Ta stracona młodość
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuZdurniałem do reszty, oszalałem i rozmyślam sobie o tym, jaki kiedyś byłem głupi i zrozpaczony. W tym oglądzie dochodzę do przykrego wniosku. Zmarnowałem, lekko licząc, dwadzieścia lat życia.
Wcześniej byłem dzieckiem, a dzieci nie marnują nigdy niczego. Dzieci po prostu są.
Mogłem na przykład mniej się uczyć. Z punktu widzenia człowieka dorosłego, większość informacji nabywanych w szkole nie przydaje się do niczego, a nawet szkodzi. Czas poświęcony na zgłębianie chemii (której i tak nigdy nie zrozumiałem) mógłbym przeznaczyć na zdobywanie praktycznych umiejętności oraz tak zwanych doświadczeń życiowych. Kiedyś młodzi przed rozpoczęciem studiów zaciągali się na statki wielorybnicze. Teraz, najwyżej pojadą do Chorwacji czy Berlina.
Mogłem też uczyć się lepiej, solidniej i bardziej systematycznie. Zdobyłbym coś bezcennego, a mianowicie konkretny zawód. Byłbym teraz inżynierem, prawnikiem, lekarzem albo operatorem dźwigu. Robiłbym prawdopodobnie to co teraz, z tą jednak różnicą, że posiadałbym plan awaryjny. Zawsze miałbym możliwość powrotu do zawodu wyuczonego.
Mogłem mieć mniej kobiet, właściwie tylko jedną kobietę. Zgoda, wiele rzeczy pozostałoby przede mną nieodkrytych, za do mój świat uległby daleko idącemu uproszczeniu. Nie szarpałbym się od serca do serca, nie bolałbym nad stratą i pozostawał wolny od płonnych nadziei. Zapewne również nikogo bym nie skrzywdził. Energię zmarnotrawioną na miłości i romanse mógłbym przeznaczyć na coś pożyteczniejszego.
Mogłem mieć więcej kobiet i wieść aż do dzisiaj żywot rozpustnika. Miałbym wówczas wrażenie mocnego doświadczania każdego dnia i budził niekłamaną zazdrość kolegów. Zapewne starzałbym się wolniej, żył krócej, co w pewnych okolicznościach należy uznać za bonus. W jesieni życia opowiadałbym historie o miłosnych podbojach, w które nikt by mi nie wierzył.
Mógłbym mniej pić, właściwie mógłbym całkowicie zrezygnować z wszelkich używek. Mój umysł pozostałby wówczas czysty, a serce niezmącone. Nie dostałbym tyle razy po pysku i nie robił z siebie durnia co weekend. Nie zapominajmy o pieniądzach. Alkohol kosztuje. Odkładając grosiki, które przeznaczałem na butelczyny, zapewne zdołałbym kupić dom, samochód i prywatny odrzutowiec, sponsorowałbym cztery sierocińce i ustanowiłbym nagrodę własnego imienia za cokolwiek.
Mógłbym pić więcej, właściwie przez cały czas. Picie ma przynajmniej pozór sensowności. Odpadłyby ambicje, zżerające zdrowie bardziej niż spirytus, utopiłbym wszelkie troski i nie przejmował się stratą ludzi. Czy teraz byłbym martwy? Nie sądzę, gdyż nie ma człowieka żywotniejszego ponad lumpa. Nie znajdziesz też nikogo mądrzejszego od menela. Menele spędzają życie na myśleniu i rozmowie. Rozgryźli w ten sposób wszystkie tajemnice świata.
Mógłbym mieć więcej dzieci, albo nie mieć żadnego, pozostać w rodzinnym mieście, czy też prysnąć do Pernambuko, zmienić płeć lub nie wychodzić z domu. Mógłbym być mądrzejszy. Mógłbym być jeszcze głupszy. Ale jest tak jak jest. Czy może raczej – było jak było.
Przeszłość oceniamy wykorzystując wiedzę i doświadczenie nabyte w tejże. Starzy ludzie zwykli nawet wzdychać: tamte lata, ten rozum! Czego byśmy nie zrobili, ilu pułapek uniknęli, wszyscy bylibyśmy tera milionery jak nic! To nieprawda. W tamtych latach nie mieliśmy tego rozumu, lecz inny rozum, młodszy. Proponuję założyć, że każdy w młodości radził sobie najlepiej, jak mógł. To najpewniej nieprawda. Ale warto tak myśleć.
Młodość to czas na błędy i jestem przekonany, że każdy, kto zdoła ich uniknąć, nadrobi swoje na starość. Kiedy do diabła mamy być głupi? Młody chłopak powinien przynajmniej raz zakochać się w bezdusznej idiotce (byłoby jednak lepiej, gdyby się z nią nie żenił), powinien złamać przynajmniej jedno serce, żeby później nie potrzaskać ich więcej. Niech pije i dokazuje, skoro zdrowie pozwala. Najwyżej pożyje potem trochę krócej. Czy to jest naprawdę ważne? A co jest ważne? Ja nie wiem.
Nie warto więc wyklinać własnej młodości, ale jej idealizowanie również nie przyniesie niczego dobrego. Ile razy słyszałem swoich rówieśników, wspominających liceum albo studia jako swój najlepszy czas. A co wtedy było takiego wspaniałego? Byliście biedni, nie mieliście o niczym pojęcia i żyliście w jakimś ponurym fałszu, że zdobędziecie świat. Gdybym uznał studia za najlepszy okres w życiu, to myśląc logicznie powinienem popełnić samobójstwo. Po co żyć, skoro będzie tylko gorzej? Uważam, że najlepsze lata dopiero nadejdą i tego zamierzam się trzymać. Najwyżej rozczarowanie odgryzie mi głowę.
Młodość jest miniona, lecz nigdy niestracona. W gruncie rzeczy, nie spotkałem nikogo, kto by swoją młodość stracił, choć rozumiem, że ci, którzy na osiemnastkę dostali wyrok dożywocia lub zapadli w śpiączkę, mogą mieć inne zdanie na ten temat. Należy przyjąć ją jako fakt dany. Jest niczym kamień lub stary człowiek. I jednego i drugiego nie sposób zmienić. Mogliśmy być trochę lepsi, trochę gorsi, jesteśmy jacy jesteśmy i tyle z tego wynika.
Nie należy chwalić ani ganić młodości. Mam na myśli sytuację, w której ktoś narzeka, że się nie wykształcił, bo rodzice nie dawali pieniędzy, chodzi tu o żonę wrzeszczącą na męża, jak to urodę jej zmarnował. Jest jak jest i liczy się tylko to, co zrobimy w przyszłości. W konsekwencji, nie warto się chwalić przeszłymi osiągnięciami. Nikogo przyjacielu nie obchodzi, ile miałeś szóstek na maturze, a jeśli teraz ci się wiedzie, ważne jest, co planujesz z tym uczynić. Doradzam również nie interesowanie się młodością innych.
Po co to wszystko? Z rozpamiętywania własnych błędów nic dobrego nie przyjdzie. Możemy się ich nauczyć, a i tak popełnimy je ponownie, ewentualnie naszym udziałem staną się inne, jeszcze gorsze. Wspominanie własnej chwały sprzed dekady wepchnie w smutek i odbierze chęć życia. Miniona młodość powinna przypominać album ze zdjęciami, który przeglądamy od czasu do czasu. Jest fajny, ale właściwie do niczego nie służy.
Poza tym, podobno, młodość nigdy się nie kończy. Tak mówią.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze