Otóż w tramwaju jedna z dziewczyn opowiadała, że koleżanka koleżanki na skutek różnych pomyłek i powikłań również zaszła w ciążę podczas badania w klinice ginekologicznej. Słysząc tą informację doszczętnie osłupiałam. Na szczęście druga dziewczyna zachowała jakąś resztkę zdrowego rozsądku i usiłowała przekonać koleżankę, że to niemożliwe i takie rzeczy się nie zdarzają, chociaż nie szło jej wcale zbyt dobrze z braku poważnych argumentów.
I to właśnie owo wydarzenie skłoniło mnie do wspominek, jak wyglądała moja edukacja seksualna, bo z rozmowy współczesnej młodzieży wywnioskowałam, że niewiele się od tamtych czasów zmieniło i zdobywanie wiedzy o seksie wciąż przypomina błądzenie we mgle.
Ja w każdym razie pierwsze informacje na ten temat zdobyłam w drugiej klasie podstawówki, kiedy to wspólnie z koleżanką z ławki znalazłyśmy w szafie jej mamy zdjęcia, które jej rodzice robili sobie w sytuacjach intymnych i przeglądając je przekonałyśmy się, że istnieje cały wszechświat różnych spraw, o których nie mamy zielonego pojęcia i że musi być w tym jakaś tajemnica, skoro zdjęcia leżą ukryte w szafie, a nie wyeksponowane w rodzinnym albumie. W szkole szepcząc po kątach na przerwach z koleżankami z klasy z urywanych informacji szybko poskładałyśmy w miarę logiczną całość.
Kilka lat później pani od biologii cała w pąsach drżącym głosem odbębniała z nami – bandą chichoczących czternastolatków – lekcję o rozmnażaniu człowieka. Po lekcji jeden z kolegów w połowie żartem, a w połowie po to by zaprezentować klasie, jaki jest cool, zadał nauczycielce niezbyt skomplikowane pytanie dotyczące natury prezerwatyw, a rzeczona pani oniemiała, po czym drżącym głosem poradziła, by wszystkie pytania kierować do rodziców, ponieważ nie jest jej obowiązkiem na nie odpowiadać. I to tyle odnośnie wiedzy na temat seksu, którą zdobyłam w szkole.
W domu nie było lepiej. Kiedy mama zabrała mnie na pierwszą wizytę do ginekologa, była niezwykle zaskoczona, że sporo już wiem na temat stosunków damsko - męskich i w miarę sensownie odpowiadam na pytania lekarza. - Nic nie mówiłaś, że mówili o tym w szkole – rzuciła z pretensją, ponieważ zdaje się, że wybrała ten moment, na pierwszą poważną rozmowę o tych sprawach. Nie powiedziałam, że wszystko wiem od koleżanek. Nie powiedziałam też, że mam już odrobinę wiedzy praktycznej. Bo niezależnie od stopnia edukacji wszystko toczyło się swoim nastoletnim torem – nieśmiałe pocałunki z kolegami, relacje zdawane potem koleżankom, przemieszane z lekturą Dziewczyny, gdzie w poradach dla czytelniczek czasem pojawiały się słowa petting czy gra wstępna.
Wszystko się zmieniło, kiedy (oczywiście nieco później) wpadła mi w ręce gazeta Cosmopolitan. Z wypiekami na twarzy i lekkim zażenowaniem zagłębiałam się w artykuły szczegółowo opisujące różne pozycje seksualne, ćwiczenia mięśni kegla oraz fakt, że można mieć 154 rodzaje różnych orgazmów, niektóre nawet naraz. Kiedy rozpoczęłam już praktykę, ze zdumieniem odkryłam, że opisywane w Cosmopolitan triki niekoniecznie nadają się do tego, by je wypróbowywać w domu i po głębszym zastanowieniu wcale nie mam ochoty smarować mojego chłopaka bitą śmietaną ani spędzać z nim intymnych chwil w schowku na szczotki. Dużo bardziej życiowe okazało się powiedzenie mojej babci: - Nie rozmiary, nie technika, lecz figlarność zawodnika. Rzuciłam więc Cosmo i wszystkie podobne mu periodyki w kąt.
Jednak ostatnio podczas samotnej podróży pociągiem zupełnie przypadkiem wpadł mi w ręce takowy magazyn. Z nudów pierwszy raz od dziesięciu chyba lat postanowiłam go przejrzeć. I ta oto lektura wstrząsnęła mną do głębi i uświadomiła mi, jak szybko zmienia się świat i że to chyba niedobrze. Otóż pomijając fakt, że odnalazłam tam mnóstwo elementów, które przez te wszystkie lata nie zmieniły się ani trochę (np.: porady dotyczące kąpieli we dwoje przy świecach i słuchania R'n'B, smarowania intymnych części ciała czekoladą i bitą śmietaną oraz zostawiania sobie na lodówce pikantnych liścików), to pomiędzy tym lekkostrawnym bełkotem odkryłam teksty zaiste szokujące. I nie były to reportaże ku przestrodze o parach, które uprawiały seks w trójkącie i co z tego wynikło albo o tym, dlaczego mężczyźni oglądają filmy porno i jaki wpływ ma to na delikatną kobiecą psychikę. Były to regularne porady: Jeżeli masz ochotę na coś wyjątkowo pikantnego i sprawia ci przyjemność całowanie koleżanek na imprezach, pójdź na całość i zaproś jedną z nich do łóżka albo Jeżeli filmy porno nie kręcą was już tak jak dawniej, zafundujcie sobie live show – idźcie do klubu ze striptizem i wynajmijcie sobie gorącą tancerkę, która zatańczy na waszym stoliku specjalnie dla was.
Mając dość świeżo w pamięci jak bardzo za czasów nastoletnich szokowały mnie informacje dotyczące mięśni kegla, zastanowiło mnie, co odczuwają współczesne nastolatki czytając o tym, że fajnie jest zaprosić do łóżka koleżankę. I po wysłuchaniu historyjki dziewczyny z tramwaju jestem już przekonana, że wprowadzają owe porady w czyn. Bo osobiście sądzę, że koleżanka koleżanki w ciążę zaszła, kiedy uprawiała seks ze swoim chłopakiem i jego przyjaciółką, smarując przy tym oboje bitą śmietaną, tylko że nikt nie powiedział jej, że od seksu zachodzi się w ciążę. Z telewizji natomiast dowiedziała się, że może do tego dojść podczas wizyty u ginekologa.