Serce w plecaku
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuBez względu na to, co czujesz w tej chwili, bez względu na brak negatywnych emocji, od męża należy spokojnie zażądać decyzji. Na razie jest w superwygodnym układzie, w którym de facto ma Was dwie – i dzieci, z którymi nie ograniczasz mu w żaden sposób kontaktu. Dla niego układ idealny, za który płacicie obie pospołu.
Witam,
Jestem mężatką od 13 lat, mam dwie córki: 12 i 7 lat. Dwa miesiące temu dowiedziałam się o romansie męża, który trwał przeszło rok. Od początku, ponieważ to nie była pierwsza zdrada (pierwsza zdarzyła się trzy lata wcześniej i polegała głównie na pisaniu SMS-ów), wiedziałam, że to oznacza koniec naszego małżeństwa, że nie ma szans na naprawę czegokolwiek. Zresztą mój mąż również nie chciał niczego naprawiać, powiedział, że kocha ją i chce z nią być. Bolało strasznie, ale umiałam sobie z tym poradzić na zasadzie: trudno, stało się. Mąż prawie się wyprowadził, tzn. spędzał u niej noce, natomiast codziennie po pracy przychodził do domu, dzwonił kilka razy z pracy i wieczorami. Ja po początkowym wybuchu złości czułam już tylko żal, żadnych typowych uczuć typu wściekłość czy nienawiść, dlatego mogłam z nim normalnie rozmawiać, nawet żartować. I muszę przyznać, że ten kontakt jest mi potrzebny.
Nie potrafię natomiast sprecyzować moich uczuć. Z jednej strony wiem, że nie chcę z nim być, z drugiej natomiast nie umiem sobie nawet wyobrazić życia bez niego. Ta sprzeczność jest szalenie męcząca. Wiem za to na pewno, że nie chcę się z nim kłócić, nie chcę, żebyśmy stali się dla siebie wrogami, uważam, że jeżeli przyjdzie nam się rozstać na dobre, to trzeba to zrobić w sposób jak najmniej bolesny, szczególnie dla dzieci. Na tym tle dochodzi do bardzo częstych awantur między mną a moją mamą i teściową. One obie pałają straszną żądzą zemsty, nienawidzą go i nie mogą zrozumieć mojego zachowania. Zresztą wszyscy, z którymi rozmawiam, mają bardzo podobne zdanie: wyrzucić drania i nie rozmawiać z nim. A ja nie chcę i nie potrafię zmusić się do tych złych emocji. Co najwyżej czuję zazdrość, że to nie ja jestem dla niego najważniejsza na świecie, ale jednocześnie życzę mu wszystkiego dobrego. Mam co prawda chwile słabości, kiedy jestem gotowa prosić go, żeby został, ale na szczęście zdarzają się one coraz rzadziej. Wiem, że napisałam nieco chaotycznie i na pewno to jeszcze nie wszystkie uczucia, które mną miotają, ale bardzo proszę o opinię: czy moje zachowanie mieści się w „granicach normy”?
Pozdrawiam,
Nina
***
Droga Nino,
Ustalmy jedno: negatywne emocje nie niszczą celu, ale dosięgają tego, kto je żywi. Paradoksalnie rozumiem Twoje zachowanie, nie dostrzegam w nim niczego nieodpowiedniego. Można tylko gratulować Ci wyważenia i rozsądku. Jednak takie zawieszenie, nawet w pokojowej atmosferze, nie może trwać wiecznie…
Powinien być uczciwy do końca i wyprowadzić się z domu do swojej nowej ukochanej. I oczywiście należy to uczynić w sposób, o którym piszesz: bez awantur, wyjaśniając dzieciom. Powinno tak się stać, bo nie możesz spędzić reszty życia przyczajona przed ostatecznym ciosem. Tak mi to właśnie wygląda: jakbyś zamarła, czekała i modliła się, żeby jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz… A tutaj trzeba niestety – paradoksalnie, pewnie nawet dla dobra dzieci – zadbać o uczciwość Waszej relacji. To ma swoje plusy, w które teraz pewnie trudno Ci uwierzyć…
Każdy wybór ma dobre i złe strony. Także wybór Twojego męża. W sytuacji, w jakiej się znaleźliście, on nie ma możliwości odczuć jej konsekwencji i nie ma powodu, by je przemyśleć. Wydaje mu się, że skoro nie rzucasz weń stołową zastawą i nie płaczesz, nie wrzeszczysz, nie wywalasz go spektakularnie z domu – wszystko jest w porządku. On jest w porządku, sytuacja się unormowała, obeszło się bez burz… Nie wierzę, że Cię to nie boli. Stłumiłaś ten ból w sobie, zachowując pewnego rodzaju status quo. A to nie jest i nie będzie to samo co przedtem…
Nie zapędzaj się sama w ten kozi róg, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. Nikt nie każe go wyrzucać pośród awantur i wrzasków, żeby nie wracał. Przeciwnie. To tylko jego centrum życiowe powinno się przesunąć w ślad za dokonanym wyborem. Niechaj odwiedza dzieci, jak najczęściej, niechby codziennie, ojciec jest im bardzo potrzebny. Nie musisz jednak nieść na własnych barkach całego tego ciężaru – bo de facto na Ciebie on spadł. Pewnie, że trudno sobie wyobrazić dom bez niego, trzynaście lat to kawał czasu, można się bardzo przyzwyczaić do czyjejś obecności. Jednak dla własnego zdrowia powinnaś się zdecydować na rozstanie. Także po to, żeby do niego wreszcie dotarło, że coś się stało, że nigdy już nie będzie tak samo, że coś bezpowrotnie utracił. Bez tej refleksji nie będzie miał szansy przemyśleć swojej roli ojca i partnera. Nawet jeśli Tobie to nie pomoże, to jemu – owszem, ma szansę. Zwłaszcza w stosunku do Waszych córek.
Teraz – mama i teściowa. Nie musisz się z nimi kłócić. Urywaj z uporem maniaka wszelkie dyskusje i powtarzaj jak robot: to życie moje i moich dzieci. Teściowa niech sobie z synkiem sama sprawy pozałatwia, mama niech się zajmie wspieraniem Ciebie, jeśli naprawdę chce Ci pomóc. Później, kiedy emocje opadną, możesz spróbować wyjaśnić im motywy swojego postępowania, na pierwszym miejscu stawiając związek Waszej relacji z samopoczuciem dzieci, które i tak przeżyją (o ile już nie przeżywają) dramat. Ale to dużo później… i po rozwiązaniu spraw bieżących. Teraz, jeśli sytuacja będzie tego wymagała, możesz nawet przestać się z paniami kontaktować. Swoje dobro i swój spokój postaw chwilowo najwyżej.
Nie musisz czuć złych emocji. To tylko dobrze świadczy o Twojej dojrzałości. Chyba że tłumisz je w sobie i kiedyś zeżrą Cię od środka. Przyjrzyj się sobie uważnie. Zresztą, nawet jeśli nie masz w sobie złości, wściekłości, tylko żal – to i tak konieczne jest poukładanie klocków tak, aby każdy znalazł się na miejscu, jakie mu przypadło w tej roszadzie. Czyli – mąż u kochanki, Ty z dziećmi bez niego w domu. To naprawdę nieodzowne, jeśli nie chcesz dziewczynek nauczyć, że warto żyć w fikcji za wszelką cenę. Wasze wspólne pozostawanie pod jednym dachem jest w tej chwili nieuczciwością z jego strony. Wiem, że chce zachować dobry kontakt z dziećmi, ale Ty nie możesz usłużnie zdjąć mu z barków ciężaru konsekwencji wyboru, którego dokonał. Nie możesz wszystkiego zgarnąć do swojego plecaka i ponieść za nim. Przemyśl to. To nie złość, to uczciwość. Musi zobaczyć, co idzie za jego wyborem.
I jeszcze jedno: malutka i cichutka uwaga na marginesie. Nie przekreślaj tak z góry Waszego małżeństwa – że nie ma szansy na naprawę czegokolwiek. Tam na górze nie takie cuda mieszają małym palcem w chmurce…
Siły życzę,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze