Miłość można znaleźć wszędzie
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuNie znalazłam jeszcze swojej połówki, ale wykorzystuję każdą szansę, by poznać kogoś wyjątkowego. Tak jak bohaterowie mojego reportażu, jestem pewna, że miłość można znaleźć niespodziewanie, przypadkowo i wszędzie...
Gdy przychodzę na babskie pogaduchy do koleżanek i opowiadam im o swoim nowym chłopaku, zawsze słyszę to samo. Jak ty to robisz, że ciągle poznajesz jakiegoś fajnego faceta? Zawsze odpowiadam im, że nie wiem. Wtedy słyszę opowieści o wcieranych kremach na cellulit, o odchudzaniu, wizytach u kosmetyczek, u fryzjera, na solarium, o najnowszym kremie przeciwzmarszczkowym. Wszystkie skarżą się, że poświęcają tyle czasu na upiększanie i udoskonalanie swojego ciała, a i takt żaden z mężczyzn tego nie zauważa. Nie mogą znaleźć sobie chłopaka, czują się samotnie. Nie dbam aż tak przesadnie o siebie, nie jestem też ładniejsza od moich przyjaciółek. Różnica między nami polega na tym, że zamiast tracić czas na wcieranie kremów i salony odnowy biologicznej, prowadzę bardzo aktywne życie towarzyskie. Wciąż poznaję nowych ludzi. Nie znalazłam jeszcze swojej połówki, ale wykorzystuję każdą szansę, by poznać kogoś wyjątkowego. Tak jak bohaterowie mojego reportażu, jestem pewna, że miłość można znaleźć niespodziewanie, przypadkowo i wszędzie:
Marek:
Pierwszy raz zobaczyłem ją na koncercie jazzowym. Miała długie, kruczoczarne włosy, ciemne, głębokie oczy, dżinsy i koszulkę w niebieskobiałą kratkę. Pamiętam to dokładnie, chociaż minęło już prawie trzydzieści lat. Wtedy nie miałem odwagi do niej podejść, byłem bardzo nieśmiały. Jej uroda, delikatność i subtelność w sposobie bycia i poruszaniu się olśniły mnie. Zupełnie nic nie pamiętam z tego koncertu, choć kocham jazz i w tamtym czasie grywałem nawet na saksofonie. Patrzyłem nie na scenę, tylko na nią. Siedziała kilka stolików ode mnie z grupą znajomych, śmiała się, paliła, czasem była smutna, zasłuchana. Chciałem, żeby ten koncert nigdy się nie skończył, a jednocześnie siedziałem jak na szpilkach, wciąż myślałem o tym, żeby do niej podejść. Po dwóch godzinach, które upłynęły mi na wpatrywaniu się w nią, koncert się skończył, a ona wyszła. Nie znałem nawet jej imienia, nie wiedziałem gdzie mieszka. Strach tak mnie sparaliżował, że długo jeszcze nie wstałem od stolika.
Minęło kilka miesięcy, często o niej myślałem, byłem zły na siebie, że to mogła być moja życiowa szansa, którą zaprzepaściłem – nigdy wcześniej żadna kobieta nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Byłem pewien, że już więcej jej nie zobaczę. Chodziłem na wszystkie koncerty jazzowe w Warszawie, ale widocznie nie była taką fanką jazzu, bo nie przyszła na żaden z nich. I oto, gdy już zupełnie dałem sobie z nią spokój, zobaczyłem ją, jak wychodziła z bramy Uniwersytetu Warszawskiego. Siedziałem w ogródku piwnym i sączyłem piwo z kumplem. Minęła mnie z książkami pod pachą. Tym razem wstałem, jakby mnie coś poparzyło i ruszyłem w jej kierunku. Niestety na Krakowskie Przedmieście podjechał autobus, do którego wsiadła. Nie zdążyłem dobiec. Drzwi się zamknęły, a ja byłem po prostu wściekły. Druga niewykorzystana szansa i kumpel przy piwie, który patrzył na mnie jak na wariata. Nikt ze znajomych nie wierzy lub bardzo się dziwi, gdy opowiadam, że na tym samym przystanku autobusowym stałem trzy miesiące codziennie od 15 do 18 z nadzieją, że znów się pojawi. Aż wreszcie się doczekałem. Wsiadłem za nią do autobusu. Bez namysłu zapytałem jak ma na imię i opowiedziałem jej całą moją historię. Patrzyła na mnie zdziwiona. Zastanawiałem się, co o mnie myśli – czy ma mnie za wariata, czy za bajerancika, czy może się mnie boi. Nie bała się, była uśmiechnięta. Opowiedziała mi o sobie. Miała na imię Basia, studiowała na ASP i niestety miała narzeczonego. Mimo to, po moich prośbach i obiecywaniu niezobowiązującego, miłego spotkania, zgodziła się na kawę. Umówiliśmy się na następny dzień do Bliklego. Bałem się, że nie przyjdzie, a zapomniałem wziąć od niej numeru telefonu. Przyszła w pięknej, czerwonej, letniej sukience. Rozmawialiśmy chyba ze cztery godziny. Tę historię opowiadam często przy okazji rodzinnych świąt i spotkań ze znajomymi. Najchętniej słucha jej nasza córka. Basia została moją żoną. Gdyby nie mój upór, nigdy bym jej nie poznał.
Aneta:
— Podczas studiów dorabiałam – pracowałam w jednej z firm z telefonami zaufania. Rzadko jednak dzwonili do nas ludzie z problemami. Wszystkie linie okupowane były przez żartownisiów – studentów Politechniki. Zaczynali dzwonić tuż po zajęciach, około godziny 18., aż do 23. – kiedy to kończyłyśmy pracę. Rozmawiałam z nimi o wszystkim, opowiadałam o sobie, oni mówili o studiach, dziewczynach, fajnych klubach, kinie, muzyce. Najmilej rozmawiało mi się z jednym z nich – z Tomkiem. Właściwie czekałam na telefon tylko od niego. Biegłam z zajęć do pracy z nadzieję, że go znów usłyszę, że razem się pośmiejemy. Był inny niż reszta chłopaków, lubił dowcipkować, ale nigdy mnie nie podrywał, nie był nachalny. Miał przyjemny tembr głosu. Nasze wieczorne rozmowy prowadziliśmy już od trzech miesięcy. Wiedzieliśmy o sobie dużo, ale nigdy nie widzieliśmy się. Byłam ciekawa jak wygląda. Podczas jednej z rozmów zaproponował spotkanie. Zareagowałam żywiołowo, przecież czekałam na tę chwilę. Jednak gdy się pożegnaliśmy, zaczęłam się martwić. Nie mogłam zasnąć całą noc. Nie zastanawiałam się nad tym, czy on wygląda tak, jak sobie go wyobraziłam podczas telefonicznych rozmów, tylko nad tym, czy ja choć trochę będę przypominała dziewczynę z jego wyobrażeń. Nigdy nie rozmawialiśmy na temat wyglądu. Byłam zakompleksioną dziewczyną. Jestem niewysoka, nie mam półtorametrowych nóg, jestem lekko puszysta, włosy kręcą mi się i puszą we wszystkie strony, a na mojej cerze co jakiś czas pojawiają się wypryski. Moją garderobę należałoby wymienić już dawno temu. Zamiast cieszyć się ze spotkania, byłam przygnębiona i zamartwiałam się. Koleżanki długo przekonywały mnie, żebym jednak poszła. To przecież mogła być miłość mojego życia. W dniu spotkania prawie chodziłam po ścianach ze zdenerwowania. Wszystko, co włożyłam na siebie, było okropne. Pożyczyłam więc kilka ciuchów od przyjaciółki z mojego akademika. W połączeniu z moimi dodatkami wyglądałam nawet nieźle. Zrobiłam bardzo delikatny makijaż. Próbowałam wyprostować trochę swoje włosy, ale nie udało się. Pomyślałam — trudno i ruszyłam na spotkanie. Umówiliśmy się pod pomnikiem Mickiewicza. Traf chciał, że zaczęła się ulewa, a ja zapomniałam parasola, został na łóżku w akademiku. Zanim dotarłam na miejsce, byłam przemoknięta, z moich poskręcanych włosów kapały strugi deszczu, a mój makijaż spływał mi po policzku. Wyglądałam strasznie.
Stał. Uśmiechał się. Nie przeraził go widok zmokłej kury. Zasłonił mnie parasolem i poszliśmy do kawiarni ogrzać się miodem pitnym. Gdy w toalecie zobaczyłam jak wyglądam – myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Makijaż udało się jakoś poprawić. Włosy po wysuszeniu suszarką do rąk wyglądały jak kupka siana. Nie mogłam na to nic poradzić, bo nie miałam ani grzebienia, ani gumki do włosów. Moja bluzka, spódnica i rajstopy były mokre, a buty zabłocone. Przetarłam je i wróciłam do stolika. A tam usłyszałam od Tomka, że ślicznie wyglądam i mam piękne, kręcone włosy, właśnie takie jak sobie wyobrażał. Prawie odjęło mi głos. Wiedziałam, że to nie był tani komplement, bo on nigdy nie mówił mi żadnych komplementów, nie podlizywał się. Zrobiło mi się wesoło. Dał mi swoją kurtkę, żebym się nie przeziębiła siedząc w przemoczonych rzeczach. Zaczęliśmy rozmawiać, a ja zupełnie zapomniałam o swojej tuszy, kręconych włosach i kilku pryszczach na brodzie. Gdybym nie poszła na to spotkanie, pewnie nigdy nie poznałabym go naprawdę. Jesteśmy ze sobą od 4 lat. Rok po studiach zamieszkaliśmy razem i wzięliśmy ślub. Teraz spodziewam się dziecka i jestem szczęśliwa.
Renata:
— Jeździłam czerwonym renault megane już sześć lat. Wiedziałam, że muszę zmienić samochód, bo ten zaczynał szwankować. Nie miałam czasu porządnie się tym zająć, nie mogłam też wstawić go do autokomisu, bo samochód potrzebny był mi w pracy – byłam handlowcem. Wywiesiłam więc ogłoszenie na tylnej szybie samochodu. Opisałam wóz i podałam swój numer telefonu. Długo nikt nie dzwonił. Zapomniałam już zupełnie o tym ogłoszeniu. Pewnego dnia, gdy jechałam jak zwykle do pracy, ktoś zadzwonił. Usłyszałam przyjemny, męski głos. Nieznajomy pytał, gdzie taka piękna kobieta jedzie tak rano i dlaczego jest taka smutna. Zdziwiłam się i zaczęła nerwowo rozglądać. Stał obok mnie przed pasami w mercedesie i uśmiechał się zza otwartej szyby. Najpierw próbowałam go rozpoznać – pomyślałam, że to może któryś z moich klientów. Nie udało mi się to jednak. Zdenerwowałam się i zapytałam — czy my się znamy? Roześmiał się, że bardzo by chciał, ale niestety nie. Oburzyłam się – skąd w takim razie ma mój numer telefonu. Na to on, że pewnie ma go już połowa miasta, bo umieściłam go na swoim samochodzie. Speszyłam się, zrobiło mi się głupio. Zupełnie zapomniałam o tym ogłoszeniu na tylnej szybie. Powiedział, że chyba zna kogoś, kto kupi ode mnie samochód. Umówiliśmy się po mojej pracy na kawę w centrum. Nie tylko sprzedał mój samochód, ale rozkochał mnie w sobie bez pamięci. Właściwie, gdyby nie powiedział, że ma kupca na mój samochód, w ogóle bym się z nim nie umówiła. Nigdy nie umawiałam się z nieznajomymi, a tym bardziej z lowelasami z lśniących bryk. Na spotkaniu okazało się, że jest inny. Dziś prowadzimy wspólny interes i mieszkamy ze sobą. W planach mamy wspólne życie i gromadkę co najmniej trojga dzieci. Nadal nie mogę uwierzyć, że przez zupełny przypadek poznałam miłość mego życia.
Karol:
– Przysłała swoje cv do firmy, w której pracuję. Szukała pracy na stanowisku copywritera. Nie przyjęli jej, odpadła w ostatniej 20. Na jedno stanowisko było 200 chętnych osób. Jej list motywacyjny i cv trafiły do mnie przypadkowo. Nie zajmuję się rekrutacją. Papiery leżały na biurku szefa. Zobaczyłem jej zdjęcie — była piękna. Wstyd się przyznać, ale zwinąłem jej cv. Rekrutacja już się zakończyła, więc i tak zostałoby zjedzone przez niszczarkę. Napisałem do niej sms, że się nie znamy, ale że mam jej cv na biurku i nie mogę wyjść z zachwytu, bo jest naprawdę piękna. Niestety nie odpisała. Nie dawałem za wygraną i pisałem smsy jeszcze przez dwa miesiące — co jakiś czas. Nie odważyłem się zadzwonić, poza tym zastanawiałem się, czy ten telefon w ogóle działa. Odpowiedziała dopiero, gdy wysłałem jej sms z życzeniami na Wielkanoc. Potem pisaliśmy do siebie przez kilka tygodni. Dała mi swój numer na GaduGadu. Wtedy było łatwiej. Dowiedzieliśmy się o sobie dużo więcej. Wreszcie zaproponowałem spotkanie. Dla niej to była zupełna randka w ciemno. Ja widziałem jej zdjęcie w cv. Ona wiedziała tylko to, co czytam, na jakie chodzę filmy, jaką lubię muzykę, że mam tatuaż i ubieram się na czarno. Umówiliśmy się w parku, w ogródkach piwnych. Był upał. Bałem się, że nie przyjdzie. Była taka ostrożna i bojaźliwa. Gdy zobaczyłem ją jak weszła do pubu i zaczęła się rozglądać, pomachałem książką i uśmiechnąłem się. Rozmawialiśmy bardzo długo, choć na początku było trudno. Ona speszona, ja czerwony i onieśmielony jej urodą. Była jeszcze piękniejsza niż na zdjęciu. Miała taki niezwykły błysk w oku. Piliśmy piwo i siedzieliśmy przy ognisku. Nawet komary nam nie przeszkadzały. Nie mogła uwierzyć, że ukradłem szefowi jej cv. Ja cieszyłem się, że znalazła pracę w innej firmie. Jesteśmy ze sobą już ponad dwa lata. Czas pomyśleć o małżeństwie. Jestem zadowolony, że tak wytrwale ją adorowałem. Upór przyniósł upragniony efekt.Jest moja – nareszcie.
Marta:
Martwię się, gdy kot przebiegnie mi przez drogę, gdy stłukę lusterko i rozsypię sól. Za to kocham kominiarzy, wiem, że gdy zobaczę któregoś na ulicy i złapię sie za guzik, to będę mieć szczęście. Rzadko zdarza mi się przyjmować kominiarzy w domu, bo zazwyczaj jestem wtedy w pracy. Tego dnia jednak byłam przeziębiona. Grypa dopadła mnie na skokach spadochronowych. Tym razem mieliśmy kiepską pogodę, więc rozchorowałam się. Właśnie przeglądałam zdjęcia z wyjazdu, gdy zadzwonił dzwonek. To było dwóch kominiarzy. Przyszli zrobić coroczny przegląd kominiarski. Ukradkiem złapałam się za guzik i pomyślałam o swojej grypie. Jeden z nich – ten wyższy i przystojniejszy, zauważył to i uśmiechnął się. Zaczęliśmy rozmawiać: o ludziach, którzy wierzą w szczęście, zabobony, wróżby. Potem opowiadał o swojej pracy. Okazało się, że jest studentem, a kominiarzem został tylko dlatego, żeby biegać po dachach, bo kocha wysokości, przestrzeń, powietrze i wiatr. To zupełnie jak ja – pomyślałam. Jakie było moje zdziwienie, gdy zaczął opowiadać o szybowcach, paralotniach i spadochronach. Pokazałam mu swoje zdjęcia z właśnie odbytych podniebnych lotów. Oglądał je z uwagą, wymienialiśmy się poglądami na temat ulubionych miejsc skoczków. Niestety musiał iść. Do przeglądu zostało kilka mieszkań. Gdy wyszedł, zrobiło mi się smutno. Świetnie mi się z nim gadało, poczułam, że to pokrewna mi duszą. Potem długo go nie widziałam. Dopiero zimą wpadliśmy na siebie przypadkiem w jednym z pubów. Był ze swoimi znajomymi, a ja ze swoimi. Zatańczyliśmy kilka kawałków i pośmieliśmy się przy kuflach piwa. Już wtedy wiedziałam, że będziemy razem. Do domu wróciłam z nim, a nie z moimi znajomymi. Wreszcie przekonałam się, że kominiarze naprawdę przynoszą szczęście. Jestem szczęśliwą mamą dwójki chłopców, a on – kominiarz — jest moim mężem. Połączyła nas wspólna pasja i przegląd kominów. Czasem warto porozmawiać z hydraulikiem, gazownikiem lub listonoszem. Miłość można znaleźć wszędzie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze