Szaleństwa kobiet
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuNiektóre kobiety zdolne są do wszystkiego. By osiągnąć swój cel, ze statecznych zmieniają się na moment w nierozsądne, przestają liczyć się z sądami męża, rodziny lub sąsiadki, nie zważają na okoliczności i na niebezpieczeństwo. Prawie każda z nas przynajmniej raz w życiu zrobiła coś szalonego w imię czegoś, dla kogoś lub po prostu dla siebie. Poznajcie szaleństwa dwóch bohaterek artykułu.
Krystyna (49 lat, Warszawa): zatańczyłam półnago przed moim mężem
– Raz w życiu zrobiłam coś naprawdę szalonego, i to dość niedawno. Przeżywałam kryzys wynikający z mojego wieku. Dobijam pięćdziesiątki. Nie mogłam patrzeć w lustro. Wszędzie widziałam zmarszczki i mój wielki, pofałdowany brzuch. Moje najlepsze sukienki dawno stały się opięte i za małe o co najmniej dwa numery. Mój mąż nie pomagał mi w tych rozterkach. Klepał mnie w tyłek rozochocony, gdy pochylałam się nad zmywaniem. Oglądając nasze zdjęcia ze studiów, mówił, że niezła była ze mnie laska. Gdy miał kupić mi bieliznę na naszą rocznicę, pytał ze złośliwym uśmiechem, jaki noszę teraz rozmiar. Nigdy się nie odchudzałam. Drakońskie diety nie są stworzone dla mnie. Uwielbiam jeść, gotować, próbować różnych potraw, mieszać smaki. Na ćwiczenia nigdy nie miałam czasu i wytrwałości. Jazda na rowerze i sporadyczny basen nie wystarczały. Za to zawsze uwielbiałam tańczyć. Niestety mój mąż wolał patrzyć, jak szaleję na parkiecie sama lub z jego kolegami. Mój taniec zawsze wprawiał go w zdumienie. Już dawno nie byliśmy nigdzie, gdzie mogłabym mu przypomnieć, jak pięknie ruszam biodrami i jak lekko płynę po parkiecie. Postanowiłam odświeżyć mu pamięć i udowodnić, że moje puszyste, prawie pięćdziesięcioletnie kształty też są nęcące.
Zapisałam się na taniec brzucha. Biodra były od zawsze tą częścią ciała, której w tańcu używałam najbardziej. Kurs przeszedł wszelkie moje oczekiwania. Okazało się, że jestem urodzoną tancerką brzucha! Wychodziło mi to świetnie. Dużo improwizowałam. Tuż przed moimi 48. urodzinami uszyłam sobie specjalny strój – lejącą, długą, prześwitującą spódnicę, która wisiała mi na biodrach. Kupiłam sznur kolorowych paciorków z muszli i agatów. Wybrałam bardzo seksowny stanik i stringi. Poszłam do salonu kosmetycznego, żeby pomalować sobie dłonie henną – tak jak to robią prawdziwe tancerki. Kupiłam wino, zmieniłam pościel na satynową, zapaliłam świece na każdej szafce w pokoju. Włączyłam wcześniej przygotowaną płytę, którą pożyczyłam od jednej z kursantek, i tak czekałam na niego.
Oniemiał ze zdziwienia. Na początku bardzo się śmiał. Ja jednak nic sobie z tego nie robiłam. Wywijałam biodrami, kręciłam tyłkiem i brzuchem we wszystkie strony. Widziałam, że moje tatuaże na dłoniach działają na jego wyobraźnię. Na taniec ze mną go nie namówiłam, za to na ognisty seks po tańcu w ogóle nie musiałam. Nagle to, co go tak raziło – mój brzuszek, pupa i grubiutkie uda – wydało mu się megaseksowne. Następnego dnia pojechaliśmy na zakupy. Kupił mi kilka ciuchów w moim aktualnym rozmiarze. Byłam naprawdę szczęśliwa. Przestałam patrzeć na siebie krzywo, gdy przeglądałam się w lustrze. Sama nie wiem, jak to się stało, że odważyłam się na taki krok i nie przestraszyłam śmieszności w jego oczach. Powiedział mi, że jestem jego kochaną wariatką. Ciekawe, jak przywitam 60. rok życia?
Marysia (30 lat, Siedlce): umówiłam się na seks z 50-latkiem
– Poznałam go na wieczorku poetyckim w galerii w Warszawie. Piliśmy piwo, paliliśmy papierosy i rozmawialiśmy o sztuce. Okazało się, że mieliśmy tych samych ulubionych pisarzy, poetów, malarzy i muzyków. Zaczytywaliśmy się w tych samych publicystach i tygodnikach opiniotwórczych. Wspominaliśmy koncerty zespołów, na których byliśmy, z tą różnicą, że on kilkanaście lat wcześniej – bo był ode mnie starszy o dwadzieścia lat. Byłam nim zafascynowana – miał mądre przemyślenia na temat życia i znał się na kobiecej psychice. Rozbrajał mnie poczuciem humoru. Chodził wciąż w tym samym, granatowym golfie, dużo palił i czasem był bardzo zadumany. Wiedziałam, że mu się podobam. Patrzył na mnie czasem w taki dziwny, przenikliwy sposób. Nigdy jednak nie proponował mi, żebym została u niego na noc, nie wpraszał się do mnie, nie przytulał, powiedziałabym, że wręcz unikał kontaktu ze mną.
Na ostatnim spotkaniu powiedział mi, że jedzie na Florydę do chorej córki i zostaje. Ma tam znajomych, bo kiedyś przez wiele lat tam mieszkał. Ma też pracę w studiu nagrań. Zrobiło mi się żal, że już nigdy go nie zobaczę. Tak go pragnęłam! I wtedy właśnie postanowiłam zaszaleć. Wysłałam do niego SMS-a, żeby umówił się ze mną na seks. Natychmiast oddzwonił i powiedział, że jeśli to był żart, to dość głupi i wcale mu się nie podobał. Z wielkim wstydem odpowiedziałam, że nie. Odparł, że nawet w najskrytszych marzeniach nigdy by nie uwierzył, że mam na niego ochotę. Zapytał, czy mam jakieś życzenia co do miejsca. Ostatecznie wybrał jakiś przytulny pensjonat pod Warszawą, wystylizowany na stary dworek.
Sobota od rana była dla mnie dniem przygotowań. Pobiegłam po nową bieliznę i koszulkę nocną. Byłam bardzo przejęta. Nigdy nie kochałam się z mężczyzną o dwadzieścia lat starszym i nigdy pierwsza nie zaproponowałam tak bezpośrednio „kolacji ze śniadaniem”. Cały dzień prawie nic nie jadłam. Maseczki, peelingi, kąpiel w olejkach, depilacja, wywijanie rzęs. Przyjechał w umówione miejsce późnym wieczorem. Wsiadłam do samochodu i poczułam, że nie ma już odwrotu… Byliśmy bardzo spięci. Wkrótce atmosfera się rozładowała. Postanowiliśmy, że jedziemy miło spędzić weekend, zjeść coś dobrego, pospacerować po lesie, pograć w tenisa, a jeśli okaże się, że zmienię zdanie, będę się wstydzić lub czuć skrępowana całą sytuacją, odłożymy seks na kiedy indziej.
Na miejsce przyjechaliśmy bardzo późno. Hotel był uroczy, ale zamknięty na cztery spusty! Specjalnie dla nas dzwonili po kucharza i budzili recepcjonistkę. Zjedliśmy kolację przy świecach i lekkim jazzie. By dodać sobie animuszu, piliśmy dość dużo wina. Nasz pokój okazał się pokojem nie dla pary, były w nim dwa łóżka. Robert natychmiast je połączył, a potem rzucił się na mnie. To był prawdziwy ogień! Spędziliśmy cudowną noc, poranek i kolejne noce i poranki. W poniedziałek wzięłam urlop, byłam skonana! Poza tym chciałam odprowadzić go na lotnisko i pożegnać. Nie żałowałam ani przez chwilkę swojej decyzji. Zazwyczaj jestem nieśmiała, a znajomi mówią o mnie, że mam dystans do ludzi, a zwłaszcza do mężczyzn. Nigdy później nikomu nie zaproponowałam wspólnej nocy bez żadnych ogródek. To był jeden, jedyny raz – moje największe szaleństwo.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze