Jak zwracamy na siebie uwagę?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuChoć żyjemy w czasach spokojnych, czasu mamy dla siebie coraz mniej. Im dłużej ze sobą jesteśmy, tym bardziej przestajemy siebie zauważać. To wielka przykrość być w związku niewidzialnym. Moje bolesne doświadczenie wskazuje awanturę jako sposób kobiety na zwrócenie męskiej uwagi. Faceci są gorsi. Uwagi domagają się jeszcze natarczywiej niż oralnego prezentu we własne urodziny.
Ze wszystkich biblijnych przypowieści ta o wieży Babel ma najwięcej rozsądku. Jak wiadomo ludzie postanowili dostać się do nieba na własną rękę, konstruując coś w rodzaju starożytnego drapacza chmur czy też Pałacu Kultury. Nie wyszło, gdyż Stwórca w swym nieskończonym miłosierdziu pomerdał nam języki, w skutek czego nie możemy dogadać się aż do dziś. Zwyczajowa wykładnia tej opowieści głosi, że od tego czasu Francuz nie porozumie się z Anglikiem, Polak z Niemcem już wcale, szczęściem Szatan zaraz pospieszył z wynalazkiem języka angielskiego.
W rzeczywistości sprawy przebiegły nieco inaczej i jestem pewien, że gdybym tylko zanurzył się w apokryfach, to zaraz znalazłbym potwierdzenie moich słów. Wedle mej skromnej opinii, wieża Babel była pierwszą próbą zniesienia różnic między płciami, wprowadzenia równouprawnienia i feminizmu w stylu zachodnim, choć przefiltrowaną przez cokolwiek brutalną kulturę Babilonu. Budowaliśmy solidarnie ramię w ramię, wieża rosła, aż Bóg zobaczył co się święci, zamieszał i odtąd porozumienie między płciami jest zupełnie niemożliwe.
Dzieje się tak, że nie mówimy niczego wprost. Tak już nawykłem do tego, że kobieta nigdy niczego nie wyrazi wprost, że taka możliwość w ogóle nie przejdzie mi przez głowę: „tak” odbieram jako „być może” albo „lepiej pozmywaj”, co oznacza „nie”, wolę już wcale nie myśleć. Wiedzą to gwałciciele, słusznie gnijący w więzieniach. A o co chodzi w związku?
Ano, żebyśmy się widzieli nawzajem.
Bardzo rzadko powołuję siebie na przykład, żywię nadzieję, że tym razem będzie mi wybaczone. Kilka lat temu mordowałem się okrutnie nad historią miłosną w kostiumie horroru. Była to opowieść o mężczyźnie, którego szlag trafił w kolejce na poczcie (przewidywałem w ten sposób własny rychły zgon), który w skutek tego wydarzenia nie zdołał naprawić kontaktów ze swoją ślubną. Powrócił więc jako duch niewidzialny i niemy, wszystko co mógł zrobić to wystukiwać, co leżało mu na wątrobie. Walił więc jak wściekły w parapet, szybę i meble, niestety młoda wdowa interpretowała te hałasy po swojemu, upatrując przyczyn naturalnych, zwyczajnie nie dopuszczała możliwości, że ktoś z zaświatów usiłuje zwrócić na siebie uwagę. Wybaczcie, jeśli to słaby pomysł. Moja umordowana głowa zdobyła się tylko na taką metaforę nieudanego związku.
Paradoksalnie, choć żyjemy w czasach luźnych, spokojnych, czasu mamy dla siebie coraz mniej. Im dłużej i bardziej ze sobą jesteśmy, ten czas znika, co pozostawia obie strony w zaskakującej bezradności. Moje bolesne doświadczenie jednocześnie wskazuje awanturę jako sposób kobiety na zwrócenie uwagi. Awantura, w odróżnieniu od kłótni, dotyczy rzeczy bardzo drobnych: spóźnienia, niezadowolenia z zaproszonych gości, nawet rozczarowania wspólnie zaplanowanym wyjazdem w góry, co jest akurat łatwe – każdy pobyt w górach musi się przecież skończyć małym piekiełkiem. Nikomu nie służy ani zdrowy klimat, ani makabryczna konieczność chodzenia.
Ratowałem kiedyś pewien związek, ten sam, który posłużył za materiał wyjściowy do wystukanej opowieści. Ci to żarli się nieustannie, nakręcając dzień w dzień małe, małżeńskie piekiełko. Facet pił na umór i się włóczył, pilnując by w domu przebywać stosunkowo krótko, złapany przez żonę doświadczał słusznych pretensji w niesłusznym natężeniu. Ale prawdziwy łomot zbierał wówczas, gdy zabierał się za naprawianie sprawy. Każda wspólna kolacja kończyła się dziką awanturą o próbach „robienia czegoś razem” nie wspomniawszy. Uporządkowanie domowej biblioteki dodało książkom skrzydeł w sensie dosłownym, choć prędkość ich lotu kojarzyła się raczej z silnikiem rakietowym. Kiedy pojechali na rolki, wokół nich więdły wszystkie drzewa, wspólny wyjazd skończył się na klatce schodowej.
Zapytałem jej: czemu to robisz? Złości cię ten twój facet? Jaka cecha wewnętrzna, czy może wielki nochal jest władny wygenerować taką wściekłość? Dowiedziałem się wśród chlipnięć, że tylko wówczas czuje się widziana przez swojego wybranka. Inaczej – mijali się przez całe dnie. Ale jeśli ryknie, tupnie, wyskoczy z mniej lub bardziej kosmiczną pretensją, cała jego uwaga zwraca się ku niej, nikną strony internetowe, wędki i wyjścia z przyjaciółmi. Facet wie już o tych wszystkich bzdurach uprzyjemniających życie, koncentrując się na tym co życie unieprzyjemnia, ale niestety jest najważniejsze. Zrozumiałem, że nie umiem im pomóc, mogłem co najwyżej pozłościć się na Stwórcę i Jego jakże kłopotliwą reakcję na starożytne zapędy budowlane, następnie straszliwie posmutniałem. Moje serce było przy tej dziewczynie, mimo całego bezsensu jej okrutnych zachowań, wiem bowiem świetnie, jako stukający duch, co to za przykrość być niewidzialnym.
A my, faceci, jesteśmy jeszcze gorsi. Nie tylko dlatego, że uwagi domagamy się jeszcze natarczywiej niż oralnego prezentu we własne urodziny. Chodzi o sposób.
Kobiety robią awantury, faceci kamienieją jako fleje. Z doświadczenia własnego i innych wiem, że flejostwo, niezgulstwo i ogólne rozciapanie w codzienności należą do cech, które najłatwiej nam wykorzenić. Niektórzy przez kwadrans umieją przedzierzgnąć się w poskładanego w kant czyścioszka. Potrafmy być trzeźwi i wypachnieni dzień w dzień, zmywać naczynia i to tak, że skrobiąc palcem w talerz da się wypiszczeć symfonię, składać porozrzucane graty po najróżniejszych męskich uciechach, błyskawicznie pozbywać się prezerwatyw i, co budzi największe zdumienie, nigdy nie sikać na deskę klozetową.
Tyle, że też chcemy, aby uwagę na nas zwracano.
Tymczasem stan normalny nie podlega nagrodzie. Choćbym szczególnie intensywnie wprawiał się w porządności, choć tak wielokrotnie czyniłem, żadna dziewczyna nie rzuciła się mi na szyję dziękując: „kochanie, jaki ty jesteś trzeźwiutki!”. Nigdy, choć trochę już żyję, nie przyklaśnięto mi za wywalone śmieci, o pochwały za heroiczne przecież posprzątanie musiałem się dopominać, nie usłyszałem też żadnego miłego słowa w zamian za cierpliwe unoszenie deski. Jest to w pewien sposób zrozumiałe, życie w końcu nie trwa specjalnie długo, żeby tak cackać się ze staraniami zdurniałego faceta. Ale gdy tylko coś nabroiłem, ryk był taki, że płoszyły się dromadery, a ja znów znajdowałem się w widzialnym centrum wszechświata. Inni, z tego co wiem, też tak mają.
Szczęściem, te dwa sposoby widzenia siebie doskonale do siebie pasują i to tak, że włos się jeży. Chcę zostać zobaczonym, więc broję, dziewczyna wrzeszczy i widzę także ją.
Tylko wieży Babel w tym harmidrze zbudować nie sposób.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze