Pink
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuWiększość gwiazd wydaje się pochodzić z innego uniwersum niż my wszyscy, albo udaje normalnych na siłę. Pink w teledysku do Don’t let me get me pod postacią różnych kobiet zdaje się krzyczeć: dziewczyny, ja nie jestem taka jak wy, kiedyś byłam, za to wy możecie się stać takie jak ja, jeśli tylko trochę się postaracie.
W teledysku do Don’t let me get me postać roztańczonej Pink przechodzi komputerowo w figury innych dziewczyn. Najróżniejszych — są brzydkie i ładne, różnią się kolorem skóry, właściwie, łączy ich tylko jedno. Wyśpiewują refren głosem amerykańskiej wokalistki. Ten krótki fragment streszcza, o co chodzi z Pink, wykłada jej pomysł na siebie: dziewczyny, ja nie jestem taka jak wy, mówi, kiedyś byłam, za to wy możecie się stać takie jak ja, jeśli tylko trochę się postaracie. Niby nic nowego a jednak tak. Większość gwiazd wydaje się pochodzić przecież z innego uniwersum niż my wszyscy, albo udaje normalnych na siłę.
www.wrzuta.pl/don_t_let_me_get_me
Każdy chce, a przynajmniej chciał być kiedyś gwiazdą, taką prawdziwą: grać trasy po stadionach, oglądać siebie na okładkach kolorowych czasopism, wreszcie, gadać do kamery najróżniejsze głupoty oraz patrzeć na ludzi, którzy się nimi zachwycają. Oczywiście, takie marzenie pomija zupełnie początek i koniec gwiazdorzenia, czyli, w pierwszym okresie, konieczność wbijania się na imprezy i spanie z producentem, w ostatnim, zdurnienie w stylu Ozzy’ego Osbourne’a lub śmierć po przedawkowaniu heroiny. O tym najczęściej się nie pamięta, a ludzie ku gwiazdom ciążą, próbują dostrzec w nich coś z siebie samych, prawdziwa gwiazda daje nadzieję — że życie czasem spełnia marzenia, a święty Mikołaj istnieje.
Trudność z gwiazdami dzisiaj jest taka, że znajdujemy niewiele sensownych. Weźmy kobiety. Amy Winehouse ma crack zamiast mózgu i nie wie jak się nazywa, Shakira jakby przycichła, zainteresowana głównie filantropią, Christina Aguilera wciąż nagrywa niezłe kawałki, ale wygląda po prostu potwornie — powierzchowność to jednak kluczowa sprawa w gwiazdorzeniu. Britney udowadnia co prawda, że wciąż jest księżniczką popu i być może kiedyś sięgnie po koronę Madonny, trudno jednak się z nią utożsamiać, skoro ona sama nie utożsamia się ze sobą. No to kto został? Ano, Pink.
Już jej biografia stanowi spełnienie amerykańskiego snu. Urodzona na prowincji, jako dziecko katolika i Żydówki, dorastała śpiewając i marząc o sławie. Rodzice się rozwiedli i małoletnia Pink poszukała pocieszenia w heroinie. Ćpała już jako trzynastolatka, do czego przyznaje się bez specjalnego wstydu, rozumiejąc, że w ten sposób buduje część własnej legendy, do tego odrobinkę ją ubarwiając — utrzymuje, że z nałogu, co położył największych twardzieli wygrzebała się sama, patrząc jak koledzy się przekręcają. Dawanie w żyłę nie przeszkadzało jednak w muzykowaniu, Pink wycinała R’n’B jak się patrzy, zaczepiła się nawet o zespół, grający muzykę chrześcijańską, a potem poszło jak z płatka: debiutancki album Can’t take me home rozszedł się na świecie w pięciu milionach egzemplarzy. Po prawdzie, tej Pink, którą podziwiamy dzisiaj, raczej tam niewiele, całość osadzona jest mocno w standardach i nawet chrypki po fajkach, tak charakterystycznej dla wokalistki, nie bardzo jeszcze słychać. W zamian, dostaliśmy charakterystyczny image, wściekłego, silnego dziewczęcia o wrażliwej duszy i ciele, sprawnie rozdającym ciosy. W Most girls Pink kopie, walczy na ringu i wywraca muskularnymi facetami. A dalej było już tylko lepiej. Pink zdarzyły się słabsze kawałki, za to nie popełniła słabej płyty, konsekwentnie nagrywając coraz lepiej. Ostatnia, Funhouse jest po prostu perfekcyjna.
Wizerunek Pink, dziewczęcia niepokornego, o punkowskich korzeniach i wyglądzie niepokornej studentki z wielkiego miasta, nie jest może niczym odkrywczym, za to wyróżnia się konsekwencją. W jej teledyskach pełno jest bójek, mamy nawet prawdziwą bitwę w mieszkaniu, z meblami robiącymi za barykady. Oczywiście najcudowniejszą bijatykę znajdziemy w Trouble, klipie zrealizowanym w konwencji westernu. Pink, zrobiona na dziewczę z epoki, pakuje się do zaplutego miasteczka, w salonie leje chłopów po pyskach, by na koniec obowiązkowo oberwać flaszką po głowie i zbudzić się w areszcie. Następnie uwodzi przystojnego szeryfa, zostawia go przykutego do krat i pędzi do knajpy, prać się dalej. Teledysk właściwie streszcza to, jak Pink chce, byśmy ją widzieli — dzielną dziewczynę nie pozbawioną kobiecości, taką, co w mordę da każdemu, kto się jej nie spodoba, a jak ktoś jednak się spodoba, to, fiu fiu, może liczyć na ciepło i namiętność. Proste, lecz w prostocie genialne, do tego podane wyraźnie, ze specjalnym przerysowaniem, tak by każdy w mig pojął o co chodzi.
Z założenia gwiazdy nie mają życia prywatnego, mało tego, muszą swoją prywatnością kupczyć, ustawiać się z paparazzi, a raz na czas zrobić coś skandalicznego, wyjść bez majtek albo zgłosić się do Armii Zbawienia z nosem umorusanym w kokainie. Należy fotografować się z dziećmi (adoptowanymi) i wypuszczać domowe filmiki o płodzeniu własnych, Pink wie to świetnie, tak samo jak miała świadomość, że także swoją prywatność będzie musiała sprzedać. So what, zrobiła to w swoim stylu, pakując co się da w teledyski. I tak Family portrait nawiązuje jasno do rozwodu swoich rodziców, piosenka Fingers opowiada o radości, jaką wokalistka znajduje w masturbacji, a w pierwszym singlu z Funhouse wyśpiewuje przez łzy, jak to świetnie da sobie radę, będąc rozwódką. Do tego zwala drzewa na ludzi, psuje humor młodej parze i jest okropna. Pikanterii całej sprawia dodaje fakt, że Pink naprawdę się rozwiodła, jednak chyba lubi się z byłym — wytatuowany facet w teledysku, to właśnie on. Innymi słowy, dziewczyna pojęła, że nie da rady zachować swojego świata, więc podaje go ludziom, nim ci go jej wyrwą. W ten sposób piłka jest po stronie jej, a nie brukowców.
Pink ma też świadomość, że w dzisiejszych czasach gwiazda nie może jedynie śpiewać, ale musi angażować się społecznie i mówić o rzeczach istotnych. Swoją drogą, pomysł, by piosenkarze, raperzy, gitarzyści czy tam DJ-je wypowiadali się o problemach polityki, nierówności społecznych albo wojen jest prawie tak dziwny jak to, że ktoś ich jednak słucha. Jak trzeba, to trzeba. Pink zaangażowała się w PETA, organizację walczącą o prawa zwierząt, użyczyła głosu w kampanii przeciwko KFC i obraziła się na Beyonce za to, że ta nosi futra. Protestowała też przeciwko polowaniu na lisy. Zgodnie z obowiązkiem pop gwiazdy skrytykowała George’a Busha i powiedzmy szczerze, Dear mr president to koszmarny kawałek zbudowany na pytaniach retorycznych: Pink chce wiedzieć, co Bush sądzi o bezdomnych (w domyśle, bezdomnych przez niego) i jak mu się sypia w nocy, skoro dnie spędza na potwornościach. Wątpię, by Bush się przejął tym koszmarkiem, za to ludzie owszem, do dziś Dear mr president budzi autentyczne emocje na koncertach. Prowadzi to do wniosku, że pomyłki Pink byłyby sukcesami u kogoś innego.
www.wrzuta.pl/dear_mr._president
Sam wygląd Pink nie pozostaje bez znaczenia, to ładna dziewczyna ale nie do końca, nos ciut za duży, szerokie barki, z małym, śmiesznym biustem, którego, w odróżnieniu od głupszych koleżanek nie zamierza zmieniać, pewna swojej kobiecości. Te drobne przecież wady sprawiają, że dziewczyna podoba się nawet bardziej, do tego, nie wydaje się stworem z klinik plastycznych odległym o lata świetlne od normalnego człowieka. Jakby chciała powiedzieć, hej, laski, jestem jedną z was.Jej przyszłość wygląda interesująco, jeśli ktoś wydaje album tak perfekcyjny jak Funhouse, to znaczy, że w muzyce ma jeszcze sporo do powiedzenia. Cudowny nos do grania pewno jej nie zawiedzie, pozostaje nadzieja, że nie zatonie w swoim wizerunku. Ozzy Osbourne, na przykład, stojąc już nad grobem nie przestaje udawać „szalonego rockmana”, choć musi skuczeć do żony, prosząc o miłość francuską, nie umie sklecić zdania i nie ma pojęcia, co wokół niego się dzieje. Analogicznie, pięćdziesięcioletnia Pink kopiąca worek, wywracająca facetami, wyśpiewująca o własnej sile i seksowności będzie czymś żałosnym i bardzo smutnym.
Póki co, radzi sobie jak mało kto.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze