Pokolenie ACTA
URSZULA • dawno temuPolacy szturmem wylegli na ulice, by zaprotestować przeciwko planom podpisania przez władze dokumentu, który umożliwi cenzurę w sieci i uniemożliwi darmowe oglądanie i odsłuchiwanie przeróżnych dóbr kultury. Przedstawiciele Pokolenia X protestowali obok przedstawicieli Pokolenia Y, gdzieniegdzie mignął nawet przedstawiciel Pokolenia JP II, lewicowcy nieśli sztandary obok prawicowców, kibole maszerowali obok punkowców...
Jakoś tak się składa, że media lubią nadużywać słowa „pokolenie”. Zaczęło się, oczywiście, od Pokolenia X, czyli osób urodzonych między 1961 a 1981 rokiem. To podobno pokolenie ludzi zagubionych, którzy szukają odpowiedzi na trudne pytanie „Jak żyć?”, zamiast zasuwać w korporacji i kupować coraz to nowsze modele samochodów. Przedstawicieli pokolenia X charakteryzuje abnegacja oraz nonszalancja i mimo że skończyli siedem kierunków studiów, często lądują w rynsztoku i marnują sobie życie. Natomiast ludzie urodzeni w późnych latach 80. to Pokolenie Y, które życie marnuje sobie znacznie rzadziej, natomiast nie może żyć bez telefonu, obklejonego kolorowymi naklejkami laptopa i wszelkich nowinek technicznych, które powodują, że jest członkiem tak zwanej „globalnej wioski”, czyli ma przyjaciół na całym świecie, nie jest specjalnie nigdzie zakorzenione. Do Pokolenia Y należą ludzie pewni siebie, tolerancyjni, którzy chcą się rozwijać, podróżować i zdobywać doświadczenia. No i jest jeszcze Pokolenie Z, czyli ludzie urodzeni w latach 90. To tak zwani „Oburzeni” - są jeszcze w liceum, albo dopiero co dostali się na studia, ale już są zdania, że zawiedli się na demokracji, ponieważ państwo nie zapewnia im mieszkanek i ciepłych dożywotnich posadek. To tylko kilka przykładów kreowanych przez media „Pokoleń” (było ich jeszcze sporo, na przykład sławetne „Pokolenie JP II”, czyli ludzie, którym zrobiło się smutno po śmierci papieża), ale wszystkie te podziały kompletnie do mnie nie przemawiają, nie mają w sobie nic, co by sprawiło, że mogłabym się z którymś identyfikować. Dopiero ostatnie wydarzenia okołointernetowe uświadomiły mi, że chyba istnieje jednak pokolenie, z którym się utożsamiam.
Generalnie z pogodą ducha przyjmuję na klatę drobne przeciwności dnia codziennego w postaci na przykład nieodpalającego z powodu mrozu samochodu, jednak kilka tygodni temu, kiedy zmęczona wróciłam wieczorem z pracy i dowiedziałam się, że nie mogę zawinięta w kocyk obejrzeć kilku odcinków ulubionego serialu, bo FBI aresztowało pana, który udostępniał go online za darmo, to szlag mnie normalnie trafił. Kiedy sytuacja przedłużała się do tygodnia, zaczął mnie dopadać syndrom odstawieniowy — nerwowość, trzęsące się dłonie, brak koncentracji. Było mi już wszystko jedno, skąd serial wezmę, wiedziałam, że po prostu muszę go obejrzeć. Ponieważ FBI aresztowało pana za to, że udostępniał serial nielegalnie, pomyślałam, że może poświęcę w tym miesiącu rachunek za gaz i zakupię serial na legalu, jednak szybko okazało się, że nie jest to wcale takie proste. Ponieważ mieszkam w Polsce, a nie w Ameryce, nie bardzo mogłam skorzystać z jakiejś legalnej strony, na której po prostu się płaci się kilka dolarów za odcinek. Poszłam więc do Empiku, gdzie miły pryszczaty młodzieniec poinformował mnie, że płyty DVD z serialem zostały chwilowo wykupione (no tak — inni uzależnieni też wpadli na ten pomysł). Zostało mi więc kupno na Allegro kolekcjonerskiej edycji w różowym futrzanym pudełku z kokardką 499,99 zł (niedoczekanie!), otarcie łez za pomocą kupna plakatu z bohaterami serialu za 24,90 zł (no może…) albo popadnięcie w chorobę sierocą podczas oczekiwania, aż serial puści w końcu polska telewizja zamiast Domku nad rozlewiskiem. A umówmy się, że życie jest zbyt okrutne i nieprzyjemne, żeby wydawać ogromne pieniądze albo w nieskończoność czekać na drobne przyjemności.
A każdy ma jakieś, i niestety w dzisiejszych czasach, czy nam się to podoba, czy nie, coraz rzadziej jest to godzinka na basenie (w sumie to bardziej obowiązek niż przyjemność) czy kolacja z przyjaciółmi na mieście (kryzys), a częściej klika odcinków serialu, wrzucanie filmików na strony z home-made porno albo niekończące się dyskusje na forum dla ludzi z chorobami żołądka. I każdy chce mieć do tych przyjemności prawo. I każdy przyzwyczaił się, że są anonimowe i są za darmo.
Nic więc dziwnego, że Polacy szturmem wylegli na ulice, by zaprotestować przeciwko planom podpisania przez władze dokumentu, który w pewnym stopniu umożliwi cenzurę w sieci i uniemożliwi darmowe oglądanie i odsłuchiwanie w internecie przeróżnych dóbr kultury. Nagle okazało się, że jest jeszcze coś, co powoduje, że Polska jednoczy się ponad pozornymi podziałami. Przedstawiciele Pokolenia X protestowali obok przedstawicieli Pokolenia Y, gdzieniegdzie mignął nawet przedstawiciel Pokolenia JP II, lewicowcy nieśli sztandary obok prawicowców, kibole maszerowali obok punkowców. Dla mnie na takie marsze było trochę za zimno, ale wspierałam protestujących duchowo, ponieważ z nieskrywaną przyjemnością zrezygnowałam z planów legalnego pozyskania serialu. W zimowy wieczór najprzyjemniej jest przecież zaparzyć sobie gorącą herbatę z sokiem malinowym, zawinąć się w mięciutki kocyk i sieknąć kilka bezkarnie ściągniętych z sieci odcinków. Czego sobie i Wam życzę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze