Czy ta przyjaźń ma sens?
CEGŁA • dawno temuUtrzymuję więcej niż poprawne stosunki z moim „byłym” i jego nową kobietą. W zasadzie zostaliśmy przyjaciółmi, jakoś to tak samo się potoczyło (z ich inicjatywy, ale nie nachalnie), do tego stopnia, że ostatnio nawet pomagali mi w remoncie mieszkania. Od jakiegoś czasu nie odnajduję się w tej sielance, a szczerość przychodzi mi z trudem. Korzystam towarzysko i w każdym możliwym sensie na tej znajomości, niby mam w nich wypróbowanych przyjaciół, ale czasem chciałabym ją urwać, tylko nie wiem jak.
Droga Cegło!
Mam 25 lat, od półtora roku utrzymuję więcej niż poprawne stosunki z moim „byłym” i jego nową kobietą. W zasadzie zostaliśmy przyjaciółmi, jakoś to tak samo się potoczyło (z ich inicjatywy, ale nie nachalnie), do tego stopnia, że ostatnio nawet pomagali mi w remoncie mieszkania.
Problem w tym, że od jakiegoś czasu nie odnajduję się w tej sielance, a szczerość przychodzi mi z trudem. Tamara, moja przyjaciółka (jak ja, zna Marka od dziecka, jesteśmy z jednego miasta) mówi żartem, że wypuściłam swoje „dziecko” spod skrzydeł, a teraz boli mnie patrzeć, jak ono dorasta i radzi sobie świetnie beze mnie. No dobra – spytam ja – czy w takim razie z dziećmi należy zerwać wszelkie kontakty?
Historia moja z Markiem jest prosta, a o układach takich, jak nasz kiedyś, nasłuchałam się na pęczki. Byliśmy parą jeszcze w szkole, zaczęliśmy kombinować jako piętnastolatki, potem zrobiło się bardziej na poważnie. Razem przyjechaliśmy do Warszawy na studia, na chemię zresztą. Ja z zamiłowania, ale co do Marka, to trochę nie czaiłam, po co się w to pcha – ja zawsze byłam ścisłym, cierpliwym, planującym umysłem, on – wiecznie rozrzucony na sto różnych stron, pełen fantazji i zmiennych, niedokończonych pomysłów. Moja mama śmiała się, że Marek nie jedzie „na studia”, tylko „tam, gdzie ja”. Nie zwracałam na to uwagi, bo on sam z przekonaniem gardłował na korzyść tej chemii: że to studia z przyszłością, można się załapać do dobrej pracy, szybko się urządzimy i tak dalej.
Miał rację – co do mnie. Zaczęłam pracować zaraz po licencjacie i szczęśliwie jestem ze swoją firmą do dziś, spłaciłam dawno haracz na stanowisku asystentki i jestem teraz w sekcji naukowo-badawczej. Marka chemia oczywiście nie kręciła, studia mu kompletnie nie wyszły. Nie kręciło go również miasto, „udawane” w jego opinii życie towarzyskie, ludzie lansujący się w knajpach, gdzie nie wolno palić, ale można zamówić kawę na 50 sposobów… Nabijał się z tego i żył we własnym świecie – taki człowiek z księżyca. Bez stałej pracy, bez prawa jazdy…
Nie miałam do niego o to pretensji, brałam takim, jakim był. Zarabiał na swoje potrzeby dorywczo, pomagał przy przeprowadzkach, podłączał pralki, co tylko podleciało. Nasze życie według odwróconego modelu było dla mnie absolutnie w porządku. Ja pracowałam i uczyłam się (do dziś tak jest), nie było mnie w domu po 10–12 godzin. Marek sprzątał, karmił kota, przygotowywał kolacje ze świecami. Robił nawet więcej, niż było mi potrzeba, wręcz czasem mnie to krępowało. Ale nie wchodziliśmy sobie nawzajem do duszy – może źle? Może, pomimo tylu lat razem, nadal trzeba starać się poznawać na nowo człowieka, wpływać na niego, zmieniać go? Trudno powiedzieć.
Marek odszedł ode mnie, nagle. Nie było tu z mojej strony cienia prowokacji, żadnych wymówek czy narzekań, że na przykład nie pracuje. Wychodziłam z założenia, że on pozwala mi robić swoje, ja więc też jestem mu winna wolność, niech żyje, jak chce czy jak mu wygodnie. Pracowanie „na dwoje” było moim osobistym wyborem, nie ciężarem. I tak żyłabym w ten sam sposób – z nim czy bez niego. Jednak pożegnalna przemowa w jego wykonaniu była lekkim szokiem. Marek wyrzucił z siebie wiele żalu, wierzę, że szczerze. Że nie jest mi potrzebny, o nic go nigdy nie proszę, na niczym mi nie zależy z jego strony. Kiedy on chce wbić gwóźdź, ja mu wyjmuje młotek z ręki (Nieprawda! Nie wiem, skąd to wziął!). Na pewno nim pogardzam, tylko tego nie mówię, żeby nie ranić starego przyjaciela. Ale on nie chce, żebym czuła wobec niego jakieś zobowiązania, źle mu to działa na ambicję…
Odchodząc, powiedział, że musi stanąć na własnych nogach – wtedy może wróci. Ale kiedy będzie nadal ze mną, to nigdy się nie zmobilizuje, bo ja zawsze będę mu powtarzać, że jest stworzony do wyższych celów i torpedować jego „przyziemne” pomysły. Łatwo jest brać, kiedy ktoś daje – tak podsumował. A on już nie chce dłużej brać.
Poszedł sobie w najgorszym momencie, w środku zimy. Nie miał mieszkania ani pieniędzy, ani stałej pracy, nawet telefonu. Niczego nie chciał ode mnie wziąć ani pożyczyć. Strasznie się o niego martwiłam. Nie pamiętam już, czy można to moje martwienie się nazwać jeszcze miłością. Coś we mnie pękło, wypaliło się, poczułam się odrzucona, chociaż nie oczekiwałam „wdzięczności” – może to sprzeczne, ale chyba zrozumiałe? Przecież to ja okazałam się w tym związku niepotrzebna!
A teraz powrót do tematu sielanki. Marek faktycznie, objawił się gdzieś po pół roku. Odezwał się, jak obiecał, ale – nie po to, żeby wrócić. Nie wiem zresztą, czy bym tego chciała. Za chwilkę wytłumaczę, dlaczego. Nie, nie był w garniturze, ani z teczką biznesmena, ani w samochodzie. Nic z tych rzeczy. Stanął na własnych nogach w innym sensie, niż się powszechnie uważa. On to zrobił na własnych warunkach, zachowując w pełni swoje ja – co na swój sposób mnie cieszy i co podziwiam. Po prostu promienieje. Tak bardzo stanął na własnych nogach, że… zaczęłam wątpić, czy ja jestem sobą. Czy na pewno jestem tam, gdzie chcę i tym, kim chcę… A to takie niewygodne uczucie.
Po kilku spotkaniach Marek przedstawił mi swoją dziewczynę, kobietę właściwie, bo Agnieszka jest od nas starsza o 12 lat. Nie przeszkadza mi to ani mnie nie dziwi – od razu zaznaczam. To wspaniała osoba, z wrodzoną charyzmą, której i ja natychmiast się poddałam – stąd ta ciągnąca się po dziś dzień znajomość, już we trójkę. Agnieszka zajmuje się renowacją starych mebli, ma talent artystyczny i do tego wszystkie talenty kobiece: piecze fantazyjne ciasta, sama sobie szyje niesamowite sukienki, jest spokojna, wyluzowana, nie widać po niej żadnego pośpiechu czy przymusu, jakby wszystko przychodziło jej bez wysiłku. Niedawno Marek już oficjalnie został jej wspólnikiem, tworzą małą firmę. Mieszkają częściowo poza Warszawą, gdzie mozolnie przerabiają sobie letniskowy domek na całoroczny, dobudowują magazyn i pracownię. Choć wiecznie bez pieniędzy i na rozruchu, są w siódmym niebie, co widać gołym okiem.
A gdzie ja jestem? Kim jestem? Nie mam zielonego pojęcia. W jaki sposób podcinałam Markowi skrzydła, czego w mojej miłości było za mało? Musiałam popełnić jakiś błąd… I chociaż w ogóle nie rozglądam się za żadnym facetem, bardzo bym chciała, gdy już przyjdzie co do czego, nie powtórzyć tego błędu. No i chciałabym, żeby to ich szczęście tak mnie nie przytłaczało (mimo że oni wcale się nie obnoszą – to moja nadwrażliwość). Korzystam towarzysko i w każdym możliwym sensie na tej znajomości, niby mam w nich wypróbowanych przyjaciół, ale czasem chciałabym ją urwać, tylko nie wiem jak. Nie mam racjonalnego uzasadnienia. Co ze mną jest?
Lena, magister bez sensu
***
Droga Leno!
Przeżywasz kryzys wartości, kwestionujesz sens swojego życia, wyborów, decyzji. Nie pomyl tego z odgrzewaniem starej miłości – nie warto. Marek po prostu wymknął Ci się spod kontroli, chociaż wydaje Ci się, że jej nie sprawowałaś… Ucierpiała Twoja ambicja, wiara w siebie. Serce mniej. I bardzo dobrze.
Wspaniale opisujesz wydarzenia, mało natomiast mówisz o emocjach, zwłaszcza tych najintymniejszych. Przyczyny mogą być dwie: nie lubisz tego typu zwierzeń lub w pewnym momencie przestałaś takie emocje przeżywać. Na przykład w swoim związku z Markiem… Mogłaś tego momentu nawet nie uchwycić – to się zdarza wielu ludziom, nie ma w tym nic złego. Tak po prostu układa się życie i niewiele możemy na to poradzić.
Nie popełniłaś żadnego błędu, żadne z Was nie popełniło. Można mówić najwyżej o pewnym przeoczeniu. Moim zdaniem prześlizgnęliście się niepostrzeżenie z fazy młodzieńczej miłości w trudną, ale uczciwą i trwałą przyjaźń. Marek ocknął się jako pierwszy – i wywalił przyjaciółce, czyli Tobie, prawdę w oczy. Wszystko, co Ci powiedział na odchodnym, można zamknąć w jednym zadaniu: nie kochasz mnie. Bardzo trafnie zauważył, że było mu wygodnie brać to, co dajesz. Ale – chciał czegoś innego! I wiedział, że to, co sam ma do zaofiarowania, nie cieszy Ciebie, chociaż o tym nie rozmawiacie. Bolesny paradoks, z którym musieliście się, niestety, prędzej czy później zderzyć i zmierzyć. Wasz związek utknął w martwym punkcie, ponieważ, jak sama przyznajesz, byłaś skoncentrowana na swoich planach i wynagradzałaś to Markowi darem całkowitej swobody. Dla niektórych jest to ostatecznym świadectwem miłości. Dla innych – dowodem… obojętności. Tamara i Twoja mama z kolei uważają, że Go na swój sposób niańczyłaś, a On trzymał się Twojej spódnicy – i w tym zapewne też jest sporo racji.
Wydaje mi się, że Marek prędzej niż Ty zdefiniował swoje wyobrażenie o miłości. Czym dla Niego jest. Ty zaś chyba wciąż jeszcze masz ten etap przed sobą. Nie napisałaś ani razu, że Cię kochał. Stwierdziłaś jedynie, że sprzątał i gotował, aż Ci było z tym niezręcznie… Ergo – też nie odbierałaś Jego zachowań w kategoriach uczucia. Po prostu – nie zgraliście się pod tym względem. No i nie było czasu – czy specjalnej chęci – by nad tym wspólnie popracować. Wiedziałaś na przykład (oboje wiedzieliście), że Marka stać na więcej, a jednocześnie wmówiłaś sobie, że wykonywanie przez Niego prac domowych to aż nadto… On w to nie uwierzył. Zapewniam Cię – z korzyścią dla Was obojga.
Twoje refleksje są słuszne: poznajemy drugą osobę przez całe życie, a i to za mało, by poznać ją do końca. Trzeba jednak cały czas próbować. Odkrywać. Bo czy zmieniać? Tu mam wątpliwości. Markowi szło raczej o podpowiedzi, sugestie, wsparcie z Twojej strony. Nie dramatyzowałabym w kategoriach „podcinania skrzydeł”, ale – on chyba wolałby, żebyś traktowała go bardziej zadaniowo, komunikowała mu swoje oczekiwania i egzekwowała je – wówczas czułby, że nie jest Ci wszystko jedno. Czasami, gdy ktoś bliski nie radzi sobie w życiu, trzeba mu powiedzieć delikatnie, ale stanowczo: „Kocham cię i widzę, że się męczysz. Zrób coś z tym, spróbuj tego lub owego, bo znam cię i wiem, że tylko wtedy poczujesz się lepiej. A zależy mi na tym, żebyś czuł się dobrze.”
To już jednak za Wami. Czekają Cię inne zadania. Mam wrażenie, że boisz się trochę własnych odczuć i myśli, uważanych powszechnie za „brzydkie”: może odzywa się zraniona duma, jesteś zazdrosna o szczęście Marka i konkretnie o tę kobietę, z którą się masochistycznie porównujesz, szukając w sobie wad? Jeśli On i Agnieszka są Ci szczerze życzliwi – a nic nie wskazuje na to, że jest inaczej – musisz się teraz przede wszystkim uporać ze swoimi demonami, żeby tych dwojga nie oszukiwać i w efekcie nie utracić czegoś cennego. Jeżeli jednak jest to ponad Twoje siły – wybierz stratę. Nie istnieje obowiązek przyjaźnienia się ze swoimi byłymi, gdy sprawia to z tych czy innych powodów ból. Jest to tylko kolejna, niezbyt wygodna sprawa do załatwienia, a kiedyś, w przyszłości – do ponownego odkręcenia, jeśli tylko zechcesz. Sytuację powinnaś wyjaśnić szczerze Markowi w cztery oczy, a on już niech znajdzie sposób, by przekazać ją Agnieszce.
Ja zawsze w trudnych chwilach posiłkuję się filozoficznie materiałami pomocniczymi w duchu Zen: Wczoraj jest historią, Jutro jest zagadką, Dzisiaj jest darem – to cytat z uroczego filmu animowanego Kung Fu Panda:). Skup się zwłaszcza na tym Dzisiaj, OK?
Pozdrawiam Cię mocno!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze