Poranne rytuały
URSZULA • dawno temuOboje wstajemy o 7.30, wskakujemy w dresiki i idziemy biegać. Potem ja pędzę pod prysznic, a Kamil bierze na smycz psa i idzie do sklepu po zakupy. Kiedy wychodzę z łazienki i krzątam się po mieszkaniu, szykując się do wyjścia, Kamil robi śniadanie dla nas obojga. Jemy wspólnie, gadając i przeglądając gazety, po czym on zmywa naczynia, a lecę do pracy.
— No i po co ty się tak stroisz do tej pracy? — spytał ostatnio Kamil, patrząc na mnie zaspanym okiem, podczas kiedy ja z na wpół wciągniętymi rajstopami i niedopiętą bluzką, krążyłam skonsternowana między lustrem w sypialni a drugim w dużym pokoju, usiłując zdecydować, czy do bluzki w czarno — białe paski i czarnej spódnicy lepiej będą pasować czerwone czy białe buty.
– No wiesz, kochanie, przede mną ciężki dzień i chciałabym czuć się komfortowo – odpowiedziałam, usiłując znaleźć wśród moich pięciu czerwonych szminek taki odcień, który pasowałby do czerwonych butów, które jednak zdecydowałam się włożyć. – A komfortowo czuję się, kiedy wiem, że dobrze wyglądam.
— Ale ty najlepiej wyglądasz, kiedy nie masz makijażu i jesteś rozczochrana – zapewnił mnie mój niezawodny chłopak szeroko ziewając i przeciągając się w pościeli. – I masz na sobie prostą, kolorową sukienkę.
— Tak, kochanie, ale to jest taki mój look tylko dla ciebie – ripostowałam klnąc w duszy, ponieważ znów kreska na lewym oku wyszła mi zupełnie inaczej niż na prawym, a do tego skończyły mi się patyczki do uszu, którymi zwykle koryguję tego typu błędy i musiałam wykonywać skomplikowane manewry chusteczką higieniczną. – W pracy muszę wyglądać elegancko i profesjonalnie.
— Ale po co poświęcać temu aż tyle czasu? – marudził dalej. – Wstajesz całe dwie godziny przed wyjściem. Czy ty wiesz, ile pożytecznych rzeczy można zrobić przez ten czas? Moglibyśmy na przykład pobyć razem…
Zamarłam. Od kiedy Kamil przestał pracować, sytuacja między nami stała się bardzo napięta. Dawniej oboje byliśmy bardzo zajęci, a teraz nagle okazało się, że on może spędzać całe dnie leżąc na kanapie i czytając książkę, a ja codziennie muszę jednak iść do pracy. „Za mało czasu spędzamy razem” to zdanie zaczęło się pojawiać w naszych rozmowach zdecydowanie za często. Zawsze jednak umiałam racjonalnie wytłumaczyć swoje permanentne zabieganie. Przecież ktoś musi zarabiać pieniądze, poza tym, kiedy on pracował, spędzaliśmy razem tyle samo czasu, jeżeli nie mniej i nie było z tym żadnych problemów. Teraz jednak nie znajdywałam żadnego sensownego wytłumaczenia. Po co ja właściwie co rano marnuję dwie godziny na makijaż i ciuchy?
— Właśnie! – kontynuował oskarżycielsko mój luby, patrząc na mnie krytycznie. – Masz czas na poranne przebieranki, a dla mnie nie! Moglibyśmy wcześnie wstawać i razem biegać albo chodzić na spacery z psem…
Szybko spryskałam się perfumami, co zawsze stanowi ostatni etap moich porannych rytuałów. — Lecę kochanie! – pocałowałam go w policzek i już mnie nie było. Całą drogę do pracy biłam się z myślami. Postanowiłam zrobić rachunek sumienia.
Prysznica przecież sobie nie odpuszczę. Mycie się energizującym żelem, ewentualnie piling, nakładanie odżywki na włosy, kremu na twarz, balsamu – to są czynności absolutnie podstawowe. Fakt, ze dwa razy w tygodniu mój poranny prysznic przedłuża się do pół godziny, ponieważ muszę wykonać masaż antycellulitowy. Ale to w końcu nie codziennie.
Potem przychodzi czas na śniadanie. Ostatnio jest to świeżo wyciskany sok z sezonowych owoców, muesli i jogurt. Czasem muszę skoczyć do sklepu, bo lodówka świeci pustkami, zwykle wtedy kupuję też jajka i boczek na śniadanie dla Kamila i jedzenie na resztę dnia. Przy śniadaniu fajnie jest sprawdzić maila, zrobić przegląd internetowej prasy… Potem czas na wybór stroju. Są takie dni, niezbyt często, ale zdarzają się, kiedy nic mi nie pasuje. Próbuję włożyć jakiś ciuch, którego dawno nie miałam na sobie, albo wręcz przeciwnie, coś co sobie właśnie kupiłam, przymierzam w różnych kombinacjach i za nic nie mogę znaleźć tej właściwej. Wtedy faktycznie biegam po domu jak opętana rozrzucając wokół siebie fatałaszki, ale najczęściej nie mam tego typu problemów i po kilkunastu minutach wszystko jest już dopięte na ostatni guzik.
Następnie rozpoczyna się wielkie malowanie, połączone z piciem porannej kawki. Wprawdzie nie używam specjalnie podkładu ani pudru – tylko trochę korektora na cienie pod oczami i różu do policzków — za to makijaż oczu jest dość skomplikowany i wymaga dużej precyzji: zwykle to ze dwa cienie plus kreska eyelinerem. No i usta – jestem zwolenniczką raczej szminek niż błyszczyków, więc chwilę zajmuje staranna aplikacja pomadki. Są też takie dni, kiedy przychodzi mi do głowy, żeby pomalować paznokcie, ale to na tyle rzadko, że nie warto zaprzątać sobie tym głowy. Kiedy makijaż jest gotowy, szybciutko wyprowadzam psa na spacer, po czym pędzę do pracy.
Pytanie brzmi: czy jestem w stanie zrezygnować z części tych rytuałów? Z prysznica, strojenia się i makijażu nie, ale… — Tak! – oświeciło mnie.
I teraz nasze poranki wyglądają mniej więcej tak: oboje wstajemy o 7.30, wskakujemy w dresiki i idziemy biegać. Potem ja pędzę pod prysznic, a Kamil bierze na smycz psa i idzie do sklepu po zakupy. Kiedy wychodzę z łazienki i krzątam się po mieszkaniu, szykując się do wyjścia, Kamil robi śniadanie dla nas obojga. Jemy wspólnie, gadając i przeglądając gazety, po czym on zmywa naczynia, a ja całuję go i lecę do pracy. W starannie dobranym stroju i nienagannym makijażu oczywiście.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze