Kocham go bez nadziei
CEGŁA • dawno temuKocham w ciszy, od wielu lat. Wzdycham do Niego, jest dla mnie bożyszczem – jako człowiek, mężczyzna, fachowiec, partner, przyjaciel. Zmarnowałam własne życie, skupiając się na Nim i podsycając w rozmaity sposób to uczucie, choć On uczciwie nigdy i niczym nie dał mi nadziei… Dojrzałam do zmian, ale nie widzę w sobie siły. Kocham Go, w każdym znaczeniu tego słowa. Czy takie coś można w sobie unicestwić i pójść dalej? Zwątpiłam w to już dawno.
Droga Cegło!
Kocham w ciszy, od wielu lat. Konkretów nie podam, aby nasza sytuacja przez nikogo nie została przypadkiem rozpoznana, w takich delikatnych sprawach lepiej dmuchać na zimne, nawet w mojej sytuacji – kiedy się praktycznie ma czyste sumienie.
Z pewnych względów widujemy się codziennie lub przynajmniej kilka razy w tygodniu. Bardzo dobrze się znamy, bardzo lubimy. Wzdycham do Niego bez nadziei, jest, nie ukrywam, dla mnie bożyszczem – jako człowiek, mężczyzna, fachowiec, partner, przyjaciel. Czas mija… Byłam na Jego ślubie, dowiadywałam się o kolejnych dzieciach. Zawsze w pogotowiu z gratulacjami – szczerymi, i z pomocą – w trudnych dla Niego chwilach, a było ich wiele. Niestety, pomimo bezinteresowności i dyskrecji, suma summarum sama się oszukałam. Ale nigdy nie wyjawiłam Mu swoich uczuć i nie zamierzam, byłoby to po prostu niegodne w ramach mojego prywatnego kodeksu zachowań cywilizowanych lub barbarzyńskich. Staram się to rozdzielać, i zawsze pamiętać, że jesteśmy ludźmi, nie bezmyślnymi, instynktownymi bestiami, egoistycznie sięgającymi po swoje, a często cudze.
Moje życie stoi, niczego nie szukam ani nie osiągam. Nikogo również. Jestem skoncentrowana wyłącznie na Nim i Jego dobru. Czy tego żałuję? Przedtem nie, ostatnio, w wyniku pewnego zdarzenia, na naszej znajomości pojawiła się skaza, która każe mi czasem wątpić w sens tego wszystkiego.
Było kilka takich tygodni, kiedy bardzo się do siebie zbliżyliśmy, po raz pierwszy w ciągu 11 lat znajomości. Chodziliśmy prawie codziennie na drinka, bywał, nawet nocował u mnie w domu. Wiedziałam, że ma kryzys rodzinny, ale nie pytałam, a On nie mówił. Po prostu byłam przy nim. Bez seksu, bez zdrady. Żadne z nas nie wykazało nawet cienia inicjatywy w tym kierunku.
Nie jestem ideałem, więc nie napiszę, że nie miałam ani razu zdrożnych myśli, pragnień, sztubackich marzeń 36-letniej pensjonarki – że mogłabym zastąpić żonę, skoro Mu się z nią nie układa… Ale odganiałam te myśli jak natrętne muchy i robię to skutecznie. Potem okazało się, że nie chodzi o żonę, lecz o ciężką chorobę dziecka i związany z tym domowy stres, od którego próbował uciekać. Ale jest szlachetnym, silnym człowiekiem i pozbierał się. Może trochę Go naprowadziłam, pomogłam zrozumieć, że jest rodzinie potrzebny i musi zacisnąć zęby.
Ja też je zaciskam, zrozumiawszy ostatecznie, że nigdy nic między nami nie będzie. Gdy się kocha tak mocno jak ja, ta świadomość nie jest łatwa do zniesienia, ale nie mam wyjścia. Sama sobie to zafundowałam, może nawet w potocznym rozumieniu zmarnowałam własne życie, skupiając się na Nim i podsycając w rozmaity sposób to uczucie, choć On uczciwie nigdy i niczym nie dał mi nadziei…
Mogłabym powiedzieć, że dojrzałam do zmian, ale nie widzę w sobie siły. Kocham Go, w każdym znaczeniu tego słowa. Czy takie coś można w sobie unicestwić i pójść dalej? Zwątpiłam w to już dawno.
Powiedzmy, że Anna
***
Droga Anno!
Twoja historia budzi we mnie mieszane uczucia.
Z jednej strony, samo doświadczanie, przeżywanie, posiadanie wielkiej miłości to wspaniała, niepowtarzalna wartość. Szczególnie, że masz świadomość nienaruszania norm społecznych i nie dążysz do celu kosztem krzywdy innych. To szlachetna postawa, która na pewno daje Ci sporo siły w konfrontacji z bezwzględnym światem wokół, a nie wpadasz przez to w poczucie moralnej wyższości. Piękne jest to, że z zasad rozliczasz tylko siebie, nie twierdzisz, iż wszyscy powinni Cię naśladować. Podziwiam Twój altruizm, wyrozumiałość, naturalną sympatię wobec ludzi. Wspaniałe i rzadkie cechy.
Problem w tym, że jesteś w tej miłości straszliwie wyizolowana i samotna. Nie ubolewam nad brakiem wzajemności ze strony tego mężczyzny – jak sama doskonale wiesz, on już wybrał i jest w tym wyborze, podobnie jak Ty, konsekwentny. Nie należy i należeć nie będzie do Ciebie. Dostrzegasz przecież bolesną jasność tej sytuacji.
Różnica polega na tym, że on buduje swoje życie na realnych podstawach, jest wierny posiadanym i wypracowanym konkretom. Ty bazujesz raczej na ideałach i niespełnieniach. Jest w tym dużo masochizmu, zakorzenionego pewnie w jakichś Twoich niepewnościach, lękach i kompleksach. Jeśli kiełkuje w Tobie pomysł, by wziąć się za siebie i nieco przemodelować myślenie o sobie – jestem za! Najlepiej zacznij natychmiast, od jutra, bez dalszych kalkulacji.
Myślę, że w takich sytuacjach, jak opisana przez Ciebie, najlepszym rozwiązaniem byłaby totalna separacja. Co z oczu, to z serca – stara prawda, zapewne przez Ciebie nigdy jeszcze nie sprawdzona. Ale znam realia i domyślam się, że być może nie możecie całkowicie uciąć kontaktów, cokolwiek to jest – wspólna praca, dalsza rodzina… Dlatego trudniejsze, lecz równie skuteczne będzie poszukanie innego spojrzenia, nowej interpretacji waszej więzi. Wcale nie zafałszowanej.
Akceptując swoje uczucie do niego i platoniczny charakter Waszej znajomości, postaraj się skupić na tym, co w niej najistotniejsze i najcenniejsze. Łączy Was głęboka przyjaźń, a założę się, że rzadko myślisz o tym w ten sposób, a jeszcze rzadziej pamiętasz, jaki to dar. Fenomen polega na tym, że oboje jesteście w tym wszystkim tak krystalicznie uczciwi i pozbawieni cynizmu (choć ukrywanie uczuć ktoś mógłby chcieć nazwać inaczej). Ty nie obarczasz go ciężarem zwierzeń, które mogłyby skomplikować Wasze stosunki i obciążyć jego sumienie. On niczego się nie domyśla, po prostu ceni to, co między Wami jest, a nie nadużywa tego.
Przyjaźń między mężczyzną i kobietą istnieje, nawet jeśli nie podoba się ona ich życiowym partnerom lub wątpią w jej „czystość”. Dopóki jednak nie zaburza potrzeb rodziny czy rodzin pary przyjaciół, warto moim zdaniem o nią walczyć, przekonywać otoczenie o tym, jak cudownym i bezinteresownym jest darem…
Inaczej to wygląda, gdy w przyjaźń (szczerą i świadczoną obustronnie) wkrada się miłość – emocja, pasja, rzecz całkiem odmienna. Zwłaszcza, gdy dotyczy to tylko jednego z przyjaciół. Bo wtedy przyjaźń staje się wartością okupioną cierpieniem i niespełnieniem zakochanego.
Pytanie dla Ciebie brzmi: co będzie Ci łatwiej znieść: utratę wszystkiego, co między Wami jest, czy zachowanie tego, z jednoczesnym podjęciem twardej walki o własne szczęście. Spełnienie się z kimś innym lub w czymś innym. Twoja sytuacja nie jest jeszcze patologiczna, ale nosi cechy własnoręcznie zastawionej pułapki. Jako dziewczyna nie tylko wrażliwa, lecz też inteligentna, musisz znaleźć patent na wyrwanie się z niej. Stopniowe, w Twoim własnym rytmie.
Powiedz sobie tak: mam od niego wiele, ale nic więcej już nie zyskam. Mogę zachować to wszystko i poszukać tego „więcej” gdzie indziej. Suma szczęścia będzie nieporównywalnie większa niż to, czym dysponujesz teraz. Pomyśl o tym, kompletując postanowienia noworoczne.
A kilka-kilkanaście sesji terapeutycznych też by nie zaszkodziło…
Pozdrawiam Cię bardzo, ale to bardzo serdecznie!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze