Młode wdowy
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuW byciu wdową jest coś mrocznego. Po wdowach społeczeństwo oczekuje określonych reakcji. Wdowa ma nosić czarne ubrania. Śmiech wdowy jest wysoce niestosowny. Określenie „wesoła wdówka” jest silnie pejoratywne; wdowieństwo równa się powaga i dostojeństwo. Wdowców się pociesza i się im współczuje, a wdowy się obserwuje. Młode wdowy nie wiedzą, kiedy mogą zacząć się głośno śmiać, kiedy umówić się z innym mężczyzną, kiedy pierwszy raz zatańczyć. Kiedy zamknąć tamto życie i zacząć nowe.
Ich mężczyźni umarli nagle, bez pożegnania. A przecież miało być zupełnie inaczej, mieli żyć długo i szczęśliwie. Długo, to znaczy do późnej starości. Czasami do dziś nie wierzą, że zostały wdowami.
Anna (36 lat, sekretarka z Warszawy):
— Zawsze, kiedy słyszałam słowo: „wdowa”, przed oczami stawała mi postać starszej pani w kirze, w kapeluszu, z woalką. Wdowy to przecież stare, smutne kobiety. Kiedy zostałam wdową w wieku 25 lat, długo o sobie tak nie potrafiłam myśleć. Byłam przecież w kwiecie wieku, młoda, piękna, silna, właściwie dopiero zaczynałam życie. Nasz synek miał rok, a ja miałam po wakacjach iść do pracy. Mieliśmy zbudować dom na wsi. Mieliśmy jechać do Egiptu na wakacje, by ponurkować sobie na rafie. Mieliśmy hodować psy tam, w tym domu na wsi. Mieliśmy… tyle mieliśmy jeszcze do zrobienia razem!
A on się zabił. Któregoś czerwcowego poranka, kiedy jechał rano do pracy, wjechał samochodem na przejazd kolejowy – prosto pod koła pociągu. Miał włączone radio, jak zwykle na full, więc nie słyszał trąbienia lokomotywy. Poranne słońce oślepiło go tak, że nie zauważył czerwonych świateł ostrzegawczych na niestrzeżonym przejeździe kolejowym… Nie miał szans. Pstryk, po człowieku. Jeden głupi błąd, chwila nieuwagi i już, nie masz męża, jesteś wdową, samotną kobietą, samotną matką.
Co było potem – z tych dni pamiętam niewiele. Uciekałam w środki uspakajające. Ból był nie do zniesienia. Myślę, że jeśli ktoś nie przeżył takiego szoku, nie zrozumie tego, co wtedy czułam, choćbym nie wiem jakich użyła słów, żeby to wszystko opisać.
Kiedy kilka tygodni po pogrzebie minął pierwszy szok, zaczęło do mnie docierać, co się właściwie stało i jakie to ma konsekwencje dla mojego życia. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam, jak moja matka mówi o mnie do kogoś „wdowa”, dotarło do mnie z wielką siłą, jaki jest mój nowy status.
W byciu wdową jest coś mrocznego. Mam wrażenie, że po wdowach społeczeństwo oczekuje określonych reakcji. Wdowa ma nosić czarne ubrania. Śmiech wdowy jest czymś wysoce niestosownym. Określenie „wesoła wdówka” jest określeniem silnie pejoratywnym; wdowieństwo równa się powaga i dostojeństwo. Wdowców się pociesza i się im współczuje, a wdowy się obserwuje.
Wiem to wszystko teraz, po latach, kiedy patrzę na swoją przeszłość z perspektywy czasu i kiedy przeszłam terapię, która pozwoliła mi po dziesięciu latach od śmierci męża ułożyć sobie życie z innym mężczyzną. Wiem, że młode wdowy rzadko mają wsparcie wśród najbliższych, że oczekuje się od nich, że wytrwają we wdowieństwie do końca życia. Nie mają też wzorców postępowania, jakie mają na przykład kobiety rozwiedzione (których jest po prostu więcej). Oprócz mnie znam jeszcze tylko jedną młodą wdowę i wiem, że miała bardzo podobne doświadczenia i przemyślenia. Młode wdowy nie wiedzą, kiedy mogą zacząć się znów głośno śmiać, kiedy mogą umówić się z innym mężczyzną, kiedy pierwszy raz zatańczyć. Kiedy zapomnieć, zamknąć tamto życie i zacząć nowe.
Kiedyś zwierzyłam się ze swoich przemyśleń koleżance rozwódce i doszłyśmy do wniosku, że łatwiej jest być rozwódką, niż wdową. Pocieszyła mnie w specyficzny sposób: Ciesz się, że cię nie spalili razem z nim na stosie…
Marta (29 lat, anglistka z Lublina):
— Mój mąż zginął pod lawiną. Dowiedziałam się o tym z telewizji. Podawali w jakichś wiadomościach, że lawina w Alpach zabrała dwóch mężczyzn. Kiedy usłyszałam nazwę góry, zesztywniałam. Poczułam, że to on. Nie musiałam nigdzie dzwonić, pytać, upewniać się. Po prostu wiedziałam.
Na początku czułam wielką wściekłość. Na niego. Za każdym razem, kiedy jechał się wspinać, dochodziło między nami do spięć. Mówiłam: nie jedź, to śmiertelnie niebezpieczne. Jesteś nam potrzebny – mnie i naszej córce. Kto ją poprowadzi za rękę do ołtarza, kiedy za kilkanaście lat będzie brała ślub, jak ciebie zabraknie? Uciekałam się już do takich argumentów, mając nadzieję, że zmądrzeje. Uważał, że jestem mało tolerancyjna, podawał mi przykłady swoich kolegów, których żony puszczały bez mrugnięcia okiem w Himalaje. Mówił, że jestem zazdrosna o jego pasje. Co mogłam zrobić? Puszczałam go, mówiąc sobie, że to silniejsze od niego. Dziś tego żałuję. Gdybym mu zagroziła, że odejdę, jeśli znów pojedzie w góry, może nie byłabym wdową? Może by żył?
Najbardziej zdumiało mnie to, że po jego śmierci nagle okazało się, że jestem sama. Z wielkiej ilości przyjaciół, jakich wydawało mi się, że mamy, został przy mnie tylko jeden. Reszta znikła, jakbym była trędowata. Nikt już nie zapraszał mnie na imprezy, na spotkania, na pikniki – ani mnie, ani naszej córeczki. Jakbyśmy były cokolwiek warte tylko dlatego, że był on. Sama stałam się mało wartościowa? Moja córka bez ojca już się nie liczyła?
Po jakimś czasie część ludzi powiedziała mi, że to wszystko dlatego, bo nie wiedzieli, jak się wobec mnie zachować. Niby rozumiem, ale i tak jest mi strasznie przykro.
Nie związałam się z nikim. Nie chcę. Jakoś sobie wszystko poukładałam, pracuję, utrzymuję siebie i Marysię, samotnie ją wychowuję i jest mi dobrze. Jestem zniechęcona do mężczyzn. W związku panicznie bałabym się tego, że on odejdzie, zniknie, że znów zostanę sama. Nie chcę przeżywać tego jeszcze raz.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze