Mieszkanie z teściami
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuZ teściami nie wolno mieszkać. Nigdy, pod żadnym pozorem. Lepiej już rozstać się, wyjechać do Nigerii albo klepać pod mostem słodką biedę. Wszystko lepsze, niż teściowie. Bo żona i teściowa chcą tego samego: dominacji. Stała, intensywna obecność obu przypomina sytuację, kiedy mamy dwóch ministrów od tego samego, na przykład, starego i młodego, czyli jeden ma doświadczenie, drugi rzutkość i nieszablonowe podejście do sprawy.
Dowcipy o teściowych nie wzięły się bez powodu.
Dziś wydają się skazane na zagładę. Giną powoli z innymi zabytkami językowego jajcarstwa, jakże ulotnymi w dobie rozpowszechnienia internetu. Próbowałem je w jakiś sposób ocalić, zebrać i ponieść historykom języka z zacnej uczelni. Żywię nadzieję, że to zaszczytne zadanie podejmą młodsi i jakoś, wspólnymi siłami zachowają okrutne żarty z teściów dla przyszłych pokoleń. Choć te o Polaku, Rusku i Niemcu też są warte zachowania.
Przyczynę tego zjawiska łatwo wskazać – po prostu młodzi coraz rzadziej mieszkają z teściami, mają też słabszy z nimi kontakt bezpośredni, czyli też najstraszliwszy. Towarzystwo teściów pod jednym dachem jest nieodrodnym dzieckiem Polski Ludowej i jej kłopotów mieszkaniowych. Skoro własnego M3 nie dało się zwyczajnie kupić i nieszczęsne młode pary tkwiły w wieloletnich kolejkach, kącik u teściów był jedyną szansą na zakwaterowanie. Myślenie też było odrobinę inne, pamiętano jeszcze życie w kupie na izbie i swąd lat pięćdziesiątych, kiedy rodzinom dokwaterowywano uroczych sublokatorów nie pytając nikogo o zdanie.
Niekiedy, nieszczęście funkcjonowania w rodzinie dwu, czy nawet, o zgrozo, trzypokoleniowej wynika z fałszywie rozumianej troski przedstawicieli starszego pokolenia. Akurat padło na babcię i mojego ponurego kumpla, którego rozmaite nieszczęścia dostarczyłyby mi tematów na pisanie dłużej, niż będzie grał Owsiak. Kolega akurat się ożenił, a potem było tylko gorzej – on i młoda, ładna żonka nie mieli gdzie się podziać. Rodzina dysponowała szerokimi możliwościami w zakresie zdobycia odpowiedniego lokum, od czego zdecydowała się odstąpić. Brakowało bowiem chętnych do zajęcia się wyjątkowo wredną staruszką, mieszkającą samotnie w domku pod miastem. Niestety, parterowym. Wielka rada tej zacnej familii uznała, że pieniądze na mieszkanie lepiej oszczędzić, niech młodzi idą do babci, zaopiekują się nią, zresztą, stary człowiek, najbardziej nawet wredny nie zdoła im zaszkodzić. Babcia zweryfikowała tę pochopną opinię, lecz było już za późno, a w ramach dowcipu właściwego jedynie największym okrutnikom dotrwała w zdrowiu niemal do setki.
Babcia to nie teściowie, ale problem ten sam.
Z teściami nie wolno mieszkać. Nigdy, pod żadnym pozorem. Lepiej już rozstać się, wyjechać do Nigerii albo klepać pod mostem słodką biedę. Wszystko lepsze, niż teściowie.
Wspólne zamieszkanie znosi wszelkie zalety charakteru: lądujemy w piekle, pośrodku wojny, na czole nuklearnej ofensywy. Gdyby nawet wprowadzić się do Matki Teresy, nic to by nie pomogło, a dlatego, że ludzie z samego faktu własnego funkcjonowania działają sobie na nerwy w zupełnie nieznośny sposób. Mówię o kolejce do łazienki i wrzeszczących dzieciach, o zapraszaniu gości, którzy, funkcjonując w dwóch różnych światach, skoczą sobie do gardeł przy pierwszej okazji. O sprzątaniu i nie-sprzątaniu, muzyce, filmach i sposobie spędzania wolnego czasu, który prędzej czy później okaże się nie do wytrzymania dla drugiej strony. O psie, kocie i chomiku. Mówię o wszystkim.
Nie sposób wyznaczyć jasnych kompetencji. W małżeństwie, konkubinacie, mniej lub bardziej wyraźnej prostytucji zakres wzajemnych powinności i oczekiwań da się zakreślić, a jak nie, ludzie się rozstają i mamy spokój. Kobieta może wyrażać wolę dominacji, wówczas znajdzie sobie chłopa, który ukochał rolę pantoflarza (ruch na rzecz przywrócenia dobrego imienia pantoflom należy do tych, które bez wahania wesprę), dzielni i niezależni wyznaczą sobie okopy własnej wolności oraz sympatyczny pas ziemi niczyjej, akurat po to, by uprawiać tam miłość.
Stała, intensywna obecność teściowej przypomina sytuację, kiedy mamy dwóch ministrów od tego samego, na przykład, starego i młodego, czyli jeden ma doświadczenie, drugi rzutkość i nieszablonowe podejście do sprawy. Ci dwaj najpierw się obwąchają, potem spróbują dogadać, aż wszystko runie przy okazji jakiejś kuriozalnej sprawy, powiedzmy: mianowania nowego attache kulturalnego w Mongolii. Testowanie kompetencji dokonuje się na drobiazgach, co jest poważnym błędem. A koniec? Goście ścigają się w osobnych samolotach, instalują podsłuchy, nasyłają podstawione kochanki oraz skrytobójców. III Rzesza runęła przez takie pomysły, no i niejedno małżeństwo.
Z tej sytuacji nie ma wyjścia. Żona i teściowa chcą tego samego: dominacji. Ta napędzana uporem wola ma zdolność wyłącznie destrukcyjną. Znamienne i wesołe w jakiś wisielczy sposób – mąż i teść, bezsilni wobec biegu wydarzeń zostają sojusznikami w swym smutku.
Mieszkanie z teściami byłoby tylko jedną z wielu rzeczy, jakich należy bezwzględnie unikać (razem z wypadkiem samochodowym i uzależnieniem od heroiny), gdyby nie jeszcze jedna, szczególna cecha, zwiększająca skalę zagrożenia. Już kiedy młodzi stają na ślubnym kobiercu, dziewczyna ma wymarzoną białą suknię, patrzą sobie w oczy i gruchają przed życzliwym obliczem księdza, zdaje im się, że biorą ślub ze sobą. Tymczasem, w momencie ślubu z najcudowniejszym nawet dziewczęciem zawieram związek na śmierć i życie z całą jej rodziną, ze wskazaniem oczywiście na teściów. Ci już zadbają, by zbliżenie okazało się trwałe, oferując niezobowiązującą pomoc w rodzaju, powiedzmy, zafundowania telewizora. Lepiej już oglądać Ibisza na ruskim Rubinie niż godzić się na taki prezent.
Pułapka mieszkania z teściami polega za to na tym, że nikt z teściami nie pragnie mieszkać, w konsekwencji czego młodzi obiecują sobie, że ten cymes za długo nie potrwa. Ot, odkują się, znajdą lepsze prace, a w ogóle trzeba się zakręcić i zaraz będzie kredyt na własne cztery ściany. To wielkie kłamstwo, gdyż mieszkanie z teściami ma tę magiczną cechę, że dąży do własnego trwania choćby i po trupach. Magia pojawia się tu nieprzypadkowo. Zwyczajnie, z czysto czarodziejskich przyczyn bank odmawia kredytu tylko dlatego, że prezes oddziału zapadł na niezdiagnozowany jeszcze zespół urojeń. Któreś z młodych straci pracę lub obiecany awans dostanie ktoś mniej zdolny, a jednak seksowny, jestem też pewien, że ostatni kryzys ekonomiczny, o którym tak dużo i pięknie mówiono, nie dokonał się z inicjatywy jakichś giełdowych oszustów: po prostu nieznane mi małżeństwo ze Stanów znalazło się o krok od szczęśliwej wyprowadzki do własnego domku. Opatrzność musiała działać no i mieliśmy krach.
Kiedy jakimś zrządzeniem losu młodzi przetrwają te sekwencje nieszczęść, zły los sięga po ostateczny rodzaj czarowania (piszę los, lecz dopuszczam istnienie jakiegoś współczesnego Sarumana już po piątym rozwodzie, rzucającego klątwy z jakiejś cichej dziury). Konkretnie, najdrożsi teściowie zaczynają chorować, choć jeszcze tydzień wcześniej cieszyli się krzepą, jakby dopiero co maturę mieli zdawać. Łamią nogi, zapadają na lumbago i stwardnienie rozsiane naraz i nie ma w tym żadnej przesady. Znałem miłą, kochającą się parę, która „na moment” wprowadziła się do samotnej teściowej w oczekiwaniu na rychły przypływ gotówki. Jak na ironię, kasa spłynęła i to całkiem spora, niestety, zawsze, gdy ci nieszczęśni podejmowali próbę wyprowadzki, teściowa zapadała na nową chorobę. Potwierdzoną przez lekarza. Żadnego udawania, zwyczajnie, coś w tej samotnej kobiecie chciało, by córka z zięciem pozostali przy niej i pewno przerobiłaby cały atlas medyczny, gdyby w końcu nie doszło do rozwodu.
Od koszmaru nie ma ucieczki, można jednak z nim się nie zetknąć. Najcudowniejsi teściowie pod jednym dachem zmieniają się w bestie, co powinno wpłynąć mobilizująco na młodych – ci muszą zwyczajnie zakasać rękawy, tyrać by się dorobić, by uniknąć nieszczęścia i żyć na swoim.A jeśli ktoś nie czuje się przekonany, zawsze mogę wspomnieć o szwagrach.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze