Jak żyć z wrednym zwierzęciem?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuZwierzęta są jak ludzie. Przynoszą rozczarowanie. Psy powinny być wierne, koty kochliwe, a konie posłuszne. Otóż, to wszystko jest nieprawdą. Miałem w życiu wiele zwierząt, kochałem jest, lecz miłość nie przysłoniła mi ich oczywistych wad. Nieodmiennie zmieniały moje życie na gorsze. Każde z nich było wredne na swój sposób.
Zwierzęta są jak ludzie. Przynajmniej w jednym aspekcie. Przynoszą rozczarowanie.
Psy powinny być wierne, a koty kochliwe. Uważamy, że konie powinny posłusznie nieść nas w urokliwy bezkres. Zadaniem rybek jest piękne wyglądanie w akwarium. Otóż, to wszystko jest nieprawdą.
Miałem w życiu wiele zwierząt, kochałem jest strasznie, lecz miłość nie przysłoniła mi ich oczywistych wad. Nieodmiennie zmieniały moje życie na gorsze. Każde z nich było zresztą wredne na swój sposób.
Weźmy takiego Topka, psa, którego rodzice kupili mi we wczesnym dzieciństwie. Topek, jak każdy spaniel był kompletnie zidiociałym czworonożnym wcieleniem poczciwości. Przybiegał na mój widok, łasił się i lizał po rękach, a gdy nikogo nie było w domu, zwykł wyć długie godziny, dzięki czemu cały blok nienawidził nas szczerze.
W wypadku Topka, problem stanowiły jego upodobania żywieniowe. Była komuna, nie potrafię sobie przypomnieć, czym karmiła go mama, lecz, jak ją znam, dbała, by pies nie był głodny. Topek miał jednak swój przysmak, który kochał ponad życie, frykas nad frykasy, ukochane danie. Było nim gówno. Spuszczony ze smyczy pędził, trzęsąc uszami w poszukiwaniu tego smakołyku, a znalazłszy go, wcinał niczym więzień uwolniony z łagru po dwudziestu latach. Skończywszy posiłek uznawał za słuszne powrócić do mnie i łasząc się, zapraszał do wspólnej zabawy. Nie umiem sobie przypomnieć, co się z nim stało, wiem tylko jedno – ten rodzaj diety zapewnił Topkowi długie życie w zdrowiu i pełnej sprawności.
Miałem również chomika. Było mu Torfik. Strasznie chciałem się z nim zaprzyjaźnić, lecz Torfik całe dnie siedział w drewnianej budce umieszczonej w akwarium. Wychodził dopiero w nocy, kiedy wszyscy spali, wskutek czego nie widywałem go przez długie tygodnie. Raz, gdy spróbowałem wywabić go z budki, Torfik użarł mnie w palec i było po przyjaźni.
Zaraz po maturze wyprowadziłem się z domu. Zamiana wynajętego mieszkania w melinę zajęła mi jakiś kwadrans. Otoczony przez poplamione ściany, wśród odrapanych mebli, pod czerniejącym sufitem zapragnąłem mieć coś ładnego. Sprawiłem sobie akwarium z mnóstwem rybek, które natychmiast zaczęły zagryzać się nawzajem. Inne zachorowały na puchlinę wodną czy coś podobnego. Żabka, którą tam wpuściłem niezwłocznie popełniła samobójstwo, wyskakując na dywan. Wreszcie, pijany kolega spróbował przenieść akwarium, dno poszło i tak to się skończyło.
Obecnie mam dwa koty. Prezesa przyniósł mi najstarszy krakowski satanista, Kreskę znalazła moja była żona. O nich mogę powiedzieć najwięcej dobrego. Prezes, co prawda, nie daje spać mi przez całe noce, domagając się pieszczot, za to Kreska jest upośledzona, wszystkiego się boi i nie mam z nią kłopotu.
Ale niedawno odwiedził mnie mój syn, opętany perspektywą poznania Prezesa i Kreski. Znał je z bajek, które kiedyś dla niego napisałem. Opowiadał tylko o nich i głęboko wierzył, że zawrze z nimi prawdziwą przyjaźń. Kreska była zbyt głupia, aby przed nim uciec, za to Prezes najzwyczajniej w świecie podrapał malucha. W ten sposób, sześcioletni brzdąc poznał smak zawiedzionej miłości. Wie już, czym jest odrzucenie. Jak wytłumaczyć mu coś takiego? Jak powiedzieć dziecku, że kotek wcale go nie kocha, choć powinien?
Piszę to wszystko, gdyż toczę nierówne zmagania z jeszcze innym zwierzęciem. Moi przyjaciele posiadają kocura. Zwierzę to jest wyjątkowo wielkie, przypuszczalnie spokrewnione ze żbikiem i nienawidzi mnie jak zadymiarz gazu łzawiącego. Ponieważ przyjaciele jeżdżą po świecie, na mnie spada konieczność opiekowania się tym osobnikiem. Żeby było jeszcze śmieszniej, ten drań zawdzięcza mi życie. Gdy był malutki, wyciągnąłem go z gruzów i znalazłem mu dom.
Wspólne życie wygląda następująco. Mieszkam na dole. Kot na antresoli. Gdy tam wchodzę, syczy na mnie i szczerzy kły. Schodzi na dół wyłącznie wtedy, gdy mnie nie ma, albo śpię. Czasem, rozbudzony w środku nocy słyszę, jak kocur buszuje gdzieś w ciemności. W gruncie rzeczy boję się, by nie rozszarpał mi gardła.
Nasze stosunki pogorszyły się jeszcze, ponieważ musiałem załadować go do klatki i gdzieś przewieźć. Przyjaciele wyjechali, prosili mnie, abym to zrobił. Stoczyliśmy półgodzinną walkę, przy której bitwa na Łuku Kurskim przypomina obrzucanie się śnieżkami – ja w skórzanej kurtce i grubych rękawiczkach, on rzucający się z wściekłością, zapominając nawet o strachu. W końcu zwyciężyłem, lecz blizny noszę do dziś.
Oczywiście, gdy państwo wracają, kotek jest słodki, przyjacielski i łasi się nawet do mnie.
Podparty tym doświadczeniem uważam, że zwierzęta są wredne, podłe i nigdy nie będą naszymi przyjaciółmi. Wykorzystują nas, ludzi, żerują na naszych dobrych sercach, unikając głodu, chłodu i przedwczesnej śmierci. Od tej zasady nie ma wyjątków. Tak, dziewczyny, wasz Pikuś, wasz Karino, wasza Mrusia to potwory pozbawione jednej dobrej cechy. Udają przywiązanie, ponieważ od tego zależy ich życie.
Jak z nimi wytrzymać? Można po prostu nie posiadać zwierząt. Wiem, jakie to jest trudne, gdyż sam nie wyobrażam sobie życia bez moich wrednych i bezdusznych kotów. Może po prostu lubimy się męczyć? Mam inną odpowiedź, irracjonalną i zapewne głupią jak kotka Kreska. Śmiejcie się ze mnie do woli. Mianowicie, uważam, że każdy człowiek ma swoją pulę zła, którego musi doświadczyć od świata. W gwiazdach zapisano liczbę ciosów nam przypisanych. Tego nie zdołamy zmienić. Przyjmujmy więc zwierzęta pod swój dach. Niech nam wyrządzają draństwa. Może dzięki temu ludzie nas oszczędzą?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze