Facet w kuchni
URSZULA • dawno temuMężczyźni dzielą się na najlepszych kucharzy świata i takich, co nie umieją zagotować wody. Tych pierwszych widuję głównie w telewizji, kiedy odziani w wykrochmalone fartuchy i twarzowe czapy, prezentują światu pyszne potrawy. Znam ich też z opowieści kilku moich koleżanek, które twierdzą, że w ich domach to faceci gotują. Moje pozytywne doświadczenia z mężczyznami w kuchni na tym jednak się kończą.
Mężczyźni dzielą się na bardzo wiele kategorii. Między innymi dzielą się na najlepszych kucharzy świata i takich, co nie umieją nawet zagotować wody. Tych pierwszych widuję głównie w telewizji, kiedy odziani w wykrochmalone fartuchy i twarzowe czapy, prezentują światu pyszne potrawy dumnie prężące się na porcelanowej zastawie. Znam ich też z opowieści kilku moich koleżanek, które twierdzą, że w ich domach to faceci gotują. Zdarzyło mi się widzieć to nawet na własne oczy i nie mogłam wyjść z podziwu, że mężczyzna rzeczywiście odróżnia olej słonecznikowy od oliwy extra vergine. Moje pozytywne doświadczenia z mężczyznami w kuchni na tym jednak się kończą.
Natomiast zwyczaje tych mężczyzn, którzy nie umieją nawet zagotować wody, poznałam od podszewki, ponieważ los takich wyłącznie panów stawiał na mojej drodze. Śmiem więc twierdzić, że przeciętny mężczyzna, jeżeli mu się przyrządzi i podetknie pod nos, zje nawet ratatouille i frittatę z cukinii i to ze smakiem, natomiast pozostawiony samemu sobie, odżywia się wyłącznie produktami, które rozpoznaje jako jadalne wśród miliona produktów żywnościowych z całego świata w supermarkecie. W przypadku mojego ojca były to na przykład śledzie, twarożek i ziemniaki. Kiedy mama wyjeżdżała, tygodniami jedliśmy te produkty trzy razy dziennie – na śniadanie, obiad i kolację, mimo iż lodówka wypełniona była zamrożonymi zapobiegliwie przez mamę obiadami złożonymi z trzech dań. Mój kolejny facet rozpoznawał z kolei parówki, bułki i serek topiony i te oto wiktuały niedojedzone zalegały w jego lodówce powiązane grupowo w urocze reklamówki – jedna z zeszłego czwartku, inna z poniedziałku.
Są też mężczyźni, którzy idą o krok dalej i umieją ugotować kilka dań. W większości przypadków jest to jajecznica i herbata, ale znałam kiedyś faceta, który umiał robić nawet niezłe schabowe. Smażył ich naraz około czterdziestu i to starczało mu na jakieś dwa dni. Jadł je z chlebem i popijał mlekiem z kartonu. Po drugiej takiej kolacji miałam dość schabowych do końca życia i do dziś patrzę na nie nieco podejrzliwie.
Mój obecny facet natomiast posiada mnóstwo niepowtarzalnych zalet, ale umiejętność gotowania zdecydowanie do nich nie należy. Kiedy nikt nie patrzy, odżywia się w najgorszy możliwy sposób – w absurdalnych ilościach pochłania hot-dogi i zapiekanki zakupione na stacjach benzynowych oraz produkty dostępne w popularnych sieciach knajp z hamburgerami. Oczywiście zjada wszystko, co mu ugotuję i zwykle bardzo mu smakuje, jednak muszę przyznać, że ze względu na intensywny tryb życia, nie zdarza mi się to zbyt często. Możecie więc wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy pewnego dnia, odwożąc mnie do pracy, mój chłopak oświadczył, że tego wieczoru przyszykuje dla mnie romantyczną kolację. Ucieszyłam się niewypowiedzianie, gdyż pomyślałam sobie, że być może mój los właśnie się odmienił i być może właśnie spotkałam na swojej drodze mężczyznę, który zrobi mi od czasu do czasu obiad. Jednak kiedy wróciłam z pracy oczekując nakrytego stołu, kandelabrów ze świecami oraz unoszącego się nad tym wszystkim apetycznego zapachu spaghetti, zastałam tylko mego lubego ze skonfundowaną miną.
— Właśnie wychodzę do sklepu – oznajmił przerażony, jakby czaiły się tam na niego obce wojska. – Chodź ze mną, a potem raz dwa przygotuję kolację.
Kiedy weszliśmy do ogromnego, strasznego supermarketu, luby na pytanie, co ma zamiar przyrządzić, odpowiedział, że naleśniki z nadzieniem, na które ma się składać: kasza gryczana, pieczarki, tuńczyk oraz ser pleśniowy. Nogi ugięły się pode mną lekko. Delikatnie usiłowałam się dopytać, czy jadł już kiedyś coś podobnego, czy też pomysł jest jeszcze niewypróbowany i ku mojej rozpaczy luby odpowiedział, że owszem jadł, i że jest to jego popisowe danie. Udało mi się jedynie odwieść go od tuńczyka za pomocą sprytnej deklaracji, że nie mam akurat ochoty na ryby. Kiedy wróciliśmy objuczeni siatami, ochoczo zabrał się do pracy. Ja siedziałam w drugim pokoju i starałam się nie mieszać do jego eksperymentów, chociaż wszystko się we mnie wyrywało, by chociaż częściowo odwieść go od kolacyjnej koncepcji.
Po godzinie wszystko było gotowe. Weszłam do kuchni, gdzie zastałam rzeczone naleśniki dumnie prężące się na talerzach. Wzięłam do ust pierwszy kęs i to był koniec wszelkiego romantyzmu. Potrawy przełknąć nie dało się w żaden sposób. Mój ukochany doszedł do takiego samego wniosku, bo wypluł to, co miał w ustach do śmietnika, a potem wyrzucił tam również całą resztę romantycznej kolacji. Przez resztę wieczoru był wściekły, mimo iż usiłowałam mu wytłumaczyć, że nie musi wylewać do ubikacji także ciasta na naleśniki, bo to mu akurat wyszło i możemy zjeść te naleśniki z innym, nieco mniej wymyślnym nadzieniem. Jednak jego złość wcale nie słabła, więc zaproponowałam nawet, żebyśmy zamówili pizzę, ale i to nie pomogło zniweczyć skutków romantycznej kolacji. Poszliśmy spać głodni i wkurzeni.
Z mężczyznami trzeba delikatnie. Edukację kulinarną zaczniemy od podstaw. Pierwsza lekcja – herbata. Druga – kanapka. Trzecia – jajko na twardo. W ten sposób na sześćdziesiąte urodziny pewnie doczekam się wymarzonego spaghetti.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze