Nieprzyjemna współpracownica
CEGŁA • dawno temuMam problem w pracy. Moja koleżanka siedzi mi dosłownie za plecami i namacalnie czuję nóż wbijany w plecy w każdej minucie. Już dawno nie musiałam nikomu udowadniać, ile jestem warta w sensie zawodowym. Może i jest to doping pozytywny, żeby człowiek nie spoczął na laurach i nie zasnął, zachwycony swoją doskonałością. Wiem, że cały czas trzeba przypominać swoje zalety, tak jest nie tylko w pracy, ale i w relacjach z ludźmi. Ale bez przesadyzmu!
Witaj, Cegło!
Mam problem w pracy, moim zdaniem jest to raczej problem tej osoby, o której będę pisać, nie mój, problem psychologiczny – ale to byłoby zbyt piękne, gdyby ona zdawała sobie z tego sprawę i sama zwróciła się do kogoś o pomoc. Powinna. Ale też domyślam się, czemu tego nie robi. Sama przecież jest podobno tzw. fachowcem od szperania w ludzkich duszach. I radzi sobie nieźle.Tymczasem to ja zaczynam w jej obecności szwankować i nawalać. Już dawno nie musiałam sobie ani nikomu innemu udowadniać, ile jestem warta w sensie zawodowym. Może i czasem jest to doping pozytywny, żeby człowiek nie spoczął na laurach i nie zasnął, zachwycony swoją doskonałością. Wiem, że cały czas trzeba jednak zakreślać swoje miejsce, przypominać zalety i niezbędność, tak jest nie tylko w pracy, ale i w relacjach z ludźmi, w przyjaźni, miłości. Ale bez przesadyzmu!
Moja koleżanka siedzi mi dosłownie za plecami (tak są usytuowane biurka w pokoju) i namacalnie czuję ten nóż wbijany w plecy w każdej minucie, uwierz mi, że nie mam manii prześladowczej. Jest ode mnie sporo młodsza, ale tego nie widać, gdyż zniszczyły ją życiowe perturbacje – nie zazdroszczę, tak na marginesie, nie jest do chyba jednak wystarczający powód do niszczenia innych? Czepia się dosłownie o wszystko, jawnie krytykuje mnie wobec innych w pokoju i wobec szefa. Co kilkanaście minut pyta, co robię, co zamierzam robić, o której dziś wychodzę z pracy i tak dalej. Używa karkołomnie wieśniackich argumentów, a mimo tego nikt nie ma odwagi przywołać jej do porządku, na czele ze mną, najbardziej zainteresowaną spokojem i uczciwą grą. Raz się podlizuje wszystkim, innym razem epatuje swoją trudną sytuacją życiową, którą zresztą po mistrzowsku wykorzystuje dla własnych celów.Drobnymi wzmiankami, słowami kwestionuje moją wiedzę i pracę, bojkotuje mnie też drobiazgami, np. zwraca głośno uwagę na mój zapach, kiedy wracam z palarni, albo komentuje moje ubrania – moja sukienka wygląda jak sutanna, może zamierzam wstąpić do zakonu, za głośno rozmawiam przez telefon i przeszkadzam jej zebrać myśli, a mój chłopak jest bezczelny, bo dzwoni do mnie i prosi o kupienie czegoś po drodze.
Nie ma pomiędzy nami konkurencji ani zależności służbowej, dlatego nie do końca rozumiem jej motywacje, chyba że czegoś nie wiem. Zaznaczam też, że ona ma swoją odrębną działkę, do której nikt się nie wtrąca, wykonuje ją dobrze i nie ma żadnego znaczenia, czy odsiaduje swoje osiem godzin czy nie, bo nie o to w naszej pracy chodzi. Ja do niej zawodowo nie mam po prostu zastrzeżeń. Jest poprawna. Kiedy jednak zaczyna wchodzić na moje terytorium (o którym nie ma zielonego pojęcia, bo nie musi) i zaczyna mnie oceniać, czuję żądzę mordu, dosłownie.
Jestem uważana za osobę wygadaną, pewną siebie, ale zrównoważoną. Nie zwierzam się na prawo i lewo, co mi w duszy gra, nie potrzebuję tego, by wszyscy wiedzieli, jaka jestem naprawdę, jakie mam kłopoty i rozterki, od tego mam bliskich i wybranych przyjaciół. A praca była dla mnie zawsze pracą – do niedawna przyjemną i satysfakcjonującą. Pierwszy raz spotykam się z sytuacją, gdy ktoś chce mi zaszkodzić, chociaż nic na tym nie zyska, i jak to się mówi – opada mi kopara. Nie rozumiem samej siebie – dlaczego nie mam odwagi się jej postawić. Czy onieśmielają mnie jej problemy? Traktuję ją ulgowo?
Jak i czy w ogóle powinnam na to reagować? Zaczynam się męczyć. Nie śpię, niechętnie rano idę do pracy, którą przed przyjściem tej pani do nas bardzo lubiłam. Żyję w stresie, zaczęłam czytać ogłoszenia, zupełnie jak zaszczute zwierzę albo, co gorsza, ktoś, kto czuje się winny, gorszy, i musi ustąpić. Wszyscy inni w pracy i w pokoju zachowują się tak, jakby nie widzieli problemu i uważali jej zachowanie za normalne. Niedługo uwierzę, że to ja mam psychozę na jej punkcie, a to już będzie chyba moja zawodowa śmierć.
Agata
***
Droga Agato!
Zacznę od końca. Nie rozglądaj się po współpracownikach i nie licz, że ktokolwiek rozstrzygnie Twoje wątpliwości, wesprze Cię, ryzykując własny spokój – podkreślam: spokój, nie posadę. Nawet najfajniejsi koledzy będą się trzymać z daleka od konfliktu, który ich bezpośrednio nie dotyczy (jeszcze) ani nie zaburza ich pracy. Nie miej do nich pretensji. Jest to po części zachowanie instynktowne, wygodnickie, po części zaś – kredyt zaufania dla Ciebie. Jesteś w stanie poradzić sobie z tym, jak ze wszystkim innym. Nie jesteś postrzegana jako jednostka słabsza, wymagająca ochrony. Trochę to niesprawiedliwe, ale korzystne dla Ciebie. Jeśli nie było dotąd żadnych reperkusji Twojego skłócenia z koleżanką, znaczy to, że nikt nie trzyma którejkolwiek strony – wszyscy liczą, że załatwicie to między sobą. I tak musi się to, niestety, odbyć.
Weź się w garść, to nie takie straszne. Pod jednym warunkiem. Zanim podejmiesz jakąkolwiek strategię, musisz być poza wszelkim podejrzeniem w sensie zawodowym. Bez zarzutu. Tylko wówczas nikt nie będzie w stanie Cię zagiąć – merytorycznie i poza. Dlatego proponuję rozpocząć chytry plan od bezwzględnego rachunku sumienia. Nie wolno Ci pozwolić sobie teraz na żadną wpadkę, skoro wiesz, że ktoś tylko na to czyha. Po odhaczeniu tego punktu możesz przystąpić do działania.
Nie wiem, jakie konkretnie problemy i traumy ma Twoja koleżanka – cokolwiek to jest, uzewnętrznia się w sposób niedopuszczalny, burzący przyjęte normy współżycia w miejscu pracy. Wiem, że podświadomie szukasz dla niej usprawiedliwienia – pamiętaj jednak, że Ty wbrew sytuacji trzymasz emocje na wodzy, licząc się z otoczeniem. To nie zakłamanie, lecz chęć harmonijnego współżycia z innymi i wyraz szacunku dla nich. Masz prawo wymagać tego samego. Ty masz swoje problemy, a jednak nie odgrywasz się na kolegach. Niewykluczone, że koleżanka wyczuwa w Tobie ten rodzaj delikatności i traktuje ją jako słabość. Wyczuwa, że na Tobie może wyładować swoje frustracje, bo masz zbyt dużo klasy, by się postawić. To by faktycznie dowodziło jej wnikliwości, znajomości pewnych mechanizmów psychologicznych. Jest groźna, ale Ty musisz być od niej po prostu lepsza. Nie ma innej rady.
Masz zasadniczo dwa wyjścia: załatwić sprawę z hukiem lub rozegrać ją w śmiertelnej ciszy. Nie znam Cię, ale podejrzewam, że nie pójdziesz na to pierwsze. Byłoby wbrew Twojej naturze. Musiałabyś się obnażyć w słusznej sprawie, w samoobronie. W momencie kolejnej zaczepki z jej strony postawić sprawę jasno, jawnie i przy świadkach: — Co do mnie masz? Nie licząc – jak już wspomniałam – na to, że ktoś Cię poprze… Ryzykując, że ktoś poprze ją – kobietę w trudnej sytuacji… Czekając tylko na odpowiedź, nawet w gotowości na tak zwaną pyskówkę. Ta metoda gwarantuje szybkie oczyszczenie atmosfery. Osoba prywatnie zwichrowana, która tylko podgryza Ci kostki, nie mając rzeczowych argumentów, w momencie konfrontacji stchórzy, to pewne. I jej osobiste problemy stracą znaczenie.
Jeśli natomiast, jak podejrzewam, nie chcesz i nie potrafisz iść na udry, masz drugą opcję – dłuższą i trudniejszą, ale nie mniej skuteczną: milczenie. W sytuacji braku zależności zawodowej jest to możliwe do zrealizowania, choć uciążliwe, zwłaszcza dla otoczenia. Czasami jedynym sposobem, by komuś dopiec i dać mu nauczkę, jest totalne zignorowanie jego poczynań i obecności. To boli bardziej niż awantura. Jest sygnałem: wisisz mi i nie jesteś mi do niczego potrzebny, nie potrafisz nawet wyprowadzić mnie z równowagi.
Niestety, metoda druga wymaga żelaznej konsekwencji. Nie słuchasz publicznych zwierzeń koleżanki i nie komentujesz ich. Odpowiadasz tylko na pytania służbowe. Gdy ona mówi coś nie po Twojej myśli lub coś niepochlebnego pod Twoim adresem, a nie dotyczy to pracy – po prostu wychodzisz z pokoju. Nie demonstracyjnie, bez strojenia zbolałych czy porozumiewawczych min do innych! Zwyczajnie – bo chce Ci się siusiu. I nikomu, nigdy, pod żadnym pozorem nie uskarżasz się na nią, nie krytykujesz jej w kuchni przy parzeniu kawy. Jakby nie istniała. To się sprawdza, wymaga jedynie siły woli. Daję Ci słowo, że po dwóch tygodniach ktoś „pęknie” i nie będziesz to Ty.
Jeśli martwisz się, że moja propozycja jest zbyt cyniczna, zastanów się przez chwilę, co koleżanka wyprawia z Tobą. Musisz wybrać, co jest dla Ciebie ważniejsze. A zmiana lubianej pracy może się z czasem przekształcić w odruch ucieczki przed każdą trudnością… Pomyśl o tym, proszę.
Pozdrawiam mocno,
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze