Komu wędkę? Komu rybkę?
LAURA BAKALARSKA • dawno temuJakiś czas temu zadzwoniła do mnie Pewna Pisarka (w skrócie: PP). – Możesz się ze mną spotkać? – zapytała. Mogłam, chociaż nastręczało to pewnych trudności. Wychodziłam do pracy przed ósmą, z pracy wracałam natomiast po osiemnastej. A po osiemnastej z kolei PP nie chciało się już wychodzić z domu. Stanęło w końcu na sobocie, chociaż i to nie było proste, ponieważ PP najbardziej pasowało samo południe.
Jakiś czas temu zadzwoniła do mnie Pewna Pisarka (w skrócie: PP).
– Możesz się ze mną spotkać? – zapytała.
Mogłam, chociaż nastręczało to pewnych trudności. Wychodziłam do pracy przed ósmą, z pracy wracałam natomiast po osiemnastej. A po osiemnastej z kolei PP nie chciało się już wychodzić z domu. Stanęło w końcu na sobocie, chociaż i to nie było proste, ponieważ PP najbardziej pasowało samo południe. Bo potem, po spotkaniu ze mną, poszłaby sobie na obiad. Konflikt interesów polegał tym, że w południe to ja sama musiałam sobie zacząć obiad robić, żebyśmy mój Dzieć i ja mieli co jeść. Udało mi się wypertraktować jedenastą przed południem, przy czym PP miała swoje preferencje: taka a nie inna dzielnica (blisko jej domu, znaczy), taka a nie inna knajpa (bo tak).
Okazało się, że PP została okradziona. Podczas jej nieobecności ktoś się włamał do domu. Wyniesiono komputer, telewizor i oczywiście całą gotówkę, jaką miała. Tu należy wspomnieć, że PP utrzymuje się z renty inwalidzkiej. Na domiar złego miesięcznik, do którego pisała, podziękował jej za współpracę. Chociaż PP nie zwróciła się do mnie z wyraźnym „pomóż mi”, ja zaczęłam kombinować, jak jej mogę pomóc. Zaproponowałam niewielką pożyczkę, którą spłacałaby w ratach. PP odpowiedziała, że tego woli uniknąć, bo nie wie, kiedy i czy w ogóle będzie mi w stanie te pieniądze oddać. To była nawet rozsądna postawa.
W tym czasie redakcja, w której pracowałam, cierpiała na chroniczny niedobór tekstów. W szczególności brakowało opowiastki z życia, humoreski. Zaproponowałam PP współpracę. PP miała wpaść do redakcji, wziąć kilka numerów tygodnika, żeby zobaczyć, jak taki tekst ma wyglądać. Na tym stanęło. Przez kilka tygodni PP nie mogła dojechać do redakcji. Jestem wyrozumiała dla ludzi, którzy ciężko rano wstają. Ale żeby nie móc dojechać przez kilka tygodni do firmy, w której jeszcze przed osiemnastą ktoś jest? Jak się nie pracuje i nie ma dzieci?!
Wreszcie nadszedł ten wielki dzień. PP zjawiła się u mnie w pracy. Dostała kilka numerów tygodnika, wyjaśniłam też pewne szczegóły techniczne (kim ma być bohater, jak to ma być napisane, jaka długość tekstu itp.), po czym PP znowu na kilka tygodni zniknęła w odmętach kultury masowej. Wydzwoniłam ją wreszcie, bo to jest dobra pisarka i jej teksty naprawdę by mi się przydały. Spotkałyśmy się znowu (blisko jej domu, w jej ulubionej knajpie, a jakże).
– Przepraszam, przepraszam, przepraszam! – zakrzyknęła PP – ale jednak nie!
Po czym wyjaśniła: redakcja jest w takim obskurnym budynku (teksty miała przesyłać mailem), paniusie w moim pokoju okropne (przecież to ja z nimi siedziałam dzień w dzień, nie ona), spiętrzyła jeszcze jakieś trudności, poprosiła o bezzwrotną pożyczkę na rurki waflowe i żarówkę (dałam) i słuch po niej zaginął.
Przypomniała mi się ta historia, bo niedawno zetknęłam się z przypadkiem, w którym jest pewna nuta podobieństwa do opisanego… Moja znajoma Kinga pracuje z pewną Basią. Basia ma pół etatu, pięcioro dzieci, a jej mąż przez trzy lata był bezrobotny. Dwoje dzieci jest już na studiach, jedno w liceum, jedno w gimnazjum, a najmłodsze właśnie poszło do przedszkola.
– Z moich obserwacji wynikało, że bieda tam aż piszczy – opowiada Kinga. – Mieszkanie zadłużone, Basia chodzi obdarta, czasem pożyczała ode mnie na bilet, żeby wrócić z pracy do domu. Przy jakiejś nadarzającej się okazji wspomniałam o tym dyrektorowi.
Dyrektor zawołał księgową i personalną. Zaczęto się zastanawiać, jak w tej sytuacji można pomóc tej rodzinie. Ustalono, że firmę stać na zapomogę. Co prawda pracownicy wtedy dostaną na święta bony o nieco niższych nominałach, ale co tam, to ważniejsze. Można dać podwyżkę, ale przy połowie etatu to nie wpłynie w znaczący sposób na pensję. Ale przecież można zaproponować cały etat. Żeby to nie kolidowało z opieką nad taką kosmiczną liczbą dzieci, Basia w dalszym ciągu przychodziłaby na tak samo długo do pracy jak przy połowie etatu, natomiast część pracy wykonywałaby w domu. Żeby Basia nie czuła się zażenowana, ustalono, że te propozycje przekaże jej Kinga. Co też się stało. Basia wystąpiła o zapomogę, natomiast w sprawie całego etatu miała porozmawiać z szefem.
Po kilku dniach Kinga zapytała Basię, co też słychać w kwestii jej pracy. Czy podjęła już jakąś decyzję? I usłyszała:
– Eee, wiesz, nie, to nie byłoby dobre dla mojej rodziny…
Pewnie każdy najlepiej wie, co jest dobre dla jego rodziny. Urok rodziny wielodzietnej polega na tym, że powinien w niej zarabiać ten, kto akurat ma takie możliwości. Osoby niezarabiające mogą zająć się domem i młodszymi dziećmi. Jak widać, niektórzy jednak wolą rybę od wędki.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze