Szukarek
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuMoja koleżanka M. powróciła z wakacji z licznymi obserwacjami i oczami jak talerze. Obserwacje były natury biologiczno-behawiorystyczno-społeczno-przyrodniczo- ekh, uhm..., yyy, erotycznej, a ponieważ koleżanka nie jest przyrodnikiem, społecznikiem itepe, a poważnym (znaczy się nie do końca) dyrektorem programowym stacji radiowej, a behawiorystką może z zamiłowania, jak wielu z nas, to oczy miała jak talerze po powrocie do Krakowa.
Moja koleżanka M. powróciła z wakacji z licznymi obserwacjami i oczami jak talerze. Obserwacje były natury biologiczno-behawiorystyczno-społeczno-przyrodniczo- ekh, uhm…, yyy, erotycznej, a ponieważ koleżanka nie jest przyrodnikiem, społecznikiem itepe, a poważnym (znaczy się nie do końca) dyrektorem programowym stacji radiowej, a behawiorystką może z zamiłowania, jak wielu z nas, to oczy miała jak talerze po powrocie do Krakowa, a wcześniej – podejrzewam – nawet nieco większe, tylko jej w drodze zdążyły wrócić do formy zbliżonej do normy.
Siadłyśmy przy winie i pierwsze, co powiedziała, to “Jezus Maria”. Na takie dictum wiedziałam, że się szykuje wiadomość niecodzienna. Potem powiedziała “słuchaj”, całkiem niepotrzebnie, ponieważ moje uszy już były wielkości talerzy, jak tylko zobaczyłam jej oczy. No więc powiedziałam “no mów”, a ona powtórzyła (całkiem niepotrzebnie) “słuchaj” i przedstawiła mi tragiczną historię capka-szukarka.
Słuchajcie:
Koleżanka M., dyrektor programowy stacji radiowej poszła na wsi na spacer. Jej uwagę przykuło stado kózek, co się gdzieś pasło. Dla człowieka miejskiego jest to widok uroczy, ponieważ kozy wyglądają nieco inaczej niż na przykład psy i koty. Stado miało swoich pastuszków, którzy pozwolili koleżance M. pozachwycać się kózkami, wydać z siebie wszelkie ochy i achy, co je naturalnie wydaje z siebie każdy człowiek wrażliwy oraz romantyczny na widok tak sielski, po czym zagnali kózki do zagrody. Nieomal zagnaliby je razem z koleżanką, która jakoś nie chciała stadka odstąpić, tylko wciąż się zachwycała, że niby takie fajne stadko i wszystko zgodnie z naturą, co się szybko okazało nieprawdą.
Pastuszkowie od początku jakoś tak dwuznacznie się uśmiechali z powodu obecności pani z miasta. Wiadomo, że ludzie miastowe są głupie przy ludowej mądrości, a co dopiero, jeśli chodzi o kozy i naturę. Natura naturą a ludzka pomoc pomocą. Na wsiach generalnie jest tak, że ludzie hodują różne zwierzątka, a hodowla, jak pewnie większość z Państwa wie, wiąże się na przykład z tym, że zwierzątka należy rozmnażać. Normalnie, czyli w przyrodzie, zwierzątka rozmnażają się całkiem same – wiadomo. Poza przyrodą ludzie troszeczkę pomagają zwierzątkom – to też wiadomo. Na przykład kolega mojej koleżanki, z wykształcenia socjolog, obrał sobie zawód inseminatora pszczół. Chodzi i je inseminuje. Nie pytajcie mnie, jak to robi.
Pomińmy.
Stadko owo składało się w całości z płci pięknej, co koleżance wyjaśniono, ponieważ nie każdy od razu rozpoznaje kozią płeć. W zagródce obok za to stały same capki, niektóre szalenie zainteresowane kózkami, toteż koleżanka M. słusznie sobie wykoncypowała, że teraz kozie stadko zechce może oddać się swoim przyjemnościom i chciała się nawet dyskretnie wycofać, i byłaby to zrobiła, gdyby nie przeważyły w niej zainteresowania behawiorystyczne. W tak zwanym towarzystwie dość często zajmujemy się kwestiami przywódczymi oraz samcami alfa, ponieważ w naszym towarzystwie każdy kolega chce być samcem alfa i przewodzić stadu, w efekcie czego kilku kolegów ma swoje własne stadka znacznie młodszych koleżanek – tak na marginesie. U zwierzątek jest to znacznie prostsze, bo samcem alfa na ogół jest samiec największy i najsilniejszy. W takiej sytuacji w naszym towarzystwie samcem alfa musiałby zostać jakiś barczysty dresiarz, czego byśmy sobie raczej nie życzyli, więc akurat w tym przypadku bardzo się cieszymy, że nie jesteśmy zwierzątkami.
Wracajmy jednak do zagródki z capkami. Trochę się w niej zakotłowało; koleżanka M. niecierpliwie poczęła wypatrywać samca alfa i w rzeczy samej był tam jeden wielki cap, jednakowoż wydawało się, że generalnie nic go nie interesuje. Pastuszkowie tymczasem weszli do capkowej zagródki i wśród ciągłych rechocików spowodowanych — jako się rzekło — obecnością pani miastowej, wybrali capka średniej postury i poprowadzili do kózek. Koleżanka M. przypomniała sobie, że w naszym towarzystwie główni pretendenci do miana samca alfa też są nikczemnego wzrostu i pomyślała, że świat się zmienia nawet wśród kóz. Może ten capek-wybraniec ma jakieś szczególne poczucie humoru albo co. Tymczasem capek początkowo wyglądający na zadowolonego, po chwili jakby sobie coś przypomniał, spuścił łeb, zwolnił truchcik i posmutniał, po czym z rezygnacją podszedł do jednej kózki, obwąchał, kolejną pominął, trzeciej też dał spokój, czwarta go zainteresowała, ale też się skończyło na wąchaniu i koleżanka M. pomyślała, że strasznie ten samiec alfa wybredny, całkiem jak nasi koledzy, a może po prostu wedle plebejskiego przysłowia krowa, która dużo ryczy mało mleka daje, bo nasi predendenci do miana samca alfa też się strasznie wśród koleżanek kręcą i na ogół nic z tego więcej nie ma.
Obwąchane kózki pastuszkowie oddzielili od reszty i koleżanka M. ponownie oddała się refleksji w temacie kozich obyczajów, które każą rzeczy tak proste jak kozia miłość czynić tak skomplikowanymi. Capek stał z boczku i trochę a nawet bardzo chciał do tych kózek, ale znać było, że nie może.
I wtedy M. odkryła smutną prawdę: capek miał części strategiczne obwiązane na supełek szmatką, a ten los mu zgotowali pastuszkowie w celu uniemożliwienia ekh, uhm… współżycia.
Był to capek szukarek, przeznaczony do straszliwej i niesprawiedliwej funkcji wyszukiwania kózek, które aktualnie nie odmówią. Wyszukane i oddzielone od reszty kózki czekały nie na niego. Z zagródki capków wyszedł nonszalanckim krokiem dorodny przystojny cap, który nawet nie musiał się wysilać, żeby znaleźć sobie obiekty zainteresowania, bo mu je już znaleziono, i razem z nimi oddalił się na stronę. Kózki na capka szukarka nawet nie spojrzały, gdy tęsknym odprowadzał je wzrokiem.
Wiadomo: taki z niego maczo, jak z koziej dupy trąba.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze