Spontaniczne wakacje
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuSpontaniczne wyjazdy skończyły się gdzieś miedzy pracą na etacie a narodzinami dzieci. Trudno o szalone zrywy, kiedy trzeba podać termin urlopu z półrocznym wyprzedzeniem. Nie da się również wyskoczyć na koncert na drugi koniec Polski, kiedy w łóżeczku drzemie niemowlę. Każdy etap w życiu ma inne priorytety i nie warto płakać za przeszłością. Jednak nie tylko o spontaniczność podczas wakacji chodzi.
W ostatnią niedzielę udało mi się przez chwilę posiedzieć w ogrodzie. Drzewa szumiały, ptaki śpiewały, chmury na niebie przepędzał wiatr. Wokół roznosił się zapach kopru i czarnej porzeczki. Było tak słodko i leniwie, że miałam ochotę krzyknąć — chwilo trwaj!
Chwila jednak nie była skłonna do trwania. Usłyszałam głośny pisk mojego niespełna rocznego dziecięcia i wróciłam do codzienności – zupki, kupki i pilnowania, żeby mały człowiek nie nażarł się piasku, psiej karmy lub innych niedozwolonych substancji. Gdzie te czasy, kiedy człowiek miał wakacje – jęknęłam, ale nie pozwoliłam sobie na zbyt długie użalanie się nad sobą. Jeszcze przez chwilę pozazdrościłam uczniom, nauczycielom i wszystkim tym, którzy mają wolne letnie miesiące i zabrałam się za gotowanie obiadu.
Dałam się ponieść letnim wspomnieniom. Gotowanie nie jest dla mnie aż takim relaksem. To raczej świergot ptaków i słońce wpadające przez okno nastroiły mnie nostalgicznie. Zatęskniłam za plażą na Mazurach i zapachem jeziora. Przypomniały mi się letnie dni spędzone na beztroskim włóczeniu się z plecakiem. Prawie wszystkie wakacje liceum spędzałam w ten sam sposób. Z plecakiem, z namiotem i z najlepszą przyjaciółką włócząc się po Mazurach. Nigdy nie miałyśmy pieniędzy ani planów. Za to w każdym miejscu miałyśmy nowych znajomych a na twarzach nowe piegi od zbyt długiego przebywania na słońcu. Do szczęścia wystarczyło nam poczucie wolności, piwo wypite na spółę lub mizeria na obiad. Nigdy więcej w swoim życiu tak bardzo nie cieszyłam się drobiazgami. Nigdy potem nie miałam tyle wolnego czasu.
Spontaniczne wyjazdy skończyły się gdzieś między pracą na etacie a narodzinami dzieci. Trudno o szalone zrywy, kiedy trzeba podać termin urlopu z półrocznym wyprzedzeniem. Nie da się również wyskoczyć na koncert na drugi koniec Polski, kiedy w łóżeczku drzemie niemowlę. Każdy etap w życiu ma inne priorytety i nie warto płakać za przeszłością.
Jednak nie tylko o spontaniczność podczas wakacji chodzi. Wakacje moich dzieci wyglądają zupełnie inaczej niż te, które ja spędzałam. Przede wszystkim nie ma dziadków mieszkających na wsi. Nie ma stodoły z sianem, koni wypasanych na łące i kąpieli w pobliskim strumyku. Nie ma sosen na piaszczystym wzgórzu i białego pieca opalanego drewnem. Ten świat już odszedł. Dziadkowie moich dzieci wciąż pracują, mieszkają w blokach, korzystają z komputerów i komórek. Tak jak wszyscy wokół. Choć starają się zapewnić wnukom atrakcje, trudno im się przebić przez świat wzmocnionych wrażeń, który oferują współczesne miejsca rozrywki typu kina 3D, parki przygody i trzypiętrowe sale zabaw. Przede wszystkim jednak nie mają tyle czasu dla wnuków, co moi dziadkowie.
W świecie mojego dzieciństwa całe dnie spędzało się na podwórku, razem z koleżankami i kolegami chodziło się do lasu i na plażę, a do domu wpadało się tylko na posiłki, bo inaczej była straszna awantura. Dziś na plażę, nawet w towarzystwie innych rówieśników niewielu rodziców zgodzi się puścić swoje pociechy bez opieki. Mogą przecież utonąć, mieć udar słoneczny albo paść ofiarą pedofila. Dzieci zamknięte w domach spędzają czas z opiekunkami lub wyjeżdżają na zorganizowane kolonie. Najlepiej tematyczne – językowe, taneczne, żeglarskie, fotograficzne. Nawet w wakacje warto się przecież czegoś nauczyć.
Dzisiejsze dzieciaki tak samo jak dorośli, żyją w rozpędzonej rzeczywistości, która nie docenia prostych przyjemności i wartości słodkiego lenistwa. Kiedyś wyjście do kina było wydarzeniem. Teraz poprzeczka poszła w górę, bo i oferta rozrywek wakacyjnych i weekendowych uległa zmianie.
Mój siedmioletni synek na propozycję spędzenia niedzieli nad jeziorem zrobił smutną minę i powiedział – mamo, ale ja wolę basen. Spacerowanie po lesie jest dla niego męczarnią. Całe szczęście, że wciąż lubi odwiedzać zamki i fortece. Dlatego w tym roku planujemy wakacje z duchami.
Niedawno, wracając z pracy zobaczyłam na poboczu dwie autostopowiczki. Miały po kilkanaście lat i po plecaku wypchanym spranymi podkoszulkami. Poszukiwały przygody. Podwiozłam je kawałek, ciesząc się, że przez ten drobny gest i ja mogę uczestniczyć w ich przygodzie. Może i mnie jeszcze będzie dane założyć stare jeansy i ruszyć przed siebie. W końcu chyba na tym polegają prawdziwe wakacje?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze