Moje przeboje
JUSTYNA • dawno temuŻycie au pair to nie tylko zabawa, spotkania z przyjaciółmi i podróże. Te atrakcje to tylko dodatek, deser po głównym, zwykle ciężkostrawnym daniu. Nie można zapomnieć o najważniejszym: codziennej opiece nad dziećmi. Ja nie trafiłam na anielskie dzieci, ale jakoś muszę sobie z nimi radzić.
Życie au pair to nie tylko zabawa, spotkania z przyjaciółmi i podróże. Te atrakcje to tylko dodatek, deser po głównym daniu. Nie można zapomnieć o najważniejszym: codziennej opiece nad dziećmi. Ja nie trafiłam na anielskie dzieci.
Ostatnio zachowanie Młodszej (młodszej z dwóch dziewczynek, którymi się opiekuję) coraz bardziej odbiega od wszelkich standardów normalności. Stała się jeszcze bardziej bezczelna, pyskata i histeryzująca. Lecz jeśli jedyną reakcją rodziców na ryki w rodzaju: “nienawidzę cię, idź do wiezienia” czy tez może coś większego kalibru, jak: “zabije cię, chciałabym abyś nie żył” jest pytanie: “ale przecież tak nie myślisz, prawda?” wypowiedziane z amerykańskim uśmiechem na twarzy, to jakich efektów wychowawczych można się spodziewać?!
Młodsza również kłamie. Na każdy temat, o każdej porze. Oszukuje ojca, matkę, mnie.. Jakiś czas temu, podczas śniadania, pani domu obiecała jej coś w zamian za to, że skończy pić mleko. Kiedy tylko wyszła, Młodsza – chlup, mleko do zlewu i kiedy tyko matka wróciła, ona z anielskim uśmiechem pochwaliła się, że wypiła do dna. Pani domu była zła jak osa, kiedy poznała prawdziwe losy mleka, ale nie powiedziała jej ani słowa.Tak na marginesie, z mlekiem codziennie są jakieś przeboje. Chodzi o to, że Młodsza nie chce go pić, więc jak tylko chce się go pozbyć, zaczyna spacerować po kuchni z kubkiem, który zazwyczaj “przypadkiem” wypada jej z ręki. Zrobiła już tak dziesiątki razy, ale pani domu dalej wierzy, a raczej chce wierzyć, że to się nie dzieje umyślnie…
Kłamie też, że jej robię krzywdę: wykręcam ręce lub biję… A to już poważniejszy problem. Całe szczęście host rodzice doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich córeczka kłamie; w innym przypadku znalazłabym się w nieciekawej sytuacji. Ostatni raz zdarzyło się to parę dni temu. Szykowałam się do wyjścia z Martą, w domu był tylko pan domu z Młodszą (zazwyczaj spędza on cały wolny czas w garażu i nie bardzo przejmuje się tym, co robi jego dziecko). W tzw. międzyczasie odciągnęłam to niesforne dziecko od kuchenki, potem zdjęłam z kuchennego blatu (gdzie wlazło po wysokim stołku), zamknęłam szafkę ze szklankami, które usiłowało na siebie ściągnąć. W końcu stwierdziłam, że mam to w nosie i zostawiam ją samej sobie. Jestem już po pracy i mam prawo przestać się przejmować. Zobaczyłam jeszcze, że wyciągnęła sobie z lodówki lody i cichcem przemyka się do pokoju. By mieć czyste sumienie zabrałam Młodszej lody i odniosłam je z powrotem do lodówki, bo wiedziałam, że jej nie wolno, zresztą miała zaraz jeść obiad. Wtedy podniosła krzyk, rzuciła się na podłogę… Zwabiony hałasem przybiegł z garażu pan domu i pyta, co się stało, a Młodsza na to, że wykręciłam jej rękę i, że to tak boli… A nawet jej palcem nie tknęłam. Pan domu stosuję tę samą linię wychowawczą, co jego żona — nie powiedział ani słowa.
Codziennie przeżywam nerwowe chwile, kiedy przyjeżdżamy ze szkoły do domu. W jakkolwiek dobrym nastroju nie byłaby Młodsza podczas drogi, zawsze, kiedy przychodzi do wysiadania, zaczyna histeryzować, piszczeć, wrzeszczeć i ryczeć. Nie chce brać swoich rzeczy, nie chce wysiąść z samochodu… I dobry nastrój szlag trafia.
Tydzień temu naprawdę przesadziła (słychać ja było chyba w całej okolicy), więc za karę zabroniłam jej oglądać telewizję. Zawsze po szkole oglądają z siostrą pół godziny bajek i to uważają za największe wydarzenie dnia, więc kiedy Młodsza zorientowała się, że nie żartuję, wpadła w prawdziwą histerię. A ja? Stoicki spokój, kamienna twarz; czasem aż sama się sobie dziwię, skąd we mnie tyle opanowania. Usiadła na schodach, skąd mogła jedynie słyszeć telewizor. Tam nie przestawała walić nogami w stopnie (w pewnym momencie zaczęłam się na serio obawiać, że wpadnie do garażu, który mieści się pod schodami) i drzeć się jak opętana. W międzyczasie zadzwoniła host matka i poprosiła o wyszykowanie dziewczyn na piątą po południu, na przyjęcie urodzinowe ich koleżanki.
Była czwarta. Młodsza ryczy, Starsza nie wie, gdzie położyła prezent… Znalazłam prezent, wysłałam Starszą, aby się przebrała i zajęłam się Młodszą. Oczywiście była w koszmarnie brudnych (jak zawsze po szkole) ubraniach, więc przyniosłam jej nowiutkie dżinsy i bluzkę na zmianę. Ona jednak postanowiła iść w tym, co miała na sobie; histerii ciąg dalszy. Odesłałam ją z powrotem na schody i czekałam. Po jakimś czasie postanowiła się przebrać i zejść na dół. Aby jednak podkreślić, jak bardzo ją zezłościłam zmuszając do przebrania się, wyjęła z lodówki jogurt, otworzyła go i rzuciła nim przez całą kuchnię, a wtedy ja bez słowa dałam jej rolkę papierowych ręczników. Przy czynności sprzątania zastał ją ojciec. Patrzy na mnie, na Młodszą i pyta, co się tu stało. A ona słodziutkim jak miód głosikiem mówi: “Tatusiu, bo ja chcę, żeby tu było ładnie i czysto…”. Myślałam, że padnę trupem. Ale nie padłam, tylko poszłam sobie z tej kuchni, byle dalej od tego małego popaprańca.
Kiedy przyjechała pani domu, obydwie jej córeczki były już gotowe do wyjścia, więc zapakowała je szybko do samochodu. Musiałam jednak wyglądać nieszczególnie, bo wróciła się do domu i pół żartem, pół serio powiedziała do mnie: “Tylko nie odchodź… Ja cię bardziej potrzebuję niż moje dzieci”.
Problemy z Młodszą piętrzą się jak Himalaje. Jednak w tym tygodniu numerem jeden była Starsza.
Od kiedy przyjechałam, wszyscy zwracali mi uwagę, abym pilnowała jej podczas jazdy. Powód był jeden: jej organiczna niechęć do pasów bezpieczeństwa. Ściągała je zawsze i wszędzie twierdząc, że ją uwierają. Ostatnio jednak bezczelnie wypinała się z pasów pół sekundy po tym, jak zwracałam jej uwagę. I nie pomagały edukacyjne gadki o bezpieczeństwie, wypadkach itp. Żeby czytelnik miał pełen obraz sytuacji muszę wyjaśnić, że w minivanie są trzy rzędy siedzeń: młodsza siedzi w środkowym, a starsza na końcu, więc aby ją sprawdzić, muszę się odwrócić, a to nie jest możliwe podczas jazdy. Po pewnym czasie opowiedziałam o moich przeprawach w samochodzie pani domu. Po rozmowie ze Starszą zapadła decyzja: od jutra będzie siedziała w środkowym rzędzie.I wtedy rozpętało się piekło.
Zaczęła rzucać rzeczami, drzeć się i skakać mi do oczu. Zignorowałam pieklące się dziewczę i bez słowa komentarza wybyłam z domu. Następnego dnia od rana Starsza była mila jak puchowa pierzyna… do chwili, kiedy zorientowała się, że zamierzam dokonać zamiany. W samochodzie złapała się za gardło i zaczęła sama siebie dusić, drąc się przy tym, że woli śmierć, niż jechać na środku. Z obojętną miną obserwowałam to dziewczę, zastanawiając się, czy nie powinnam interweniować. Doszłam do wniosku, że jednak nie; jeśli będę ulegać takiej presji, mogłaby się przyzwyczaić i wymyślać coraz to dalej posunięte formy szantażu.
Kara potrwała aż do następnego dnia. Jednak Starsza wzięła ją sobie do serca i teraz już pamięta o zapinaniu pasów. W końcu nic nie da się porównać z cierpieniem, jakie powoduje siedzenie w środkowym rzędzie minivana.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze