Wilgoć w Hanoi
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuOstatnia ulewa przywołała wspomnienie mokrych ulic Hanoi. Choć opady w Wietnamie i mokre dni w Polsce to dwa zupełnie inne doświadczenia, skojarzenia przenoszą mnie do Azji. O ile u nas ulewy zmywają kolory z krajobrazu, o tyle nasączony wodą wietnamski pejzaż zyskuje na jaskrawości. Nawet jeżeli deszcz moczy miasto, nie przestaje ono ociekać kolorami. Krząta się jak dawniej, przed deszczem.
Non la, charakterystyczne, wietnamskie kapelusze doskonale chronią przed słońcem ale i przed zmoknięciem. W razie większej ulewy mogą służyć za czerpak do nabierania wody. Trudno sobie wyobrazić praktyczniejszy wynalazek.
Przemoczeni ludzie ćwiczą w skupieniu tai chi nad brzegiem Ho Hoan Kiem. Jezioro Zwróconego Miecza zajmuje ważne miejsce na mapie Hanoi. Jego nazwa pochodzi od legendy o rybaku, który mieczem ofiarowanym przez żółwia mieszkającego w jeziorze rozgromił armię dynastii Ming, został królem a potem oddał miecz żółwiowi. Woda w Hanoi jest wszędzie. Na terenie miasta znajduje się 110 małych i większych jezior.
Po wieczornej ulewie czuć przyjemne orzeźwienie. Rzadkość w tym klimacie. A jeszcze rano bezradni wobec hałasu i nalegań naganiaczy, brodząc w duchocie dworca dajemy się uprowadzić do przypadkowego hotelu. W Tam Thuong wąskim na szerokość rozłożonych ramion wyraźnie widać jak ceny gruntu wpływają na tutejszą architekturę. Na piętrze znajduje się tylko jeden pokój, do którego trzeba dotrzeć schodami krętymi i tak wąskimi, że kobiety o rozłożystych biodrach miałyby na nich problemy. Hotelik znajduje się w bocznej, równie wąskiej uliczce w starej dzielnicy. Wystarczy niewielki rozbieg, żeby przeskoczyć na balkon sąsiedniego domu. Nie da się uniknąć zaglądania w okna sąsiadów.
Wędrujemy wąskimi uliczkami wiele godzin. Nawet te szersze, które mają chodnik, zmuszają pieszych do chodzenia środkiem jezdni. Chodniki zajęte są przez motory, garkuchnie i sprzedawców wszystkiego. Odgłosy pracy dobiegają z niewielkich warsztacików. Obowiązuje specjalizacja. Jedna ulica należy do szewców, inna do krawców. Docieramy do pięknego starego mostu i wyspy Thap Rua i sił nie starcza nam na nic więcej.
Zagadka duchoty i naszej ociężałości wkrótce się rozwiązuje. Nad miastem rozpętuje się burza. Środkiem ulicy płynie rzeka unosząca owoce porwane ze straganów. Po chwili powietrze staje się rześkie i przyjemne.
Wieczorem zaglądamy do gotyckiej katedry. Chwila zagapienia i musimy wychodzić prze zakrystię, bo kościelny zdążył już pozamykać bramy. W ciemności roznosi się śpiew dziewczynek, ćwiczących sypanie kwiatów przed Bożym Ciałem. Czy na pewno jesteśmy w Wietnamie?
Wystarczy spojrzeć na pobliskie stragany, na których królują ugotowane wraz z głowami kury. Patrzą na nas mętnymi oczami wśród innych przysmaków – świńskich ryjów. Między nimi kobiety lepią ryżowe kluseczki nadziewane miodem. Pyszne i tanie.
Późnym popołudniem wprost z rozgrzanej ulicy znów wyruszamy nad wodę. Wodny Teatr Lalek co wieczór gra przy pełnej sali. Na scenie wielki basen, a w nim kąpią się bajecznie kolorowe lalki. Przedstawienie składa się z kilkunastu krótkich opowieści, do których dźwięk podkładają na żywo aktorzy i muzycy. Całość doprawiona azjatyckimi smaczkami – fajerwerkami, dymem, hałasem. Kukiełki wciąż uciekają, topią się, płaczą. Całość przedstawienia sprowadza się do 45 minutowego spektaklu, w czasie którego opowiadanych jest kilkanaście prostych historii związanych z codziennym życiem ludzi, religią, obyczajowością i mitologią. Historie opowiadane są za pośrednictwem lalek poruszanych przy pomocy długich, umieszczonych pod wodą wysięgników. Sprawne manipulowane lalki sprawiają wrażenie jakby same poruszały się po tafli wody.
Wieczorem ulewa powraca. Ulice zmieniają się w potoki, na ich brzegach toczy się normalne kulinarno-towarzyskie życie. Wypijamy sok z trzciny cukrowej. Produkcja słodkiego napoju odbywa się w pomieszczeniu o wykafelkowanej podłodze, zasłanej zgniecionymi łodygami trzciny. Przycupnięci w kącie obserwujemy kolejnych wchodzących zostawiających mokre ślady i rodziny zajadające pho (rosół z dodatkami) w jadłodajni naprzeciwko. Słabe światło oświetla parujące talerze. W nozdrza wbija się zapach kolendry i sosu rybnego. Czas wracać do hotelu, choć można by tak się gapić godzinami.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze