Kto mi pomoże?
CEGŁA • dawno temuChłopak mnie terroryzował. Zamykał na balkonie, kiedy paliłam papierosa. Wmuszał we mnie jedzenie, twierdząc, że jestem za chuda. Prasował mi sukienki, które wybierał dla mnie do kościoła. Wiem, to brzmi śmiesznie w XXI wieku, ale się temu poddawałam. Wyrosła między nami ściana nie do pokonania, nie było już żadnej rozmowy ani „lepszych” dni – tylko mój strach i jego nienawiść, głównie zresztą do samego siebie. Mnie niszczył tylko przy okazji.
Droga Cegło!
Ostatnio nie wiedzie mi się w uczuciach i coraz bardziej się zapętlam. Chodzę do psychoterapeuty od ponad roku i niestety muszę powiedzieć, że czuję się fantastycznie tylko przez 5 minut po wyjściu z gabinetu. Potem ogarnia mnie od nowa czarna ołowiana chmura tak, że z trudem mogę iść. Mówię mu o tym, on tłumaczy, że potrzebuję więcej czasu, i tak w kółko.
Jednocześnie staram się normalnie żyć, tak jak on doradza i zresztą wszyscy wokół. Nie jest to dla mnie łatwe, moje próby normalności są odrzucane. Było tych prób ostatnio kilka, kończyły się podobnie. Jako osoba nieufna, podjęłam nawet nadludzki wysiłek umówienia się w Internecie (kolejno z 3 osobami), ale spotkania te były klęską. Nie chodzi o to, że zbyt wiele sobie obiecywałam. Tylko że ja po prostu nie umiem być nieszczera, zatajać rzeczy na swój temat, a to jest źle widziane. Rozumiem, że każdy szuka szczęścia, może tylko rozrywki, ale żeby aż tak zamykać się na drugiego człowieka, tylko dlatego, że nie tryska radością? Jeden chłopak po pierwszej kawie powiedział mi wprost; Wybacz, nie szukam kłopotów. To też jest na swój sposób szczere, zgadzam się. Lepiej być odrzuconą, zanim przyjdzie głębsze uczucie, bo wtedy trudniej to znieść.
Ja właściwie nawet nie chcę związku – seksu, zabawy w dom, wielkich planów. Przerobiłam to i wyszłam posiniaczona. Marzę, żeby ktoś mnie wysłuchał, przytulił, doradził, potem zabrał na długi spacer bez słów. Cofnęłam się pod tym względem do romantycznych wyobrażeń ze szkolnej ławki. Nie wiem, czy kiedykolwiek spotkam człowieka, który to zrozumie i przebrnie ze mną ten etap.
Byłam z chłopakiem 2 lata. Widać było drobne patologie po jego stronie, ale bardzo się kochaliśmy i to przez długi czas wystarczało. Potem się popsuło. Mieszkam w małej miejscowości. Chciałam zrobić w domu miejsce dla mojej siostry i szwagra, bo spodziewali się dziecka, wyprowadziłam się więc do domu mojego chłopaka, który mieszkał z rodzicami i dziadkami. To był błąd. Ten dom okazał się moją pułapką, jak w jakimś horrorze.
Cała rodzina uszczęśliwiała mnie na siłę, byłam ich więźniem – bardzo często dosłownie. Kontrolowali moje wyjazdy do pracy i powroty. Nie pozwalali niczego robić – nie dla mojej wygody, tylko chyba żebym czegoś nie zniszczyła. Chłopak mnie terroryzował. Zamykał na balkonie, kiedy paliłam papierosa. Wmuszał we mnie jedzenie, twierdząc, że jestem za chuda. Prasował mi sukienki, które wybierał dla mnie do kościoła. Wiem, to brzmi śmiesznie w XXI wieku, że się temu poddawałam. Ale siostra miała strasznie ciężki poród i nikomu nie chciałam się skarżyć, w tamtym momencie mój powrót do domu wywołałby dużo zamieszania. Niestety, mój chłopak przestał pracować i zaczął pić. Wtedy wyrosła między nami ściana nie do pokonania, nie było już żadnej rozmowy ani „lepszych” dni – tylko mój strach i jego nienawiść, głównie zresztą do samego siebie. Mnie niszczył tylko przy okazji.
W końcu uciekłam. Nie wiem, skąd wzięłam odwagę, pomysł – w sumie wystarczył prosty podstęp, mogłam go użyć setki razy wcześniej i się uwolnić. Mój chłopak nie miał już siły ani świadomości, żeby mnie szukać, ścigać… Nie, na szczęście nie było z jego strony przemocy fizycznej. To była klatka psychicznego szantażu, w której mnie trzymał, wykorzystując resztki mojej miłości. Nie ufał mi, tylko swojej rodzinie – prostym ludziom, którzy spychali go coraz dalej w ślepą uliczkę, zamiast pomóc. Kiedy wróciłam do domu, wystawali przez jakiś czas pod oknem z pogróżkami, przekazali mi też wiadomość od niego, że się zabije i to będzie moja wina, a wtedy oni mi nie darują…
Musiałam wyjechać do miasta, w którym pracuję, ponieważ ta sytuacja była bardzo stresująca dla mojej siostry no i poza wszystkim zrobiło się za ciasno. Także dla mnie. Znajomi pomogli znaleźć mieszkanie, urządziłam się. Niestety, zaczęłam chorować. Trzęsły mi się ręce, nie mogłam utrzymać kubka z herbatą ani odkręcić kranu. Lekarz powiedział, że to nerwy, mój organizm reaguje z opóźnieniem na stresy. Dostałam leki. Pomagały do momentu, kiedy siostra mnie zawiadomiła, że on jednak próbował zrobić sobie krzywdę. Czułam się za to odpowiedzialna. Bałam się pojechać do szpitala, myślałam ze wstrętem o spotkaniu z jego rodziną. Nigdy go nie odwiedziłam i do dziś to sobie wyrzucam.
Dużo wody upłynęło od tamtych wydarzeń, a ja nie mogę dojść do siebie. Jestem smutna. Napotkanym ludziom staram się wytłumaczyć, dlaczego, ale oni powtarzają, jakby byli w zmowie: Uśmiechnij się, od razu ładniej wyglądasz. Ostatnio przeczytałam w jakiejś głupiej powieści, że mężczyźni nie chcą umawiać się z kobietami, które mają więcej problemów, niż oni. Czy to znaczy, że mam się zamknąć, bo inaczej wszyscy będą mnie brać za wariatkę? Naprawdę nie wiem, co ze sobą zrobić.
Bliźniaczka
***
Droga Bliźniaczko!
Nie chciałabym wchodzić w drogę Twojemu psychoterapeucie ani psuć tego, co już zdążyliście razem przepracować. Domyślam się jednak, że nadal nie rozumiesz, jak dałaś się ubezwłasnowolnić i wmanewrować w surrealistyczną sytuację z tamtą rodziną. Cały czas obwiniasz za to siebie.
Powiem tak: rok psychoterapii to dość długo, zważywszy, że zapewne przyjmujesz też leki. Absolutnie nie podważam kompetencji specjalisty, do którego się zwróciłaś, zastanawia mnie jednak chociażby taki drobiazg, czemu ten ktoś nie doradził Ci, żebyś chwilowo powstrzymała się od szukania nowej relacji. Wydaje mi się, że nie jesteś na to gotowa i zupełnie niepotrzebnie fundujesz sobie kolejne niepowodzenia, które tylko pogarszają Twoje samopoczucie. Twoja praca nad sobą powinna jeszcze przez jakiś czas koncentrować się na pozbyciu się poczucia winy wobec byłego chłopaka, uwolnieniu się od traumy związanej z jego domem i osiągnięciu pełnej samodzielności emocjonalnej. Zanim zaczniesz umawiać się z mężczyznami, musisz określić dokładnie, kim dzisiaj jesteś i czego oczekujesz – także od drugiej osoby. Odzyskać wiarę w siebie. Jeśli spróbujesz przeskoczyć ten etap, będziesz szukała tylko samopotwierdzenia, akceptacji, pociechy. W ten sposób nie znajdziesz dojrzałej i partnerskiej miłości.
Oczywiście, jest wiele prawdy w tym, że w każdym z nas czai się po trosze egoista oraz tchórz. Obnażanie własnych słabości na dzień dobry z reguły nie zachęca ludzi, lecz ich płoszy. Nie ma sensu rozwodzić się teraz nad mechanizmem tej reakcji – być może jest instynktowna. Ty również, poszukując nowej relacji, pragniesz ulgi, odmiany na lepsze, prawda? Ciężar problemów drugiej osoby – nieunikniony ciężar – łatwiej udźwignąć, gdy to obciążenie odbywa się stopniowo, wraz z rozwojem znajomości. Gdy bierzemy na siebie trudne sprawy kogoś, kogo już kochamy. Wiesz o tym najlepiej, bo przez długi czas wspierałaś swojego chłopaka kosztem siebie. To była miłość. Nie wytrzymała pod naporem bezsilności. Dlatego proponuję: nie zmuszaj nikogo, by poczuł bezradność w obliczu Twoich problemów. Spróbuj najpierw rozprawić się z nimi sama i do końca.
No, nie całkiem sama. Nie poradzisz sobie bez fachowej pomocy, ale doradzam konsultację u innego lekarza czy psychologa, tak na wszelki wypadek. Czasami bardzo długo trwa, nim człowiek znajdzie „swojego” psychoterapeutę, tu również trudno dobrać się w pary… A to warunek powodzenia. Pięć minut euforii po sesji to moim zdaniem o wiele za mało. Podobnie bywa z dobraniem skutecznego leku – rzadko trafia się w dziesiątkę za pierwszym razem. Namawiam Cię do dalszych poszukiwań.
A z randkami zaczekaj do momentu, kiedy zaczniesz śmiać się sama z siebie… Czekam na wieści, okej?
Pozdrawiam gorąco,
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze