Moda na staropolskie imiona
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuDzisiaj już nazywanie dzieci po prostu Ania, Magda jest niemodne. W przedszkolach królują Stasie, Jaśki, Felki, Marysie i Zosie. Trwa moda na staropolskie imiona. Nie ma w niej nic złego. Najważniejsze jest, żeby nie przesadzić i pamiętać, że dziecko będzie musiało żyć ze swoim imieniem wiele lat.
Kandyda, zwana Dydką (34 lata, bizneswomen):
— Jak dziecko ma oryginalne imię, to staje się świetnym kandydatem na klasowego kozła ofiarnego. Z takim imieniem musiałam trzy razy bardziej się starać, żeby dzieciaki mnie lubiły. Miałam ksywkę Dyndak. Pamiętam wołali: Kandyda, coś ci dynda. Marzyłam, żeby mieć na imię Agnieszka, albo modna wtedy Monika. Pamiętam, chciałam najszybciej biegać, mieć najfajniejsze pomysły na zabawy, żeby dzieciaki zapomniały, że jestem Dyndakiem.
Na studiach było już lepiej. Dorośli ludzie, niektórym nawet podobała się Kandyda. Ale pęd do tego, żeby być najlepszą, pozostał. To imię w pewnym sensie mnie zahartowało. Chciałam pokazać, że chociaż wołają na mnie Dydka, albo Dyndak, to jestem fajna. Nigdy go nie polubiłam, ale z czasem bardziej zaakceptowałam. Nadal budzi zainteresowanie, ale już bez negatywnych skojarzeń. Ostatnio usłyszałam nawet, że mam bardzo ciekawe imię.
Zazwyczaj za oryginalnymi imionami dzieci kryje się jakaś sławna przodkini. Zawsze wtedy można powiedzieć, a moja babcia Wacława walczyła w powstaniu, a ciocia Teofila była znaną malarką. A Kandyda to tylko dowód na bezmyślność mojej mamy. Wzięła spis imion i stwierdziła, że ładnie brzmi i jest oryginalne. Nie chciała, żeby jej dziecko nazywało się, jak setki innych dzieci. Jej zdaniem imię musi być jedyne i wyjątkowe. A moim zdaniem przede wszystkim nie może krzywdzić dziecka. Moja córka ma na imię Zosia, a synek Piotruś, bez dziwactw.
Grzegorz, niegdyś Kadłubek (43 lata, informatyk):
— Nie miałem w szkole przezwiska. Moje imię było moim przezwiskiem — Kadłubek. Aż trudno uwierzyć, że ktoś mógł dać takie imię swojemu dziecku. Mój ojciec jest człowiekiem oderwanym od ziemi, ale za to upartym. Z wykształcenia jest inżynierem, ale jego pasją zawsze była historia. Uparł się, że będę nosił staropolskie imię kronikarza Wincentego Kadłubka. Z dwojga złego wolałem być już Wincentym. Matka nie chciała się zgodzić, ale on dopiął swego. Nigdy nie miałem z nim dobrych relacji, właściwe nie miałem żadnych. Przychodził z pracy i zasiadał do książek historycznych, albo oglądał coś w telewizji. Dzieci dla niego nie istniały. Jedyne co nam dał to paskudne imiona, bo moja siostra to Dobrawa. I tak lepiej, niż Kadłubek. Każde imię jest lepsze, w rankingu na najbardziej paskudne imię zawsze wygrywałem.
Kiedy skończyłem 18 lat, postanowiłem zmienić imię. I na zawsze zapomnieć o Kadłubku. Urzędnicy przyjęli moją argumentację. Byli mądrzejsi niż ojciec. Ale niełatwo przekonać jest otoczenie, że od dziś jestem Grzegorzem. Na szczęście po studiach wyjechałem do Warszawy do pracy, więc ludzie poznawali mnie już jako Grzegorza. Moja żona na początku dziwiła się, że mama mówi do mnie Kadłubku. Myślała, że to takie rodzinne pseudo. Nie skojarzyła z postacią historyczną, ale jak większość — z człowiekiem bez nóg i rąk. Pamiętam, kiedyś zapytała mnie, czy moja mama ma takie czarne poczucie humoru, żeby tak do własnego dziecka mówić. Nie mogła uwierzyć, że dali mi takie imię. Chociaż mama stara się mówić do mnie Grzesiu, czasami tylko się zapomina. Ojciec się obraził. I zwraca się do mnie bezosobowo. Niewielka strata, bo zawsze rzadko z nim rozmawiałem.
Czesława (23 lata, studentka administracji):
— Imię mam po prababce. I nie powiem, żebym czuła się z tego powodu szczęśliwa. W mojej rodzinie jest taka tradycja, że imiona muszą coś znaczyć. Nadaje się je najczęściej po przodkach. Dzisiaj już powoli przekonuję się do tej tradycji. Szkoda, że nie mam imienia Anna, jak moja babcia, czy po drugiej Zosia. Czesława ze staropolskiego znaczy tę, która oczekuje sławy. Ja żadnej sławy nie oczekuję, nie będę celebrytką, ale urzędniczką. Moi rodzice są radnymi, oboje pracują w administracji. Cenię sobie stabilizację, a nie sławę.
Moje imię może wcale nie jest takie dziwaczne. Nie marzę też, żeby nazywać się Dżesika lub Sandra. Rzecz w tym, że ono jakoś nieodmienne kojarzy się z czymś przaśnym, buraczanym. Wszyscy wołają do mnie Cześka, a ja tego nienawidzę. Dość trudno żyje się z imieniem, którego się nie lubi. Ciężko zmienić tę sytuację. Lubię za to swoją ksywkę — Królewna. Myślę, że wzięło się stąd, że jestem drobna i mam blond loki. Staropolskie imiona są dostojne, piękne, ale nie Cześka. A na dodatek mam nazwisko Wielomiejska. Cześka Wielomiejska brzmi paradoksalnie. Tego rodzice jakoś nie skojarzyli. Jeśli będę miała córeczkę, dam jej imię Zofia, dla chłopczyka Staś. Żadna Zdzisława i Czesława, żaden Wiesław.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze