Wakacjowstręt!
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuNareszcie doczekałam się września. Co roku czekam na niego z utęsknieniem. Nie dlatego, że uwielbiam chłodne poranki i opadające liście. Nie jestem też wcale nadgorliwą nauczycielką tęskniącą za szkolnymi obowiązkami ani romantyczką upajającą się kolorami jesieni. Powód jest prozaiczny. W końcu mogę zacząć planować urlop.
Jako osoba urodzona w miejscowości turystycznej, a potem mieszkająca w bliskiej odległości od znanego kurortu, nabawiłam się wakacjowstrętu. Tak, tak. To się zdarza. Taka przypadłość dotyka osoby przyzwyczajone do spokojnego życia w małym miasteczku, kiedy niespodziewanie owo miasteczko przeżywa najazd wczasowiczów. I wówczas wszystko przestaje być tym, czym było do tej pory. Senne uliczki stają się dudniącą dyskoteką, molo nad jeziorem przypomina wybieg dla gwiazd, dzika plaża zmienia się w dzikie wysypisko. Człowiek z małego miasteczka nagle musi zmagać się z ulicznymi korkami, wdychać zapach kebabu i szukać wolnej ławki na skwerku pod ratuszem. Człowiek z małego miasteczka zaczyna wówczas popadać we frustracje i z niecierpliwością odliczać dni do końca wakacji. Planuje sobie wtedy, że pójdzie na spacer na wzgórze, zamówi kawę w kawiarence blisko poczty i nazbiera żołędzi w parku. Żegnajcie obce rejestracje – zacieram ręce w ostatni tydzień lata. Gdyby to słyszeli hotelarze i restauratorzy nie byliby szczęśliwi. Ale nie słyszą.
Zjawisko zbiorowego urlopu dotykające Polaków w lipcu i sierpniu uważam za szkodliwe społecznie, ekonomicznie i ekologicznie. Dlaczego? Po pierwsze zmasowany najazd turystów w atrakcyjne miejsce w tym samym czasie szkodzi przyrodzie. Kto nie wierzy, niech przyjrzy się, jak wyglądają nadmorskie wydmy, szlaki w górach, łąki nad jeziorami po letniej inwazji turystów. Goście śmiecą, depczą i hałasują.
Po drugie odpoczywanie w tym samym terminie niemal całej Polski wpływa na zawyżanie cen. W sezonie przestaje dziwić kromka chleba ze smalcem za 12 złotych lub zapiekanka za 15. Byle klitka w bloku w nadmorskiej miejscowości kosztuje tyle, co apartament. Nie wspominając o dmuchanych zjeżdżalniach za 5 zł za godzinę i innych akcesoriach rujnujących kieszeń rodzica. Turysta nie ma wyjścia, kupi wszystko. Bo w końcu urlop ma się raz w roku. Należy się!
Po trzecie masowa sezonowa turystyka wypacza gust. Kiedy znudzony plażowaniem turysta poszwenda się między straganami z pamiątkami, to nabiera przekonania, że gipsowe pośladki z napisem „Wakacje w Łebie” to szczyt wyrafinowania. W końcu wydają się prawdziwą sztuką na tle plastikowych muszelek i widokówek z zachodem słońca.
Ech, szkoda, że w Polsce lato jest tak krótkie, o ileż łatwiej byłoby pojechać na urlop w listopadzie.
Raz w tym roku dałam się uwieść pięknej pogodzie i postanowiłam wykorzystać wolne weekendowe dni na wycieczkę nad jezioro. Zapakowałam dziecko w nosidełko i wsiadłam na rower. Do przejechania krótka trasa, potem między stawami rybnymi do pobliskiej wioski, na plażę i z powrotem. Jechaliśmy piaszczystą ścieżką ciesząc się świergotem ptaszków. Krótko się ciesząc, bo nie minęła chwila i wyprzedził nas czerwony skuter z roznegliżowaną parą, próbującą komunikować się przy pomocy okrzyków. — Ale tu zaje… - wrzeszczała blond piękność. — A nie mówiłem ci k… - odkrzyknął rosły młodzian. Rzeczywiście, ale tu k… pięknie pomyślałam i zaczęłam szybciej pedałować, bo z tyłu już trąbiło na mnie czarne BMW. W aucie dwóch panów z gołymi torsami wietrzyło łokcie w otwartych oknach. Dudniła muzyka rodem z tartaku.
Pojedziemy nad jezioro zobaczyć rybki – powiedziałam do synka. Kiedy jednak dojechaliśmy nad wodę, na ich obejrzenie nie mieliśmy szansy. Przy brzegu zacumowały puszki z piwem, na trawie wesoło skwierczał grill, para ze skutera rozłożyła obozowisko. Ptaków i żab też nie słychać, bo z otwartego samochodu łysych młodzieńców dochodził wciąż ten sam rytmiczny łomot. Mogliśmy za to podziwiać ich spraną bieliznę i blade torsy rzeźbione przez osiedlową siłownię. W cieniu auta dumnie spoczywała skrzynka z piwem.
Oj zanosi się na przyjemny dzień. Mama pokaże ci bociany – pocieszyłam synka i z mozołem popedałowałam dalej. Droga wiodła przez pola zielonej jeszcze pszenicy. Ptaki śpiewały wśród maków i chabrów. Nie tylko one. Co chwila mijaliśmy grupki wesołej młodzieży. Stroje kąpielowe i puszki piwa w rękach. Aż chce się śpiewać, taki piękny dzień. Chce się śpiewać tym bardziej, że pani w sklepie sprzedała piwo, chociaż nikt z wesołej gromadki nie wyglądał nawet na piętnaście lat. Cóż za udany letni weekend.
Już wrzesień. Można spokojnie pojechać na wycieczkę nad jezioro. Co prawda najpierw trzeba zabrać duży worek na śmieci i pozbierać do niego plastikowe butelki, opakowania po chipsach i zgubione przez kogoś majtki, ale potem już można oglądać rybki i żaby. Jeżeli te nie zostały zjedzone przez turystów.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze