Gaże, wojaże, apanaże
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuKtóż z nas nie chciałby łatwiej żyć! Musisz jednak bardzo, niesłychanie uważać, żeby nie wciągnęła Cię machina zarabiania pieniędzy. Strasznie trudno jest się z niej wyrwać i coraz łatwiej poświęca się jej kolejne dziedziny życia. Najpierw czas narzeczeństwa, potem małżeństwo, potem macierzyństwo...
Witam, Margolu!
Tak naprawdę nie wiem, od czego zacząć – jest tego tyle, że już się sama pogubiłam. Zacznę od początku… Rok temu mieszkałam i pracowałam w pewnym mieście X. Pracę zamierzałam zmienić, bo czułam, że to nie jest to, co chcę robić (mam 25 lat). Wtedy zadzwonili do mnie znajomi, że jest praca za granicą, dobrze płatna (bardzo), ale wyczerpująca. Razem z moim narzeczonym podjęliśmy decyzję, że pojadę na rok – zresztą ja się do tego wyrywałam, już widziałam siebie i nowe znajomości, szkołę, naukę języka, high life. Stwierdziliśmy, że jest to dla nas szansa na lepszą przyszłość, na start – we wrześniu tego roku bierzemy ślub. Pojechałam i się zaczęło… Pracuję u bardzo bogatej rodziny, po 14–15 godzin dziennie. Jestem odpowiedzialna za cały dom. Czasami czuję się okropnie, bo skończyłam studia, a tu jestem nikim, na zasadzie „podaj, przynieś, pozamiataj”. To okropne, ale kluczem do wszystkiego są pieniądze. Zarabiam bardzo dużo (dla porównania: w Polsce pensja dyrektora, prezesa?). Niczego nie muszę opłacać – jedzenie, pokój, przeloty do Polski mam zapewnione przez nich. Pięknie, prawda? Tak to wszystko wygląda – ale ja to nazywam złotą klatką. Mam wszystko, ale jestem tu sama (jestem bardzo związana z rodziną, nie wspomnę o narzeczonym). Przeżywam katusze, płaczę, tęsknię, a mimo to…
W grudniu, kiedy byłam w Polsce na święta, podjęliśmy decyzję, że zostaję w pracy do grudnia tego roku (to tylko trzy miesiące dłużej) – na sam ślub wracam. Teraz przechodzę chyba okres podwójnego kryzysu: mam dość, wszystko mnie denerwuje, wyżywam się na narzeczonym, że mnie nie wspiera – on jest zmęczony tymi kłótniami i chce, żebym wracała. Na dodatek moja szefowa prosi, abym została do marca przyszłego roku (w marcu się przeprowadzają do nowej rezydencji, tam będą potrzebować już sztabu ludzi do pracy). Oczywiście, że powinnam odmówić. Przecież mam dość! Jednak myślę sobie, że to tylko o trzy miesiące dłużej, a ile pieniędzy… Na kurs, na remont… Wariatka ze mnie, co? A wiesz, co ona zrobiła ostatnio? Wie, że tęsknię do Mojego. Powiedziała: „To zrobię wszystko, abyście się widzieli co kilka tygodni” (czytaj: „Zrobię wszystko, abyś została do marca”) i kupiła mi bilet do Polski! Lecę za tydzień na kilka dni. Powinnam go nie przyjąć – przecież nie chcę zostać do marca, a wygląda to tak, jakbym się zgadzała na na jej warunki. Ale pokusa była silniejsza – jak nie zobaczyć mojego Kochania?
Nie wiem już, jak to wszystko poukładać. Inna sprawa, że za dużo się przejmuję, wszystko biorę do siebie i myślę. Wiem też, że w Polsce trudno z pracą. Nie mam sprecyzowanego zawodu, nie wiem, co chcę robić. Jak widzisz, zrobiło się takie zamknięte koło, z którego nie mogę się wyrwać. Pieniądze duże – paradoks, bo tu jestem nikim, cierpienie duże, tęsknota ogromna, brak normalnego życia tutaj, bo jestem sama, w pracy brak poczucia godności i zadowolenia (po co kończyłam studia?), a przy tym natłok myśli, które doprowadzają do wariactwa.
Mam sporo planów: gdy wrócę, chcę otworzyć interes, może kupimy ziemię. Powinno mi być łatwiej, bo mam cel, ale tak nie jest. Wiele osób radzi: „To tak niewiele, warto zacisnąć zęby i przeczekać… A jakie profity!”. Czyżby? Poza tym nie umiem tak po prostu powiedzieć, że odchodzę (szefowa powiedziała, że trudno jej będzie znaleźć kogoś zaufanego na kilka miesięcy, jeśli niedługo się przeprowadza). Wiem, wychodzi na to, że mam straszny bałagan i nie wiem, co robić dalej. Wszystko jest takie pogmatwane i niepoukładane. Nie wiem, co mam zrobić. Czuję, że te pieniądze w jakimś stopniu mną kierują, mimo że tak cierpię.
Trudno to wszystko opisać za jednym razem. Cały czas szukam swojego miejsca na ziemi. Czy to wszystko dlatego, że nie wiem, czego chcę? Że nie umiem być stanowcza? Jak tu dalej żyć, kiedy w tej chwili życie to dla mnie wegetacja i czekanie na wyjazd do Polski, do domu. I tak skreślam te dzionki… Byle do grudnia, marca…
Pozdrawiam,
M.
***
Droga M.,
Ustalmy jedno: ziarnko do ziarnka, zbierze się miarka… To nie tylko „trzy miesiące dłużej”, bo liczysz od „trzech miesięcy dłużej” doliczonych w grudniu. Razem pół roku… Tak dla uściślenia.
Rozumiem Twoje rozterki. Bardzo dobrze rozumiem. Początkowy etap wspólnego życia, kiedy krok po kroku zbiera się na swoje gniazdo, na wyposażenie swojego gniazda, zanim zacznie się zbierać na wyposażenie dla pisklaków – wcale nie jest łatwy. Składa się bodaj z najtrudniejszych wyborów: poświęcić czas partnerowi czy poświęcić go na zarobienie paru groszy? Wiele Czytelniczek wie, o czym piszę… Drogie Panie, Panowie zresztą też – a może nawet przede wszystkim – obydwie te sprawy są równie ważne! Może się bowiem okazać któregoś dnia, że wybudujecie wymarzony dom, tylko nie będzie komu w nim zamieszkać… Związek niecementowany rozwieje się tymczasem. Obydwie te sprawy są ważne!
Powyższe zastrzeżenia dotyczą jednak sytuacji, w której jeden z partnerów przewlekle zaniedbuje związek na rzecz zarabiania pieniędzy. U Ciebie chodzi o krótszy okres – półroczny. W skali życia to pewnie niewiele, jeśli przyjmować statystyczną jego długość (bo któż wie, co nam pisane). Jedno jest pewne: tej decyzji nie powinnaś podejmować sama. Dotyczy Was obydwojga, więc powinniście podjąć ją obydwoje. W zgodzie z własnymi uczuciami, co jest w ogóle najważniejsze! Gdybyś bardzo nie chciała zostać, a partner naciskałby na to, byłby w stosunku do Ciebie nie fair. Z kolei sytuacji odwrotnej (Ty chcesz zostać, partner naciska na powrót) nie można uznać za działanie wbrew Tobie, bo Twoje pozostanie o kolejne trzy miesiące dłużej za granicą jest wykroczeniem poza Waszą wspólną umowę o terminach Twojego wyjazdu.
Na pewno zdobycie tych pieniędzy jest kuszące. Zaręczam, że większość osób, które znam, wciągniętych w ten nałóg zawsze uważała, że ich to nigdy nie będzie dotyczyć. Że „gdy się urodzi dziecko, wszystko rzucę i zajmę się nim”. Otóż, niestety, życie pokazało im tere-fere, grając na nosie. Nie wyrwały się (bo o kobietach głównie mówię). Nie każdy umie zatrzymać się, wziąć głęboki oddech i ot, tak, zrozumieć, co w życiu ważne i jak w tym życiu znaleźć złoty środek i iść jasno wytyczonym szlakiem. Uważaj na to!
Inna rzecz: Twoje poczucie zobowiązania wobec pracodawców. Kochana, dajesz im swoją pracę, godność, zaangażowanie i z całym szacunkiem, nie mają prawa żądać więcej. A Ty nie powinnaś nosić w sobie gotowości, żeby dawać więcej i więcej. Zastanów się, skąd się to bierze. Dostajesz świetną pensję – doskonale! Dajesz za to swoją pracę, maksymalne zaangażowanie i dopłacasz psychiczne koszty rozłąki oraz poczucia społecznej degradacji (to, co piszesz o swoim wykształceniu, które nijak się ma do Twoich zajęć). Sądzisz, że musisz coś dorzucać? Muszą być z Ciebie bardzo zadowoleni, skoro tak intensywnie zabiegają, żebyś z nimi została jeszcze jakiś czas. Ale Ty masz też swoje życie i jeśli powinnaś w tej sytuacji odczuwać jakiś wewnętrzny obowiązek, to względem siebie i swojego życia przede wszystkim. I oni też powinni to uszanować. Piszesz, że się przeprowadzą i że będą musieli zatrudnić całą czeredę ludzi. I nikogo z Polski w tym gronie? A może jednak? No, to niech zatrudnią z wyprzedzeniem, Ty wdrożysz swoją następczynię (może ktoś znajomy?) i będzie świetnie. Możesz, jak najbardziej możesz im w tym pomóc.
No, chyba że czujesz, iż te pieniądze rzeczywiście koniecznie są Ci potrzebne i dojdziecie do porozumienia z narzeczonym, że jeszcze powinnaś/chcesz zostać. Ale nie wiem, czy warto płacić taką cenę psychiczną. W Polsce też da się żyć, nawet nieźle żyć. I zbierać ziarnko do ziarnka, razem. Osobiście, zupełnie osobiście uważam, że lepiej razem budować wspólną przyszłość, niż osobno kłaść fundamenty. Mogą się nie spotkać w wytyczonym punkcie i to nie będzie niczyja wina. Ot, planowanie okaże się lipą…
Ale się nie wymądrzam. Po Twoim liście widzę, że rozsądna z Ciebie dziewczyna, i sądzę, że cokolwiek uczynisz, uczynisz dobrze. Tylko bądź psychicznie przygotowana. Miejcie czas z narzeczonym na to, żeby się dogadać i wzajemnie wspierać w wyborze, jakiego dokonacie. I pamiętaj: pieniądze szczęścia nie dają, choć dobrze mieć kapitał na start, pani szefowa łatwo znajdzie kogoś zaufanego, wbrew temu, co mówi – w końcu Ciebie jakoś znalazła! – a najważniejsza jest miłość, która przetrwa próbę. Byle nie przesadzić z jej dawką.
Pozdrawiam i życzę większej harmonii,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze