Jak się zachodzi w ciążę?
URSZULA • dawno temuOstatnio podczas zimowej przejażdżki tramwajem bezczelnie podsłuchiwałam rozmowę dwóch nastolatek, dotyczącą nowego serialu telewizyjnego, którego fabuła (o zgrozo!) polega na tym, że młoda kobieta, która udaje się do kliniki ginekologicznej, ażeby zrobić sobie cytologię, pada ofiarą fatalnej pomyłki i zostaje „niechcący” zapłodniona.
Otóż w tramwaju jedna z dziewczyn opowiadała, że koleżanka koleżanki na skutek różnych pomyłek i powikłań również zaszła w ciążę podczas badania w klinice ginekologicznej. Słysząc tą informację doszczętnie osłupiałam. Na szczęście druga dziewczyna zachowała jakąś resztkę zdrowego rozsądku i usiłowała przekonać koleżankę, że to niemożliwe i takie rzeczy się nie zdarzają, chociaż nie szło jej wcale zbyt dobrze z braku poważnych argumentów.
I to właśnie owo wydarzenie skłoniło mnie do wspominek, jak wyglądała moja edukacja seksualna, bo z rozmowy współczesnej młodzieży wywnioskowałam, że niewiele się od tamtych czasów zmieniło i zdobywanie wiedzy o seksie wciąż przypomina błądzenie we mgle.
Ja w każdym razie pierwsze informacje na ten temat zdobyłam w drugiej klasie podstawówki, kiedy to wspólnie z koleżanką z ławki znalazłyśmy w szafie jej mamy zdjęcia, które jej rodzice robili sobie w sytuacjach intymnych i przeglądając je przekonałyśmy się, że istnieje cały wszechświat różnych spraw, o których nie mamy zielonego pojęcia i że musi być w tym jakaś tajemnica, skoro zdjęcia leżą ukryte w szafie, a nie wyeksponowane w rodzinnym albumie. W szkole szepcząc po kątach na przerwach z koleżankami z klasy z urywanych informacji szybko poskładałyśmy w miarę logiczną całość.
Kilka lat później pani od biologii cała w pąsach drżącym głosem odbębniała z nami – bandą chichoczących czternastolatków – lekcję o rozmnażaniu człowieka. Po lekcji jeden z kolegów w połowie żartem, a w połowie po to by zaprezentować klasie, jaki jest cool, zadał nauczycielce niezbyt skomplikowane pytanie dotyczące natury prezerwatyw, a rzeczona pani oniemiała, po czym drżącym głosem poradziła, by wszystkie pytania kierować do rodziców, ponieważ nie jest jej obowiązkiem na nie odpowiadać. I to tyle odnośnie wiedzy na temat seksu, którą zdobyłam w szkole.
W domu nie było lepiej. Kiedy mama zabrała mnie na pierwszą wizytę do ginekologa, była niezwykle zaskoczona, że sporo już wiem na temat stosunków damsko — męskich i w miarę sensownie odpowiadam na pytania lekarza. — Nic nie mówiłaś, że mówili o tym w szkole – rzuciła z pretensją, ponieważ zdaje się, że wybrała ten moment, na pierwszą poważną rozmowę o tych sprawach. Nie powiedziałam, że wszystko wiem od koleżanek. Nie powiedziałam też, że mam już odrobinę wiedzy praktycznej. Bo niezależnie od stopnia edukacji wszystko toczyło się swoim nastoletnim torem – nieśmiałe pocałunki z kolegami, relacje zdawane potem koleżankom, przemieszane z lekturą Dziewczyny, gdzie w poradach dla czytelniczek czasem pojawiały się słowa petting czy gra wstępna.
Wszystko się zmieniło, kiedy (oczywiście nieco później) wpadła mi w ręce gazeta Cosmopolitan. Z wypiekami na twarzy i lekkim zażenowaniem zagłębiałam się w artykuły szczegółowo opisujące różne pozycje seksualne, ćwiczenia mięśni kegla oraz fakt, że można mieć 154 rodzaje różnych orgazmów, niektóre nawet naraz. Kiedy rozpoczęłam już praktykę, ze zdumieniem odkryłam, że opisywane w Cosmopolitan triki niekoniecznie nadają się do tego, by je wypróbowywać w domu i po głębszym zastanowieniu wcale nie mam ochoty smarować mojego chłopaka bitą śmietaną ani spędzać z nim intymnych chwil w schowku na szczotki. Dużo bardziej życiowe okazało się powiedzenie mojej babci: — Nie rozmiary, nie technika, lecz figlarność zawodnika. Rzuciłam więc Cosmo i wszystkie podobne mu periodyki w kąt.
Jednak ostatnio podczas samotnej podróży pociągiem zupełnie przypadkiem wpadł mi w ręce takowy magazyn. Z nudów pierwszy raz od dziesięciu chyba lat postanowiłam go przejrzeć. I ta oto lektura wstrząsnęła mną do głębi i uświadomiła mi, jak szybko zmienia się świat i że to chyba niedobrze. Otóż pomijając fakt, że odnalazłam tam mnóstwo elementów, które przez te wszystkie lata nie zmieniły się ani trochę (np.: porady dotyczące kąpieli we dwoje przy świecach i słuchania R'n'B, smarowania intymnych części ciała czekoladą i bitą śmietaną oraz zostawiania sobie na lodówce pikantnych liścików), to pomiędzy tym lekkostrawnym bełkotem odkryłam teksty zaiste szokujące. I nie były to reportaże ku przestrodze o parach, które uprawiały seks w trójkącie i co z tego wynikło albo o tym, dlaczego mężczyźni oglądają filmy porno i jaki wpływ ma to na delikatną kobiecą psychikę. Były to regularne porady: Jeżeli masz ochotę na coś wyjątkowo pikantnego i sprawia ci przyjemność całowanie koleżanek na imprezach, pójdź na całość i zaproś jedną z nich do łóżka albo Jeżeli filmy porno nie kręcą was już tak jak dawniej, zafundujcie sobie live show – idźcie do klubu ze striptizem i wynajmijcie sobie gorącą tancerkę, która zatańczy na waszym stoliku specjalnie dla was.
Mając dość świeżo w pamięci jak bardzo za czasów nastoletnich szokowały mnie informacje dotyczące mięśni kegla, zastanowiło mnie, co odczuwają współczesne nastolatki czytając o tym, że fajnie jest zaprosić do łóżka koleżankę. I po wysłuchaniu historyjki dziewczyny z tramwaju jestem już przekonana, że wprowadzają owe porady w czyn. Bo osobiście sądzę, że koleżanka koleżanki w ciążę zaszła, kiedy uprawiała seks ze swoim chłopakiem i jego przyjaciółką, smarując przy tym oboje bitą śmietaną, tylko że nikt nie powiedział jej, że od seksu zachodzi się w ciążę. Z telewizji natomiast dowiedziała się, że może do tego dojść podczas wizyty u ginekologa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze