Mój mąż – moja porażka
POLA SIEMASZKO • dawno temuDecyzję o małżeństwie podjęły w przypływie ciepłych uczuć. Optymistycznie patrzyły w przyszłość. Wierzyły, że wygrały los na loterii i przewidywały tylko jeden scenariusz: ze swym partnerem stworzą szczęśliwą rodzinę, prawdziwy dom pełen ciepła i zrozumienia. Tymczasem ich życie rodzinne nie przypomina sielanki, mąż mocno odbiega od ideału, a marzenia przyprószyła szarość codzienności.
W zasadzie przyjmują życie takim, jakie jest, nie oglądają się za siebie, nie analizują i nie dzielą włosa na czworo. Tylko czasem zatrzymają się, patrzą na męża i czują, że przegrały życie. A miało być pięknie, nie „byle jak”, nie „jakoś”… Potem szybko otrzepują się i dalej ciągną wózek, kołysząc się na emocjonalnej huśtawce — od euforii po rozpacz.
Aneta (43 lata, współwłaścicielka firmy z Warszawy):
— Nasza historia jest mało romantyczna. Poznaliśmy się podczas studiów, na prywatce. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale od początku coś nas do siebie ciągnęło. Spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, w końcu zostaliśmy parą. Byliśmy razem rok – potem skończyliśmy studia, postanowiliśmy się pobrać. I wtedy zaczęły się schody.
Mirkowi, jedynemu synkowi nadopiekuńczej matki, zaczęła ciążyć odpowiedzialność i dorosłość. Wszystko go irytowało, męczyło i dołowało — ze mną na czele. Skrzydeł dodawał mu jedynie sklep odzieżowy, nasz wspólny interes, który pomogli nam otworzyć jego rodzice.
Potem na świecie pojawiło się dziecko, a Mirek coraz częściej szukał powodów, by wyjść z domu. Właściwie to rzadko i na krótko do niego wracał — pochłonął go świat interesów. Małżonek szczególnie dbał o to, by mieć dobre relacje z dostawcami – często umawiał się na biznesowe, zakrapiane alkoholem kolacje w restauracjach.
Kiedy ktoś mi życzliwie doniósł, że mój mąż ma romans – nie zgłębiałam tematu. Prawdę mówiąc wszystko było mi obojętne, pochłonęły mnie zupełnie inne sprawy — dziecko stało się całym moim światem. Byłam zmęczona, samotna, po depresji poporodowej.
Od tamtej pory minęło kilka lat. Mirek nadal miewa romanse, prowadzi podwójne życie, ale obydwoje o tym wiemy. On się szczególnie z tym nie kryje, ja nie czepiam się, nie awanturuję i nie walczę. Znam go — to nic nie da, niczego nie zmieni. Nie akceptuję tego stanu rzeczy, toleruję go, bo innego wyjścia nie mam. Rozwód w grę nie wchodzi, nie wyobrażam sobie tego. Poza tym to wszystko nie jest takie proste: kiedy jesteśmy razem, on jest miły i ujmujący, naprawdę jest nam dobrze. Kiedy go nie ma, nie zastanawiam się po prostu co robi i z kim jest. Kiedy wróci i tak ostatecznie zaśnie koło mnie, może nawet będziemy się kochać. Obrzydliwe? Ja tak nie uważam. Żyję jak w puchu. Mam piękny dom, świetny samochód, przyjaciółki, imponujące konto, a mój synek daje mi mnóstwo radości. A sprawy damsko-męskie? Dlaczego mam się karać za jego grzechy? Dlaczego mam sobie odmawiać radości życia?
Czasem owszem, dopada mnie chandra, czuję się nieszczęśliwa i oszukana. Wyrzucam sobie, że źle wybrałam i czuję, że mój mąż to życiowa porażka — ale to wciąż i niestety moja wielka miłość. I jakby nie było – finansowa ostoja.
Mariola (40 lat, sekretarka z Olsztyna):
— Pobraliśmy się wbrew wszystkim i wszystkiemu, z wielkiej miłości. Uciekliśmy z domów rodzinnych, skończyliśmy studia, znaleźliśmy pracę. Choć nie było lekko, usamodzielniliśmy się, kupiliśmy i urządziliśmy mieszkanie – do wszystkiego dochodziliśmy sami. Byliśmy naprawdę szczęśliwi.
Zaczął mnie bić znienacka i bez śladów – najczęściej za moje rzekome zdrady (do których nigdy nie doszło). Raz powiedziałam dość i od niego odeszłam. Wróciłam po dziesięciu dniach. Wybaczyłam mu, chciałam zapomnieć – znów mnie skatował.
Próbowałam ułożyć sobie życie na nowo, bez niego. Było mi ciężko, nie tylko finansowo. Pomagała mi rodzina, przyjaciółka, przeszłam terapię w ośrodku dla kobiet bitych.
Pojawił się na wigilii. Nie byłam silna i pozwoliłam mu zostać. Któregoś dnia „zupa okazała się być za słona” - zdenerwował się i znów podniósł na mnie rękę. Miałam pękniętą wątrobę, krwiaki wewnętrzne na narządach i obitą śledzionę. Nie złożyłam na niego doniesienia na policję.
Mówią, że jestem uzależniona od niego, od jego władzy, kontroli. Że boję się rzeczywistości, a tą swoją — chorą traktuję jak coś zupełnie normalnego. Łatwo oceniać komuś z zewnątrz. My na co dzień jesteśmy naprawdę szczęśliwą rodziną – mój maż kocha dzieci, opiekuje się nimi, bawi i rozmawia, dba o nas, mnie niemal nosi na rękach. Nie pije, nie pali, nawet nie krzyczy. Tylko czasem się zdenerwuje, wpada w dziki szał i wtedy faktycznie lepiej usunąć mu się z oczu. Staram się unikać drażliwych sytuacji i kiedy widzę, że coś się święci, biorę dzieciaki i po prostu wychodzimy z domu.
Owszem, czasem przeklinam dzień, w którym się poznaliśmy. Kiedy uciekam z dzieciakami z domu, w myślach pakuję walizki i już nie wracam. Często marzę o tym, żeby było dobrze, już na zawsze. Łudzę się, że on się jakoś cudownie uleczy. A na co dzień żyję chwilą. Tak się nauczyłam.
Małgorzata (32 lata, weterynarz z Siedlec):
— Jestem mężatką z pięcioletnim stażem, choć razem jesteśmy od ponad dwudziestu lat. Znamy się całe życie – mieszkaliśmy niemal drzwi w drzwi, zawsze chodziliśmy do jednej klasy, nawet studia skończyliśmy razem na jednym kierunku. Parą zostaliśmy jeszcze w podstawówce, w piątej klasie. Dziś jesteśmy małżeństwem i rodzicami bliźniaków. Pracujemy w prywatnej lecznicy.
Zanim pojawiły się dzieci byliśmy niezwykle zgodną i szczęśliwą parą — mieliśmy pieniądze, czas dla siebie. Podróżowaliśmy, jadaliśmy kolację w knajpkach, on sporo grał w tenisa, ja uwielbiałam czytać. Dziś rzadko się uśmiechamy, najczęściej warczymy na siebie albo wrzeszczymy. Zabija nas rutyna, niedomówienia i zmęczenie. Jestem matką, niańką i kucharką, tymczasem mój mąż leży na kanapie, nie kiwnie palcem, a z drzemki budzi się tylko po to, żeby ryknąć na dzieci, ponarzekać lub naskoczyć na mnie bez powodu. Jest patologicznie leniwy — nie chce mu się nic, nawet jeść czy myć. To nie ten sam człowiek co kiedyś. Patrzę na niego i widzę żałosnego siusiumajtka, małego chłopca obrażonego na życie, który jednak – rzadko bo rzadko — potrafi być prawdziwym mężczyzną i doskonałym ojcem. Nigdy niestety nie wiadomo, kiedy to nastąpi i jak długo potrwa.
Nie tak wyobrażałam sobie moje życie, związek, partnera. Mój mąż mnie zawiódł, rozczarował. Choć brak mi wsparcia i poczucia bezpieczeństwa, nie potrafię jednak skreślić go do końca, nie umiem wobec niego przyjąć zdecydowanej postawy: raz go kocham, a raz nienawidzę, raz chcę pracować nad związkiem, a kiedy indziej składam broń. Czas pokaże, jak nam się to wszystko poukłada. Może przywyknę do tej naszej sinusoidy, a może kiedyś pęknę i zdecyduję się na rozwód? Dziś nie stać mnie na życiowe rewolucje, bo mamy małe dzieci, wspólny kredyt hipoteczny, sprawy majątkowe. No i najnormalniej w świecie boję się, że kiedy zostanę sama, wcale nie będzie mi lepiej. Teraz przynajmniej raz na jakiś czas w naszym domu świeci słońce.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze