Kraina szczęśliwości
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuJeżeli gdziekolwiek można by szukać szczęśliwej krainy, to może właśnie tutaj? Na uliczkach starówki palą się małe ogniska. Z półmroku wyłaniają się ciemne twarze Tybetańczyków handlujących pamiątkami. Turystów kreci się tu niewielu. Część czeka na pozwolenie wjazdu do Tybetu, reszta, tak jak my, wpada na dwie noce, pogapić się na góry i zjeść kanapkę z mięsem jaka.
Nasza ostatnia miejscówka w Chinach nazwę ma piękną – Shangri La,legendarna kraina szczęśliwości. Władze chińskie wymyśliły sobie,że stolicę okręgu Diqing, zamieszkałą w 60% przez Tybetańczyków,wypromują zmieniając jej nazwę.
Droga do Shangri La wiedzie przezwysokie góry. Z okien brudnego autobusu widać Wąwóz SkaczącegoTygrysa, gigantyczne góry z wąskim, połyskującym pasem rzeki Jangcy wdole. Choć jedzie się długo z powodu remontu drogi, trudno się nudzić,bo widoki są zachwycające. Długowłose jaki pasą się na zrudziałychpastwiskach blisko nieba, na którym wiszą białe obłoki. Gdzieniegdziemigają kopce ofiarne usypane z kamieni, a przy białych stupach łopocząna wietrze flagi ofiarne.
Wjazd do miasta zapowiada się interesująco.Tymczasem już pierwsze zabudowania rozczarowują. Kwadratowe,socjalistyczne budynki, zbyt szerokie ulice i natarczywa chińskapropaganda. Miasto zasmuca przybysza swoim wyglądem. I nie pomoże munawet święcąca z oddali kopuła kina. Bardzo ciężko było nam zazłotą fasadą ujrzeć miejsce wyświetlania filmów. Wszystko tu zbytmonumentalne i przerysowane. Broni się jedynie starówka z drewnianymidomami w stylu tybetańskim. Tyle, że w tym kraju człowiek już przestajesię orientować co jest prawdziwe, a co zbudowane „w stylu”. Cowieczór na głównym placu trwają tańce rozpoczynane przez stareTybetanki. Tylko znów przybysza nachodzi refleksja, czy przymus to czyspontaniczność.
Autentyczny jest tu chłód wieczorem i rano. Na uliczkach starówki paląsię małe ogniska. Z półmroku wyłaniają się ciemne twarzeTybetańczyków handlujących pamiątkami. Turystów kreci się tuniewielu. Część czeka na pozwolenie wjazdu do Tybetu, reszta, tak jakmy, wpada na dwie noce, pogapić się na góry, zjeść kanapkę z mięsemjaka i odwiedzić Ganden Sumsteling Gompa, największy kompleks klasztornyw tej części Chin.
Jeżeli gdziekolwiek można by szukać szczęśliwejkrainy, to może właśnie tutaj? Tylko nie należy za bardzo wnikliwiedociekać, bo można dostrzec nie to, co trzeba. Lepiej tak, jak wycieczkizorganizowane, wpaść na chwilę, porobić sobie zdjęcia na tle budynkówwzorowanych na pałacu Potala w Lhasie i odnowionej fasady głównejświątyni. Za świątyniami, w których panuje wieczny chłód, można byodkryć biedne domostwa mnichów, zniszczone budynki, a za murem klasztoruubóstwo chińskiej wsi, gdzie nastoletnie Tybetanki wychowują dzieci idźwigają na targ ciężkie kosze z jajkami.
Chiński przemysł turystyczny nie dotarł do małej świątyni na wzgórzuzwanej Chicken Temple od kurczaków, które sobie ją upodobały.Wieczorem gdakanie i pianie kogutów roznosi się nad skarłowaciałymidrzewkami i kopcami grobowymi. Samotny mnich patrzy na rozciągnięte wdole Shangri La i pewnie cieszy się z towarzystwa drobiu. W świetlezachodzącego słońca okrążam świątynię tybetańskim zwyczajemtrzykrotnie. Cieszę się, że wydłużam moment zapatrzenia na ośnieżoneszczyty i wdychania woni kadzideł. Warto było tu przyjechać, abywdrapać się na to wzgórze.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze