W końcu mogę być sobą
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuBrak trosk, odpoczynek i wakacyjny luz nie wystarczą, aby dojść do głębszych pokładów swojej jaźni. Dlaczego coraz więcej osób odkrywa siebie wyjeżdżając na koniec świata? A może mylą im się pojęcia? Czy poczucie chwilowego szczęścia związanego z odpoczynkiem może być tożsame z tym, kim jestem naprawdę. To jak tyram w korporacji i wywalam śmieci, to sobą już nie jestem?
— Dlaczego każdą zimę spędzam w Azji? – pytaniem na pytanie odpowiada pewien sprawny biznesmen, prowadzący restaurację w dużym mieście – Bo tam nareszcie mogę być sobą. Mogę czuć się swobodnie, grzać się w słońcu, patrzeć na uśmiechniętych ludzi, jeść pyszne rzeczy i być szczęśliwy tak po prostu. Nikt mi niczym nie zawraca głowy. Pełna swoboda. Jestem szczęśliwy.
Młody biznesmen wypowiadający te słowa to przedstawiciel pewnej klasy ludzi cierpiących na rodzaj życiowej schizofrenii. Większą cześć roku pracują w pocie czoła, po to, by z pierwszym przymrozkiem czmychnąć w ciepłe miejsce i tam przez krótki czas „być sobą”.
Tylko co to dokładnie znaczy? Brak trosk, odpoczynek i wakacyjny luz przecież nie wystarczą, aby dojść do głębszych pokładów swojej jaźni. Dlaczego coraz więcej osób odkrywa siebie wyjeżdżając na koniec świata? A może mylą im się pojęcia? Czy poczucie chwilowego szczęścia związanego z odpoczynkiem może być tożsame z tym, kim jestem naprawdę. To jak tyram w korporacji i wywalam śmieci, to sobą już nie jestem?
Osoby takie, podobne do owego zakochanego w Azji biznesmena, najczęściej mają pieniądze, wolny zawód lub sprawnie zorganizowaną firmę, są singlami, albo żyją w luźnym związku. Czują się nieszczęśliwe, a w czasie podróży przez chwilę o tym zapominają. Nietrudno dobrze się poczuć, kiedy nasz portfel okazuje się mieć nagle większą siłę nabywczą, miejscowa płeć przeciwna okazuje nam atencję, z jaką nigdy nie spotkaliśmy się we własnym kraju, słońce grzeje na całego i na każdym kroku można z poczuciem wyższości stwierdzić „ależ oni tu mają biedę i bałagan.” Jesteśmy z daleka od pracy, problemów z zaborczą matką, wścibską sąsiadką i psimi kupami na trawniku. Nikt nie wymaga od nas wypełniania pitów, podlewania kwiatów doniczkowych, mycia zębów i chodzenia w butach na obcasach. Możemy robić, co chcemy i być kim chcemy. Możemy stworzyć siebie na nowo. Tylko czy aby na pewno będziemy wtedy sobą.
Czy wystarczy założyć luźne gatki, spleść włosy w warkoczyki, obwiesić się bransoletkami, być uosobieniem buddyjskiego spokoju? Czy paradowanie w czapce z wełny lamy uczyni z nas twardego człowieka z gór? Dzisiejszy świat, w którym się buduje własny wizerunek na podstawie Facebooka, wierzy we wszystko i w nic nie wierzy.
Po co jechać aż na koniec świata, żeby się nad sobą zastanowić. Czy nie lepiej wdrapać się na jakiś płaski dach, rozbić tam na tydzień namiot i popatrzeć na wszystko z góry? Dystans do problemów i własnego świata może być z takiego punktu nawet większy? Tylko, że po powrocie z dachu ciężko będzie wydać książkę i sypać anegdotami o dziwacznym zachowaniu tubylców.
Bycie sobą dla wielu oznacza niestety puszczanie hamulców. Z dala od domu do głosu dochodzą tłumione w cywilizowanym świecie zachowania. Kto kiedykolwiek odwiedził zagraniczne oazy rozrywki w postaci Hurgady czy Puket, ten wie, o czym mówię.
Bycie sobą w ekstremalnej wersji to młodzieniec u boku bardzo dojrzałej bogatej pani lub urodziwa, młodziutka dziewczyna trzymająca za rękę podtatusiałego jegomościa z bogatszej części świata. Ci młodzi ludzie nie są sobą. Chcą zarobić, żeby lepiej żyć.
Nie wiem jak wy, ale ja wolę wyjeżdżać po to, by odkrywać ciekawe miejsca, poznawać nowych ludzi, smaki i miejscowe zwyczaje. Siebie mogę odkrywać w wannie lub na spacerze. Nie pomoże mi w poszukiwaniu sensu życia scenografia amazońskiej dżungli ani wydmy na pustyni w Egipcie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze