Wredny uśmiech druhny
CEGŁA • dawno temuDatę ślubu wyznaczyliśmy z Markiem na 10 maja, wszystko już dopięte. Skromna ceremonia cywilna, a potem pryskamy na tydzień na Islandię zachwycać się widokami i liznąć zrozumienia ojczystego kraju naszej wspólnie ukochanej Bjork… Taki był plan. Na tym racjonalno-romantycznym pomyśle jest brzydka plama - wredna koleżanka, która ma być druhną!
Droga Cegło!
Datę ślubu wyznaczyliśmy z Markiem na 10 maja, wszystko już dopięte. Skromna ceremonia cywilna, a potem pryskamy na tydzień na Islandię zachwycać się widokami i liznąć zrozumienia ojczystego kraju naszej wspólnie ukochanej Bjork… Taki był plan.
Na tym racjonalno-romantycznym pomyśle jest brzydka plama – według mnie, gdyż Marek moje argumenty odrzuca, może ostatnio zaczął się łamać, rzecz w tym, że nie jest wcale moim celem zgnębienie Go, tylko uniknięcie obłudy w najważniejszym dniu naszego życia.
Na naszym ślubie mają być tylko rodzice i świadkowie. Moją „druhną” będzie oczywiście najbliższa przyjaciółka Magda, nie mam tu dylematów. Mój narzeczony też zawsze chciał, żeby w takiej chwili towarzyszył mu najlepszy kumpel. Niestety, Jeremi służy w kadrze oficerskiej marynarki handlowej i nasz ślub wypada akurat pośrodku wielomiesięcznego rejsu. Marek zaczął szukać w myślach zastępstwa i wymyślił… przyjaciółkę ze szkolnej ławy, która nota bene załatwiła nam ten wyjazd na Islandię – jako że pracowała w Danii w biurze podróży i ma fajne kontakty.
Kiedyś, dawno temu, zastanawiałam się, czy mam konkretnie coś przeciwko Dance i jej znajomości z Markiem. Oni znają się prawie 30 lat, od pierwszej klasy podstawówki, my jako para – zaledwie 6. Z takimi więziami się nie dyskutuje, są częścią ukochanej osoby i trzeba to zaakceptować. Wszyscy nie jesteśmy dziećmi, mamy już za sobą jakieś związki i porażki. Przy Marku zawsze czułam, że jestem wreszcie dorosła, dojrzała do małżeństwa. Dla nas obojga po raz pierwszy to jest to.
Jestem człowiekiem przyjaznym, wyrozumiałym i otwartym, podobnie Marek. Nigdy nie walczyliśmy ze sobą o pozycję w związku, o zarobki, dokonania, sparzyliśmy się już na zbyt wygórowanych ambicjach życiowych, które niszczą sens uczucia. Jesteśmy mądrzejsi o popełnione błędy, zbytni upór. Dajemy sobie wolność w granicach wspólnych zasad, mamy zbliżoną wizję przyszłości i tego, co dla nas ważne, a co mniej. Ale w Kalifornii też czasem pada deszcz i dla mnie tym deszczem jest Dana. Sama to sprawiła, nic do niej nie miałam.
To kontrowersyjna dziewczyna, z biografią na grubą książkę, na pewno niezbyt wesołą. Naprawdę jej współczuję. Przeżyła dwa małżeństwa i śmierć dziecka po przeszczepie, leczyła się z alkoholizmu. Ma dwa fakultety i teoretycznie mogłaby przenosić góry, być, kim tylko zechce. Problemy ze sobą nie pozwalają jej rozwinąć skrzydeł. I podejrzewam, że z tego powodu miewa czasami satysfakcję, dopieprzając innym.
Kiedy we wrześniu zeszłego roku zrobiliśmy z Markiem imprezę i ogłosiliśmy zaręczyny, Danka upiła się (jak wielu gości, tyle że ona podobno po raz pierwszy od kilku lat) i zaczęła ostro świrować. Wychodząc, szepnęła mi do ucha ze zjadliwym uśmiechem, że spała z Markiem, ale gratuluje mi, że to mnie wybrał, to taka mądra decyzja… Jak miałam się poczuć? Nijak. Podzieliłam to przez osiem drinków i zachowałam dla siebie. Wtedy jeszcze nie przeszło mi przez myśl, że Danka może być świadkową na naszym ślubie!
Teraz, kiedy Marek powiedział mi o rejsie Jeremiego i swoich planach wobec Danki, poczułam niesmak. Nie jest ważne, czy oni mieli coś ze sobą 20 albo 10 lat temu. Niepokoją mnie plotki – zaznaczam, tylko plotki, nie znam prawdy – że Danka w Danii wcale nie pracowała w turystyce, tylko jako call girl (jest piękną inteligentną kobietą, zna 3 języki, a w Polsce zabrnęła w problemy finansowe i nie moja rola oceniać, jak sobie z nimi radzi)… Tylko dlaczego osoba, która zepsuła mi przyjęcie zaręczynowe i wciąż stwarza wiele dwuznaczności, ma być świadkiem na moim ślubie? A w sumie Markowi nie mogę zabronić takiego wyboru. Gdyby był wobec mnie nie w porządku, obecność Danki dowodziłaby szczytu nieczułości z Jego strony, a to niemożliwe.
Twierdzi, że z Daną nic nigdy Go nie łączyło poza kumplostwem i mam wybór, komu wierzyć. On jej wybacza głupie teksty i wyskoki, mnie radzi to samo. Czy mam z Nim dalej rozmawiać o swoich odczuciach, czy zostawić to, jak jest?
Pola
***
Droga Polu!
Sprawa wydaje się prosta. Jesteśmy tylko ludźmi, na dodatek ludźmi „po przejściach”, nie nastolatkami. Nie ma sensu prześladować kogoś z powodu gafy, którą popełnił pod wpływem alkoholu i osobistych demonów – lepiej założyć, że swojego zachowania nawet nie pamięta. I tak to zazwyczaj robimy w sytuacjach rodzinnych, koleżeńskich, towarzyskich. Życie toczy się dalej, blablabla.
Rozumiem jednak Twój konkretny opór. Chociaż margines Twojej tolerancji i zaufania jest szeroki, nastąpiło znaczące wtargnięcie. Starannie wybierałaś towarzysza życia, długo zwlekałaś z decyzją. Masz prawo na własnym ślubie czuć się komfortowo, a ten komfort został zagrożony. To po pierwsze.
Po drugie, bycie gościem, a co dopiero świadkiem tej niepowtarzalnej ceremonii to niekwestionowany zaszczyt – bez względu na to, czy akceptujemy niewolniczo konwenanse, czy też z nich kpimy, na kameralny ślub dobieramy towarzystwo starannie. Świadkowie „z łapanki” to dobry, acz ograny dowcip w komedii romantycznej. Niekoniecznie w życiu. Skoro Twój narzeczony wie już, w jak podły sposób jego przyjaciółka zepsuła Ci zaręczyny – czy jest w stanie i czy powinien wziąć na siebie ryzyko, np. co do tego, jakie przemówienie wygłosi ona na ślubie, jeśli nie zdoła nad sobą zapanować? Ewentualnie, czy potrafi na nią wpłynąć? Nie wiem. To Twoje pytanie do niego. Nawet jeśli wziął na siebie obowiązek holowania jej przez wyboiste drogi życia, warto wyznaczyć temu granice odpowiadające Tobie.
Uważam, że powinnaś Markowi wierzyć w kwestii tego, czy coś ich kiedykolwiek łączyło. Nie masz wyjścia, w przeciwnym razie wszystko staje się farsą. Ale masz prawo i podstawy, aby zgłosić sprzeciw co do kandydatury Danki jako świadkowej. Jeśli zaś narzeczony nie reaguje na Twoje argumenty, trudno, użyj fortelu.
Mogę tylko podpowiedzieć, co zrobiła kiedyś moja znajoma. Jej mąż awansował i wkrótce zatrudnił asystentkę. Nie wiem, czy dziewczyna miała problemy ze sobą, relacjonuję tylko suche fakty. Była ambitna i bardzo podkreślała więź ze swoim nowym szefem. Dzwoniła do niego o każdej porze doby w sprawach służbowych, dowoziła do domu dokumenty, ale… na Gwiazdkę ofiarowała mu komplet slipów znanej włoskiej firmy. Koleżanka pękła, gdy miała z mężem spędzić jego urodziny we dwoje, a ten w ostatniej chwili „doprosił” na spotkanie w restauracji pracownicę z osobą towarzyszącą. Kurtuazyjnie, bo było wiadomo, że dziewczyna jest samotna. Chciał poprawić jej samopoczucie, pokazać, że docenia jej pracę, kreatywność i dyspozycyjność… Moja koleżanka ubrała się cudnie, spełniła honory, wręczyła mężowi prezent, a gdy w restauracji pojawiła się asystentka – dokończyła aperitif, po czym udała, że ma ważny telefon od rodziców, i po prostu wyszła. Nigdy potem nie było rozmowy o tym wieczorze. I dziewczyna już nigdy nie zaistniała w ich życiu poza godzinami pracy męża.
Tanie zagranie? Być może. Nie zawsze da się inaczej, za to często najprostsze rozwiązania okazują się najlepszymi.
Bezkonfliktowego ślubu Ci życzę!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze