Muszę wrócić
CIRCA_ABOUT • dawno temuJak się nad tym zastanawiam, to wszystkie ciepłe barwy dzieciństwa kojarzą mi się z dziadkiem. Związane jest to zapewne z faktem, że tylko On tak naprawdę mnie rozpieszczał. Byłam wtedy bardzo grubą dziewczynką i tylko On z tej mojej pulchności nie żartował. Co gorsze (wtedy tak nie myślałam) uwielbiał mnie dokarmiać. Nie trzeba było mnie dwa razy prosić, żebym zjadła kolejny obiad. Był taki moment, kiedy zjadałam dziennie trzy obiady.
Dla własnego dobra muszę wrócić do tego, co ciepłe i dobre w mojej historii. Ostatnio życie wali we mnie jak w „kaczy kuper”. Dopadła mnie jakaś czarna seria, trzymam się jednak kurczowo myśli, że skoro coś się zaczęło, to kiedyś musi się też skończyć. Zgodnie z zasadą jaką uświadomili mi panowie z pewnej firmy telekomunikacyjnej, „skoro weszło, to musi też wyjść”.
Intensywnie próbuję przypomnieć sobie miłe chwile z mojego życia. Miłe chwile natomiast nieodłącznie kojarzą mi się z dziadkiem. Był osobą wielowymiarową. Dla mnie był ideałem mężczyzny. Opiekuńczy, ciepły, konsekwentny i jednocześnie zdecydowany. Traktował mnie jak małą księżniczkę i wielokrotnie chronił przed zasłużonym gniewem rodziców. Gdzieś w głowie miałam zakonotowane, że moja mama nie sprzeciwi się dziadkowi. Dawało mi to ogromne pole do popisu, ponieważ On na wiele rzeczy mi pozwalał, a mama mogła jedynie zżymać się w środku. Sprytnie więc nauczyłam się wykorzystywać tę sytuację. Mogłam psocić i robić wiele rzeczy mając za plecami uśmiechniętą twarz dziadka i oczy, które spoglądały na mnie z uwielbieniem.
Dziadek miał obrzydliwego psa Felka. Felek należał do psów z gatunku bezgatunkowych, wash & go, czyli wszystko w jednym. Nie dość, że był brzydki, to do tego miał na wyposażeniu paskudny charakter. Dziadek go jednak kochał całym sercem. Był jego wielbionym pupilkiem. Pewnego dnia Felek postanowił, z jakiegoś sobie tylko znanego powodu, pogryźć jedną ze znajomych babci. Po prostu rzucił się na nią, choć na szczęście nic jej nie zrobił. Skończyło się na strachu i zniszczonych rajstopach, za które owa Pani dostała zwrot pieniędzy. Wkrótce potem Pani zaczęła nachodzić dziadka. Za każdym razem opowiadała o nowych objawach, które po tym pogryzieniu u niej się pojawiają, robiła to ponieważ okazało się, że pies nie ma szczepień. Dziadek na początku próbował jej to jakoś wynagrodzić, dostała więc pieniądze na lekarza i była regularnie wysłuchiwana. Objawy, które wymieniała w pewnym momencie sięgnęły granic absurdu. Dziadek tłumaczył jej, że pies jest pod stałą opieką lekarską, że nie jest wypuszczany na zewnątrz i jest też zdrowy. Nie mógł być zaszczepiony, ponieważ był chory na padaczkę i stary; z jakiś powodów szczepionka mogłaby go zabić. Nikt nie miał odwagi zaszczepić tego kundla, widząc jak wiele znaczy dla właściciela.
Do czego zmierza ta opowieść…kochana wnusia swojego dziadka pewnego słonecznego dnia wychyliła się przez okno. Zobaczyła panią od pogryzienia i rajstop a potem … wrzasnęła z udawaną troskliwością w głosie: „Jeszcze się Pani nie wściekła?”. Do dziś pamiętam wyraz twarzy kobitki. Zrobiła się sina, nabrzmiała jak balon, z sykiem wypuściła z siebie powietrze. Stała tak chwilkę aż zaczęłam się bać, że pęknie jak smok wawelski.
Potem zaczęła na mnie wrzeszczeć. Usłyszałam, że jestem taka sama jak mój dziadek (to akurat był szalenie miły komplement) i że powie wszystko moim rodzicom (to już mimo wszystko zabrzmiało naprawdę groźnie). Zaraz po tej deklaracji schowałam się do środka i z pomieszanymi uczuciami zastanawiałam się, co będzie dalej. Znając porywczość mojej mamy nie czekało mnie nic wesołego. Wiele rzeczy uchodziło mi płazem, ale takie zachowanie nie mieściło się w żadnych akceptowalnych granicach. Pani była tak napełniona oburzeniem, że niezwłocznie podzieliła się swoim przeżyciem z naszą sąsiadką. Cieszę się, że Bóg zesłał wtedy Panią Krysię. Pani Krysia jest osobą niezwykle ugodową i zawsze dąży do utrzymania harmonii w przyrodzie. Pozwoliła Pani od pogryzienia się uzewnętrznić i potulnie tłumaczyła powody mojego zachowania. Opowiedziała jej jak bardzo kocham dziadka (w żadnym wypadku nie kochałam Felka) i żeby nie mówiła o moim zachowaniu rodzicom, ponieważ bardzo się na mnie zdenerwują. Myślę, że odmalowała przed nią wizję przemocy w rodzinie w wersji najbardziej drastycznej, za którą owa Pani będzie w efekcie odpowiedzialna. Musiało ją to chyba trochę ostudzić. Pani Krysia natomiast obiecała, że ze mną porozmawia i wytłumaczy mi na czym polegał błąd. Zdziwiona byłam niezmiernie, gdy zamiast mamy z piorunami w oczach zjawiła się Pani Krysia z uśmiechem na ustach. Oczywiście zganiła mnie solennie, kazała złożyć przysięgę iż więcej tego nie powtórzę i przeproszę Panią od pogryzienia za to, co powiedziałam. Wszystko zostało wykonane. Przeprosiny przeszły mi przez gardło ale teraz wiem, że bynajmniej nie były szczere. Gdzieś w głębi mojej dzikiej, zapatrzonej w dziadka duszyczki byłam z siebie dumna. Ja działałam mając dobre intencję, chciałam pomóc dziadkowi, który wyraźnie zamartwiał się zaistniałą sytuacją. Może więc powiedzenie „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane” ma rzeczywiście jakiś sens. Dziadek dowiedział się o całym zdarzeniu i jak mogłam tego zresztą oczekiwać, był szczerze rozbawiony.
Moi rodzice natomiast… mieli prawo naprawdę się na mnie wściec. Cały dom nabrał jednak wody w usta. Wszyscy wiedzieli, co zrobiłam, ale nikt nie pisnął nawet cieniutkim głosikiem. Pani od ugryzienia mi wybaczyła, a potem przez długie lata uśmiechała się z rozbawieniem za każdym razem, kiedy mnie widziała.
Po wielu latach podczas jakiejś rozmowy z mamą opowiedziałam jej tą historię. Była zaskoczona i zdziwiona. Nie mogła uwierzyć, że nikt, po prostu nikt nie powiedział słowa. Chodzili po kątach i nabijali się z Felka roznosiciela wścieklizny i mnie, dziewczynki w zbroi, która chciała uratować dziadka.
Jak się nad tym zastanawiam, to wszystkie ciepłe barwy dzieciństwa kojarzą mi się z dziadkiem. Związane jest to zapewne z faktem, że tylko On tak naprawdę mnie rozpieszczał. Byłam wtedy bardzo grubą dziewczynką i tylko On z tej mojej pulchności nie żartował. Nie widział w tym nic złego. Co gorsze (wtedy tak nie myślałam) uwielbiał mnie dokarmiać. Nie trzeba było mnie dwa razy prosić, żebym zjadła kolejny obiad. Był taki moment, kiedy zjadałam dziennie trzy obiady. Obiad w szkole, obiad u dziadków i obiad w domu. Po takiej diecie nie mogłam wyglądać inaczej niż jak mała baryłka na cienkich nóżkach.
Po latach dowiedziałam się, że mój ukochany ideał człowieka nie był wcale ideałem. Mama podczas rozmowy ze swoją siostrą z ociąganiem wyznała jaki był despotyczny i porywczy. Jaki potrafił być niebezpieczny i agresywny. Słuchałam tego i nie mogłam uwierzyć, że ta opowieść dotyczy osoby, którą ja rzeczywiście znam. Długo nad tym myślałam. Mimo że po latach spojrzałam na dziadka innymi oczami, nadal nie potrafię przestać go kochać i cenić (zresztą nawet tego nie chcę). Dla mnie zawsze będzie niezastąpiony i naprawdę dobry. Nie poznałam jego innych wymiarów. Nie dał mi powodów, żebym mogła patrzeć na niego innymi oczami. Jest to jakby potwierdzeniem tezy, że nosimy w sobie wiele wymiarów. Każdy z nas potrafi być jednocześnie bestią i aniołkiem. Wiele rzeczy może sprawić, że bestia przerodzi się w potulną owieczkę. Wcale to nie oznacza, że ma rozdwojenie jaźni a jedynie to, że nic ani nikt nie jest jednoznaczny. W tej chwili wiem, że nie ma ideałów i każdy popełnia błędy. Nie wierzę, żeby nie żałował swoich czynów.. Może dając mi tą całą miłość próbował coś naprawić. Wiem, że jego miłość była autentyczna.Do końca życia będę pamiętała pewien dzień. Jak zwykle siedziałam mu na kolanach, a On robił swoje rachunki. Pisał takie zakręcone siódemki i inne cyfry, szeptał przy tym jakby zaklinał je, żeby stały w równych rządkach. Zawsze mnie to magnetyzowało. Do tej pory szept działa na mnie hipnotyzująco. W pewnym momencie popatrzył na mnie, przytulił i powiedział … „jesteś niezwykłą i bardzo mądrą dziewczynką.. na pewno w życiu dużo osiągniesz, pewnie skończysz studia… i wszystko będzie takie, jak tego chcesz. Jesteś dla mnie bardzo ważna”.
Nie bardzo wtedy rozumiałam sens tych słów. Nie czułam się mądra, nie bardzo widziałam się w roli kogoś niezwykłego. Mała, gruba dziewczynka z mysimi warkoczykami. Jedyne, co było we mnie niezwykłe, to szeroko otwarte oczy. Wpatrzone we wszystko ze zdziwieniem i ciekawością jednocześnie. Na pewno niezwykłe było jednak to, że przy dziadku czułam się naprawdę ważna i kochana. Był moją latarnią, pokazał mi, że jest we mnie coś, co muszę pielęgnować. Potrafię kochać całym sercem i bezgranicznie. Nie przysypałam tej miłości nawet wtedy, kiedy dowiedziałam się, że dziadek potrafił być naprawdę straszny. Nie potrafiłabym… musiałabym jednocześnie zabić kawałek siebie i kawałek mojego dobrego dzieciństwa. Życie bez tych elementów mogłoby być bardzo trudne…
Teraz, kiedy robi mi się źle i kiedy patrząc w niebo zastanawiam się nad sensem tego wszystkiego, wspominam tamtą chwilę. Refleksy światła słonecznego na firankach, dywan, zielone fotele (okropne zresztą) i to uczucie rozlewającego się w środku ciepła. To ciepło zostanie we mnie na zawsze i cieszę się, że mogłam tego doświadczyć. Doświadczyć całym sercem… chciałabym żeby ta dziecięca ufność w przyszłość nigdy we mnie nie wygasła. Chciałabym zawsze wierzyć w słowa dziadka (chociaż czasem jest to trudne). Nawet jeżeli sama sobie nie wydaję się niezwykła, to na mojej drodze był ktoś, kto taką mnie widział.
Zasiał we mnie ziarnko, które pozwoliło i nadal pozwala mi przetrwać trudne chwile.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze