Zmieniamy się w konie
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuByć może miałem pecha, być może źle trafiłem i miast oglądu całości wyciągam konsekwencje z jakichś biednych ułamków, ale uważam, że od dziewczyn zakochanych w koniach rozsądny człowiek powinien trzymać się jak najdalej. Niestety ludzie zmieniają się w konie. To przeobrażenie uważam za kluczowe dla naszej współczesności.
Ludzie zmieniają się w konie. To przeobrażenie uważam za kluczowe dla naszej współczesności.
Konie to w ogóle ciekawe zwierzęta i ich wpływ na relacje międzyludzkie jest niedoceniany. Trudno mi znaleźć zwierzę, do którego pałałbym większą niechęcią, wyolbrzymioną jeszcze przez autentyczną grozę. Jestem zupełnie niewrażliwy na ich rzekome piękno, galopujące mustangi na stepie obchodzą mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg i nawet kabanosy zrobiły się jakieś takie pozbawione smaku. Nie znoszę tych głów ciężkich i garbatych karków, nie podoba mi się służalcze wgięcie pośrodku pleców, o biednym ogonku nie mam nawet ochoty wspominać. Smród towarzyszący kopytnym potworom jest w stanie odebrać mi resztkę radości życia. Na domiar złego, koń potrafi kopnąć i z tego co wiem, akurat ta czynność wychodzi mu całkiem nieźle i wszystko, co mogę zrobić, to nie wchodzić w zasięg kopyt.
Doświadczenie życiowe naprowadziło mnie na wniosek, że konie są jednak niesłychanie pożytecznymi zwierzętami. Być może miałem pecha, być może źle trafiłem i miast oglądu całości wyciągam konsekwencje z jakichś biednych ułamków, ale uważam, że od dziewczyn zakochanych w koniach rozsądny człowiek powinien trzymać się jak najdalej. Nie umiem stwierdzić, co z nimi jest nie w porządku, ale od wszystkich kobiet uprawiających hippikę bije niewysłowiona groza. W dawnych czasach, kiedy zdarzało mi się chodzić na randki, zaraz przy pierwszym kieliszku wina sterowałem rozmowę na konie. Jeśli randkowiczka miała cokolwiek z nimi wspólnego, uchodziłem trwożnie. Prosty ten zabieg pozwolił mi uniknąć wielu nieprzyjemności, dzięki czemu natychmiast doświadczałem innych.
A teraz zmieniamy się w konie. Niestety.
Koń, przypomnijmy, wyskakuje z brzuszka mamusi i po paru dniach względnego oszołomienia jest w pełni sprawnym zwierzęciem. Następnie, przez całe swoje życie rumak hasa, orze i daje się ujeżdżać, by w końcu doświadczyć króciutkiej starości, przeważnie kończącej się uśpieniem.
Przyglądam się dzieciom, niewiele starszym od mojego syna. Ich życie, przepełnione obowiązkami, wydaje się zaplanowane od teraz do późnej starości. Dziesięciolatek (a przynajmniej jego rodzice) wie do jakiego gimnazjum pójdzie, jakie liceum skończy i przy dobrych wiatrach myśli o sobie jako o mecenasie. Jego dzień, prócz szkoły, wypełnia szereg rzeczy niezbędnych jak kręgi w kręgosłupie: jakieś kursy językowe, karate, szkółki muzyczne czy też inne kuźnie talentów, z których w dorosłym życiu nigdy nie przyjdzie mu skorzystać. Tak zwane dzieciństwo kurczy się do paru lat pomiędzy oseskiem a człowieczkiem zdolnym przeczytać parę zdań. Nie wiem, czy warto nad tym płakać, w końcu samo dzieciństwo zostało określone i wyodrębnione z życia nieco ponad sto lat temu, może więc być mgnieniem, czymś co błysnęło i zniknęło.
Dorosłość również uległa przemienieniu, a konkretnie doszło do skutecznego wyrugowania starości. Jeszcze niedawno pięćdziesięciolatek był dziadem szykującym się do spotkania ze śmiercią. Teraz, siedemdziesięciolatkowie w kolorowych ubraniach śmigają po świecie, podskakują na dyskotekach i figlują w domach uciech, rekompensując sobie – zapewne – smutną młodość i długie lata pracy. W Polsce nie jest to jeszcze powszechne ze względu na przysłowiową już emerycką biedę. Wszak trudno się cieszyć życiem, pobierając co miesiąc pół średniej krajowej, jeśli nie mniej.
Dzieje się tak między innymi ze względu na żywiołowy postęp medycyny i intensywną promocję zdrowego stylu życia, którego szczerze nie znoszę. Utrzymanie się w tak zwanej kupie staje się coraz łatwiejsze: lekarze wprost wychodzą ze skóry, aby sprzedać nam swoje usługi, kuszą siłownie i kluby fitness, z wolna zamieniamy ukochane papieroski na sałatki przebrzydłe i chude sery, a i praca okazuje się mniej mordercza niż w czasach dawniejszych.
Tej niesłychanie długiej aktywności towarzyszy zmiana zainteresowań, czy też utrzymanie młodzieżowych fascynacji. Pięćdziesięciolatek zainteresowany muzyką, filmem, sportem i innymi bzdurkami zarezerwowanymi dotąd dla szczyli przestał być wybrykiem, lecz staje się normą. Gry video, dotąd zarezerwowane dla starszej młodzieży dziś cieszą niemal wszystkich i coraz trudniej wskazać mi mojego rówieśnika, który nie miałby przynajmniej jednej konsoli.
Niegdyś człowieka dwudziestoletniego i sześćdziesięciolatka dzieliła przepaść, teraz różnice stale się wyrównują. Podobną analogię da się przeprowadzić w wypadku koni. Nie umiem tylko stwierdzić, czy to starzy durnieją, czy też młodzi hurtem zaczęli mądrzeć.
Starość również jest końska, trwa krótko, nadrabiając intensywnością. W końcu przecież wytrenowane w młodzieńczości ciało zacznie kruszeć. Miast powolnego słabnięcia, następuje błyskawiczna katastrofa i człowiek, jak to mówią, wypada z obiegu, usuwa się w cień, znika, tak jak jego przodek przepadał w komórce obok domu. Znów los taki przypomina ten właściwy koniom. Słabnący starcy zyskują troskliwą opiekę w specjalistycznych ośrodkach lub ze strony bliskich. Domyślam się, że towarzyszy im przepełnione smutkiem poczucie niepotrzebności: nasza cywilizacja odepchnęła starość za horyzont i nie sposób do niej się przygotować. Zresztą, po co? Trwa niesłychanie krótko. Niektóre konie są usypiane. Ludzie także.
Tak jak za młodu tracimy dziecko, tak z jesieni życia znikają powoli dwie klasyczne figury starcze. Pierwszą jest oczywiście mamrzący dziad naprzykrzający się otoczeniu, zainteresowany głównie sobą i własnymi obsesjami. Jego zanik najmocniej odczują gołębie; tych niedługo nie będzie komu karmić.
Drugą figurą przepadającą nieodwołalnie jest tak zwany potężny starzec. Niewielu ich zostało, nawet u nas. Potężny starzec, mimo zaniku sił fizycznych cieszy się autorytetem właściwym królom i carom, potrafi narzucić swoją wolę jednym, odpowiednio dobranym zdaniem i nawet jeśli gada pierdoły, potrafi uwieść otoczenie tą paplaniną. Teraz znajdują się w głębokim zaniku. Skoro nie ma starości, starców potężnych też zabrakło. Nawet nie wiem, czy jest mi żal z tego powodu. Zapewne tak.
Nie byłbym sobą, gdybym się nie bał, gdyż nie znam większości tajemnic tej nowej rzeczywistości, krystalizującej się przede mną, tak samo jak nie umiem określić, jakim koniem zostanę. Pociągowym? Cyrkowym? Mustangiem śmigającym ku zachodowi słońca? Dostanę dżokeja, czy będzie mi dane hasać na swobodzie? Podkują mnie, czy nie podkują?
Koń Przewalskiego. To dobrze brzmi.
Te pytania są drugorzędne. Liczy się to, że muszę opanować nową umiejętność rżenia.
Ihaaaa!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze