Wielki Wybuch Adama i Ewy
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuReligii w polskiej szkole uczy się od niemal dwudziestu lat. Sondaże wskazują, że ponad połowa społeczeństwa się z tym pogodziła i jest z tego faktu zadowolona. Ja jestem w mniejszości. Bardzo ciekawe, czy jest nas więcej?
Religii w polskiej szkole uczy się od niemal dwudziestu lat. Sondaże wskazują, że ponad połowa społeczeństwa się z tym pogodziła i jest z tego faktu zadowolona. Ja jestem w mniejszości. Bardzo ciekawe, czy jest nas więcej…
Na początek może małe przypomnienie. Religii uczy się w polskich szkołach od 1990 roku. Potwierdzają to zapisy konkordatu, a miejsca religii nie podważają żadne ugrupowania czy partie polityczne, choć w chwili kiedy katechezę przenoszono z parafii do szkół, sprawa wzbudzała ogromne kontrowersje.
Cóż, czas płynie, a we mnie sprawa wciąż wzbudza emocje. Kiedy przeniesiono religię do szkół, byłam na tyle dużą dziewczynką, że nauce religii w szkole powiedziałam „nie”. Rodzice zaakceptowali mój wybór, choć nie byli zachwyceni i bardzo delikatnie usiłowali przekonać mnie, żebym jednak na katechezę uczęszczała. Kiedy oceniam swoją decyzję z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że jej główną przyczyną był pewnego rodzaju przymus i nieuczciwość Kościoła: w mojej szkole nie było obiecywanych lekcji etyki, a lekcje religii odbywały się w środku dnia. Co do przymusu – w wieku lat czternastu znałam dobrze twierdzenie Cuius regio, eius religio i całe to zamieszanie wokół religii pachniało mi mocno jakąś zachłanną kontrreformacją. Już wtedy ukształtował się mój pogląd: sprawy wiary są sprawami intymnymi, osobistymi i nikt nie powinien mieć prawa w nie ingerować. A przeniesienie religii do szkoły było poważną ingerencją w intymność wyznania każdego młodego człowieka.
W 1993 roku zapanował nam miłościwie konkordat, który przypieczętował – zdaje się na wieki, bo na żadną wojnę religijną się nie zanosi – religię w szkołach i przedszkolach (sic!). Proszę bardzo, oto jego fragment:
Uznając prawo rodziców do religijnego wychowania dzieci oraz zasadę tolerancji, Państwo gwarantuje, że szkoły publiczne podstawowe i ponadpodstawowe oraz przedszkola, prowadzone przez organy administracji państwowej i samorządowej, organizują zgodnie z wolą zainteresowanych naukę religii w ramach planu zajęć szkolnych i przedszkolnych.
Jeszcze może stosowne fragmenty Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej:
Każdy ma prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym.
Religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób.
Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.
Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych.
Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania.
Według mnie nauka religii katolickiej w szkołach i przedszkolach narusza wolność sumienia i wyznania innych osób, znosi prawo do decydowania o swoim życiu osobistym, prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie w własnymi przekonaniami i zmusza do ujawniania swojego światopoglądu. Lekcje etyki w szkołach i przedszkolach to wielka rzadkość. Dzieci i młodzi ludzie nieuczęszczający na religię skazani są na wyalienowanie z grupy rówieśniczej, czasem publiczne napiętnowanie. Każdy z nas zapewne zna podobne historie – choćby z mediów.
To zdumiewające: w konstytucji tak wiele mówi się o wolności sumienia i wyznania, a jednocześnie za pieniądze podatników – także tych niewierzących czy wyznawców innych religii – opłaca się nauczanie religii katolickiej czy budowę kościołów (vide Świątynia Opatrzności Bożej). Mówiąc inaczej – osoby będące wyznawcami islamu czy prawosławia płacą katolikom za to, że ich dzieci uczą się w szkole religii.
Inną sprawą jest coś, czego pojąć nie mogę. Zwolennicy nauczania religii w szkole mówią, że Bierut i Gomułka zlikwidowali nauczanie religii w szkole, co było aktem przemocy i nietolerancji wobec osób wierzących, i w kraju wolnym od komunizmu taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Ba – osoby, które się z nauczaniem religii w szkole nie zgadzają, to ofiary komunistycznej propagandy albo wyznawcy zachodnioeuropejskiej mody na laicyzm.
Otóż, drodzy Państwo, nie jestem ofiarą komunistycznej propagandy ani nie ulegam żadnym modom. Wyznaję jedynie zdrowy rozsądek, który każe mi się dziwić, jak to możliwe, żeby w jednym budynku – rzekomo świeckim i teoretycznie wolnym od jakiejkolwiek indoktrynacji – uczono na lekcji fizyki, że świat powstał w wyniku Wielkiego Wybuchu, a godzinę później, na religii, że stworzył go Pan Bóg. Biologia – teoria ewolucji, religia – Adam i Ewa. I tak dalej, i tak dalej. Oświeceniowa wizja zracjonalizowanej rzeczywistości miesza się tu niemożliwym do udowodnienia istnieniem Boga. Proszę wybaczyć, ale dlaczego w takim razie nie każe się wierzyć na biologii w smoka wawelskiego (były takie próby, były)? Wiara to jedno, a nauka drugie. Wiara – sprawa osobista, nauka – wspólne intelektualne dziedzictwo. Kiedyś mieliśmy indoktrynację komunistyczną, dziś mamy katolicką. Argument, że ponad 90% Polaków to katolicy, nie jest żadnym argumentem. To tak, jakby powiedzieć, że niepełnosprawni stanowią niewielki odsetek społeczeństwa, zatem nie powinniśmy się nimi przejmować.
Jeszcze jedno – przymus i zniewolenie, z jakim mamy do czynienia w przypadku nauki religii w miejscach, które teoretycznie powinny być neutralne światopoglądowo, powodują przyspieszenie laicyzacji społeczeństwa. Kościelni włodarze piłują gałąź, na której siedzą, i zdają się tego nie widzieć.
Pragnę wyjaśnić, dlaczego ów temat tak bardzo mnie porusza. Od roku jestem matką. Nie ochrzciłam mojego dziecka, co spotyka się z ogólnym potępieniem otoczenia. Widzę, że wielu znajomych młodych rodziców decyduje się na chrzest tylko dlatego, żeby mieć święty spokój, i żeby dziecko, kiedy już pójdzie do różnych edukacyjnych placówek, też miało święty spokój. Dla mnie sprawa wiary jest zbyt poważna, żeby traktować ją tak lekko i lekkomyślnie. Decydowanie się na gest przynależności do określonej religii wbrew swoim poglądom wydaje mi się co najmniej niesmaczne. Moje oburzenie wywołuje również fakt, że moje dziecko być może będzie miało w przyszłości kłopoty z powodu nieprzynależności do Kościoła katolickiego. Nie chcę być złośliwa, ale od razu przypomina mi się poprzedni ustrój, kiedy nagradzano tych, którzy należeli do partii. Kto tu jest ofiarą komunistycznej propagandy, kogo uwiodły komunistyczne metody indoktrynacji?Mnie?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze