miesiąc Lenki wspominamy już w kolorowych barwach.
Adam (32 lata, mąż Moniki, tata 4 — letniego Rafała):
— Zaszliśmy w ciążę na tydzień przed ślubem. Monika marzyła o trojaczkach, ale ja odetchnąłem z ulgą, gdy na monitorze USG zobaczyliśmy tylko jedno małe serduszko. Moja żona była szalenie aktywna i profesjonalna w każdym calu, więc o ciąży, porodzie i opiece nad dzieckiem wiedziała wszystko. Oczywiście teoretycznie. W ciągu tych dziewięciu miesięcy przestudiowała większość poradników na temat macierzyństwa i zanudzała znajomych swoją wiedzą. O baby bluesie też wszystko wiedziała. Nawet to jak sobie z nim radzić.
Jednak teoria nie poszła w parze z praktyką. Już dobę po porodzie moja żona pokłóciła się z całym personelem szpitala. Stwierdziła, że położne nie potrafią zająć się jej dzieckiem. Wyszła ze szpitala na własne żądanie. W domu wszystko podporządkowała dziecku. Wiem, że taki szkrab to priorytet, ale Monika przesadzała. Wyrzuciła mnie z łóżka twierdząc, że podczas nocnych karmień mogę przygnieść dziecko. Prawie nie pokazywała mi syna uważając, że zrobię mu krzywdę, gdy tylko wezmę go na ręce.
Byłem osłupiały. Czułem się niepotrzebny. Widząc jak Monika przytula Rafała, naszego syna, czułem się zazdrosny. Po chwili sam wyzywałem się od idiotów za takie uczucia. W sumie nie miałem po co wracać do domu z pracy. I tak zastanę bałagan, pustą lodówkę i obrażoną minę Moniki. Wieczory spędzałem u kolegów lub w kinie. A najgorsze było to, że Monika była z takiego obrotu sprawy zadowolona. Wytrzymałem tak miesiąc i nawet przeprowadziłem się na parę nocy do kolegi. Nie wspomnę tu o reakcji naszych rodziców, gdy dowiedzieli się o wyprowadzce.
Wróciłem, gdy ginekolog żony skierował ją na badania psychiatryczne. Baby blues zawsze kojarzył mi się z odmiennym zachowaniem: brakiem energii, zmęczeniem. Monika była zaprzeczeniem tych objawów. Dopiero od lekarza żony dowiedziałem się, że przesadna opieka nad dzieckiem to też niepokojący objaw.
Sam też musiałem zaliczyć parę sesji u terapeuty. Nie tylko czysto informacyjnych. Myślałem, że cała sytuacja to moja wina. Że faktycznie nie potrafię zająć się dzieckiem i że nie sprawdzam się jako ojciec. Stopniowo, przy pomocy specjalistów i wspólnej terapii, Monika zyskiwała do mnie zaufanie. Z kolei ja nabierałem pewności co do swoich ojcowskich kompetencji. Dopiero po roku Monika zostawiła mnie samego z Rafałem na cały wieczór.
Choć ten koszmar skończył się już trzy lata temu, nie myślimy o rodzeństwie dla Rafała. Boimy się, że „nasza depresja” - jak to z Moniką nazywamy — może się powtórzyć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze