Drinking Horn - puchar piwoszy
ZUZA • dawno temuMija już trzeci tydzień wznowionych po przerwie semestralnej zajęć na Uniwersytecie w Auckland, którego jestem studentką. Na początku semestru zawsze jest tak, że wykłady sobie a studenci sobie, a to wszystko z powodu "orientation week" - tzw. tygodnia orientacyjnego. W czasie "orientation week" w ratuszu uniwersyteckim, do którego policja nie ma wstępu, organizowane są najróżniejsze imprezy, pokazy i konkursy.
Właśnie tutaj i teraz każdy klub uniwersytecki ma szanse zaprezentować i ”sprzedać się”, czyli pozyskać jak najwięcej nowych członków.
Wysokość składki jest zróżnicowana i uzależniona zapewne od kosztów, jakie ponosi klub o danym profilu: 20$ (dolarów — nowozelandzkich oczywiście) za przynależność do klubu kajakowego, 5$ opłaty członkowskiej w klubie Wysp Tonga, czy też 2$ w AUDC (Auckland University Drinking Club), któremu nie ujmę honoru, jeśli przetłumaczę jego nazwę jako Klub Pijacki Uniwersytetu w Auckland.W trakcie „orientation week” klub ten organizuje jedną z najbardziej popularnych oraz spektakularnych imprez - „drinking horn”. Konkurs ten powtarzany jest corocznie na początku każdego semestru i, jak nietrudno się domyśleć, wiąże się z piciem alkoholu, a konkretnie piwa. Wygrywa ten, kto najszybciej wleje w siebie wymaganą ilość napoju.
Tego roku popijawa rozpoczęła się tradycyjnie w samo południe i trwała przez następne 5 godzin. Jest zawsze bardzo dobrze zorganizowana: prowadzi ją konferansjer, a wokoło kreci się sporo pomocników w koszulkach AUDC, którzy wycierają stoły, dolewają piwa, wywołują kolejnych zawodników. Zabawie towarzyszy głośna, rytmiczna i pozytywna muzyka, rozdawane są za darmo puszki piwa, świeci słonce i jest COOL.
Najpierw odbywają się półfinały mężczyzn i kobiet, po których ma miejsce konkurencja drużynowa, której reguły wzorowane są na sztafecie: kiedy pierwszy zawodnik opróżni swój kufel, po czym uderzy się nim najpierw w głowę (jeśli kufel nie został dokładnie opróżniony, reszta rozlewa się po włosach i ubraniu zawodnika), a następnie w stół, dopiero wtedy drugi zawodnik może unieść swój kufel do ust… i tak przekazują sobie pałeczkę, aż do piątego zawodnika, bo tylu ich jest w każdym teamie. Tego dnia do ratusza przychodzą wszyscy bez wyjątku: dziewczyny, chłopaki, Azjaci, Polinezyjczycy, Indianie, Europejczycy, Kiwusi — a łączy piwo.
Okrzyki zachwytu wzbudzała konkurencja polegająca na piciu piwa, oczywiście na czas, z małego, dziecięcego kalosza. W najtrudniejszej konkurencji, zarezerwowanej dla prawdziwych mistrzów, chodzi o to, by wlać w siebie półlitrowy kufel piwa, zagryźć to bułką z mięsem lub grochem, po czym wypić jeszcze raz tą samą objętość piwa, którą należy uwieńczyć ciastkiem z bitą śmietaną. Do tego wyzwania podchodzi zazwyczaj nie więcej nic 3 ochotników, a zmagania trwają dosyć długo, bo w połowie drugiego piwa zawodników dopada "reakcja zwrotna", której dają upust do ustawionych nieopodal kubłów. Zaznaczam, że wymiotowanie w trakcie tej konkurencji absolutnie nie dyskwalifikuje zawodnika! Wręcz przeciwnie – przyjętym jest, że delikwent, jak tylko opróżni swój żołądek, natychmiast dopija resztę piwa i ku wielkiej radości oraz obrzydzeniu widowni przystępuje do konsumpcji śmietanowego deseru.
Wybrani z tłumu sędziowie siedzą na kanapach ustawionych naprzeciwko uczestników kolejnych zawodów, skąd oceniają przede wszystkim szybkość pochłanianych przez nich trunków, jak również ilość zmarnowanego przy tej okazji piwa. Jeśli zawodnikowi piwo leje się po policzkach, na pewno zostanie zdyskwalifikowany. Jeśli nie dopił do końca, również odpada. Bycie sędzią śledzącym z bliska wydarzenia to prawdziwa misja. Coraz bardziej pijani zawodnicy stopniowa trącą kontrolę nad swoimi ruchami i odruchami: chlapią, oblewają się nawzajem piwem, a czasami, zamiast do kosza, zdarza im się wymiotować gdzie indziej.
Punktem kulminacyjnym imprezy jest "naked drinking horn". Do tej konkurencji ledwo co trzymający się na nogach zawodnicy rozbierają się do naga, staja na stołach i łyczek po łyczku wypijają (na tym etapie nikt już nie jest w stanie pić duszkiem piwa) 0.75 litra piwa. Najpierw nadzy studenci, potem studentki, nagie lub, jeśli nie utraciły jeszcze do końca kontaktu z rzeczywistością, tylko topless, przystępują do tej najbardziej widowiskowej, będącej ukoronowaniem imprezy, konkurencji. Nierzadko zdarza się, że podczas uprawiania tej „dyscypliny”, zawodnikom uleje się spontanicznie trunek ustami, czasem nosem, a zazwyczaj naraz nosem i ustami.
A radości i owacjom nie ma końca!
Skąd wywodzi się podobno bardzo już stara tradycja „drinking horn”? Szukając odpowiedzi na to pytanie starałam się skontaktować z AUDC.Niestety bez powodzenia. Zarząd Klubu Pijackiego Uniwersytetu w Auckland (podobno z powodu wcześniejszych przykrych doświadczeń) zdaje się unikać udzielania jakichkolwiek informacji dotyczących tej kontrowersyjnej imprezy.
Impreza ma zarówno swoich zagorzałych wielbicieli jak i zaciekłych przeciwników.
Dla tych pierwszych „drinking horn” to po prostu świetna rozrywka łącząca tak wiele atrakcji: epatowanie obrzydliwościami, łamanie tabu, bezczeszczenie świętości, „sportowe” zmagania, robienie z siebie idioty, obserwowanie jak inni upodlają się i degradują. W czasie imprezy „drinking horn” łatwo można wzbudzić uznanie, zdobyć popularność, udowodnić, że jest się twardym, równym gościem, czy też fajną dziewczyną. I cóż z tego, jeśli potem przyjdzie wyrzygać to piwo, które się sobie nawarzyło! Niektórzy studenci są wręcz dumni z „drinking horn”, bowiem osobliwe wydarzenie ma miejsce tylko na Uniwersytecie w Auckland, co wyróżnia tę placówkę spośród innych uniwersytetów w Nowej Zelandii, a zapewne i świata.
Ci, którzy są przeciwni „drinking horn”, twierdzą, że ta impreza jest wyrazem braku szacunku dla jedzenia i picia, wstydem dla gatunku ludzkiego, wynaturzeniem, a przede wszystkim wyrzucaniem w błoto pieniędzy, bo oprócz sponsorów, część kosztów organizacji „drinking horn” pokrywanych jest przez samorząd studencki, który finansują władze uniwersytetu, które z kolei dostają pieniądze od studentów (studia w NZ są płatne).
Jeśli mam wyrazić moją opinię, musze przyznać, że impreza „drinking horn” ma jakiś specyficzny, dionizyjsko-obleśno-fizjologiczny urok, który integruje studentów. Wszyscy, bez względu na rasę, płeć i rok studiów jednoczą się z okazji "drinking horn" czy to przy piciu, czy to wyrażaniu swojego obrzydzenia dla całego przedsięwzięcia, czy też podziwu / współczucia dla rzygających, wmuszających w siebie piwo kolegów i koleżanek.
Piwosze wszystkich krajów — łączcie się!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze