Rzeczy, które należy o sobie wiedzieć
MARGOLA&KAZA • dawno temuRzeczy, które trzeba o sobie wiedzieć: Twoja największa porażka zawodowa. Twój największy sukces zawodowy. Jak radzisz sobie w sytuacjach kryzysowych? Jak ja sobie radzę sobie w sytuacjach kryzysowych? Radzę sobie w stylu rozpaczliwym. Albowiem styl mam taki, rozpaczliwym zwany.
Rzeczy, które trzeba o sobie wiedzieć:
Twoja największa porażka zawodowa.
Twój największy sukces zawodowy.
Jak radzisz sobie w sytuacjach kryzysowych?
Jak ja sobie radzę sobie w sytuacjach kryzysowych? Radzę sobie w stylu rozpaczliwym. Albowiem styl mam taki, rozpaczliwym zwany.
Hipotetyczna sytuacja kryzysowa.
Najpierw tło hipotetycznej sytuacji kryzysowej:
Polska południowa, trasa z miasta A do miasta B, na prawo pola, na lewo lasy, mój Samochód Pełen Niespodzianek, w samochodzie ja, nadciąga zmierzch. Dostaję esemesa. Zatrzymuję się na chwilę na poboczu, żeby go odczytać, esemes wymaga odpowiedzi natychmiastowej – odpisuję.
„Czas ruszać” – myślę.
Teraz sytuacja kryzysowa: nie ruszam. Stacyjka wydaje z siebie złowieszcze klik-klik. Wychodzę z samochodu. Spokojnie, to akumulator. Znam to złowieszcze klik-klik. Wystarczy poruszać klemami. Otwieram maskę (najpierw 10 minut przypominam sobie, jak się ją otwiera). Klemy zapieczone w kwasie na stałe. Pukam w akumulator kluczykami. Delikatnie. Z dzieciństwa i wczesnej młodości pamiętam, że różnym popsutym pudełkom dobrze robi uderzenie pięścią. Nie ważę się. Wracam. Klik-klik. A więc jednak. Robi się ciemno. Samochód zepsuty nieodwołalnie. Na lewo las, na prawo pola, a ja sama. Tak rozpaczliwie sama! Dlaczego musiało się to zdarzyć właśnie mnie?!!! Oto najlepsza pora żeby wpaść w histerię. Popłakać się, zakląć szpetnie może, chociaż to nie wypada. Wpadam. Biorę telefon. Dzwonię. Poczynając od najbliższej rodziny, przez przyjaciół i znajomych, kończąc na jakimś nieznajomym męskim glosie, który mówi: „Nie! Nie mieszka tu żadna Margola!” Cały świat już wie o mojej strasznej sytuacji. Wszyscy postawieni w stan gotowości. W odległych miastach A i B grzeją się silniki aut, które w każdej chwili mogą mnie zaholować z pobocza do bezpiecznego portu. Grzeją się metaforycznie. Na razie nikt się nie pali do przyjeżdżania. „Poruszaj klemami” usłyszane pięć razy pod rząd jest tak samo bezskuteczne, jak na początku. Jest źle. „Nie może być aż tak źle”– myślę. Z mroku wyłania się postać. Z prawej, od pól. Postać chrypie do mnie swojsko – „Co się popsuło?” - „Akumulator się popsuł” – mówię, jakbym zęby zjadła na akumulatorach. Facet nie wygląda na seryjnego mordercę i gwałciciela. Wygląda tak, jakby zamiast gwałcić i rabować zajmował się stawianiem traktorzych trupów na nogi, to znaczy na koła. Zna się na rzeczy. Wydłubujemy kwas przy blasku księżyca, a potem wspólnie wpychamy samochód na górkę. Z górki zapala. Świat jest piękny.
— Podrzucić gdzieś pana?
— Niiiee… ja i tak do lasu.
— No, to dziękuję i do widzenia.
Droga przede mną szeroka.
Wniosek:
W sytuacjach stresowych, w rozliczeniu końcowym, wychodzę na plus. Muszę mieć tylko niezbędnik. Taki jak kiedyś bywały — w rękojeściach finek. Linki do łowienia ryb w górskich potokach, zapałki do zapalania ogniska w ciemnym lesie i inne takie. W moim niezbędniku jest tylko jedna rzecz, za to niesłychanie przydatna. Jest to szczęście do spotykania dobrych ludzi na swojej drodze. Nie tylko tej między miastem A i miastem B.
Kaza
Moja Droga Kazo,
W krajobrazie sytuacji hipotetycznej, o którym wspominasz, z jednej strony mamy wydmę, z drugiej odległe zabudowania wioski krytej palmowym liściem, a ja jadę na wielbłądzie w palącym słońcu na czele karawany z całym moim dobytkiem i opędzam się od czyhających na mnie sępów i hien. Nieodległe skojarzenie z padliną jest tu jak najbardziej na miejscu, gdyż padam z wyczerpania. W tej oto hipotetycznej sytuacji zagrożenia wpadam na kohortę Beduinów, którzy golą mnie do cna z wody i zapasów, ocalała z pogromu resztka trafia w ręce dezerterów z Pustynnej Burzy, a na koniec, pozbawiona majątku, czci niewieściej i zdrowia leżę porzucona na gorącym piasku, a do moich stóp łasi się pustynny piesek, łaskocząc mnie na śmierć. Tak to widzę. Gdyby to mnie stanął w lesie samochód, trafiłabym na absolutnie czarującego bruneta, który podholowałby mnie, i owszem, ale tylko do pobliskiego motelu, tam wykorzystał wielokrotnie, złamał mi serce, potem złamałby mi obcasy, żebym nie mogła go dogonić, gdy śmigałby w moim lśniącym samochodzie, nieopatrznie podarowanym mu jednym zamaszystym podpisem na dokumencie podsuniętym mi po upojnej nocy, gdym leżała z oczami zamglonymi szczęściem. Dlatego mój niezbędnik mieści się w pudełku z napisem „Margosia-Samosia”, a ludzie spotykani po drodze raczej pomocy wymagają niż udzielają. To też w pewien sposób szczęście, bo najbardziej nie lubię być bezradna, a jak wiadomo, cudzym problemom dużo łatwiej zaradzić niż własnym.
W związku z tym, kochana moja, w mojej sytuacji hipotetycznej staję na tym poboczu i łapię tegoż samego bruneta, który hipotetycznie uwiódłby i porzuciłby, łapię bezradnym machnięciem dłoni i odwracam los. W niezbędniku mam takie lewostronne zwierciadełko. Przewiduję nim rozwój wypadków i potem mozolnie zmieniam ich bieg. Brunet hamuje z ostrym piskiem, wysiada i poddaje się działaniu skomplikowanej modulacji głosu, mrugnięć rzęsami, mimiki à la Scarlett O’Hara, bądź też kumpelskich szturchnięć, podkpiwań z siebie i losu oraz wykrzykników: „Stary! O ja cię chrzanię! Akumulatory??? I ja na to nie wpadłam???” Metoda dobrana według indywidualnego zapotrzebowania. Wszystko po to, by to on dziergał się w sieci pajęczej, a nie ja. Motel? Proszę bardzo. Drink? Ależ oczywiście. On pije drinka, ja dyskretnie wchodzę w zmowę z kelnerem, który zamiast dżinu polewa mi czysty tonik, po czym uśpiony brunet zostaje w skarpetkach, a ja śmigam w jego lśniącym, sprawnym samochodzie. Mam na tyle przyzwoitości, że samochód jedynie wypożyczam i nie odbieram komórki leżącej na siedzeniu obok, na której co i rusz wyświetla się napis „Dom”. Myślę, że jego żona woli się martwić tym, że nie odbiera, niż tym, kto odbiera. Tu też działa moje zwierciadełko.
A jeśli spotykam traktorzystę?
Mój traktorzysta bez wątpienia minie mnie obojętnie, co najwyżej wybełkocze coś w rodzaju: „allle piękna ppppani na pppoboczu… tssssoś się zepssssułłło?” i odturla się, zmrożony moim bezradnym milczeniem. W ręku, miast kompletu kluczy do silnika, będzie miał butelkę o pojemności jednego litra, z nalewką, dajmy na to, sądecką, i będzie wlewał ją sobie w żołądek o pojemności trzykrotnie większej.
Dlatego wolę spotykać brunetów.
Hipotetycznych, oczywiście.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze