Mój mąż nie dorósł do roli ojca
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuNarodziny dziecka to rewolucja. Zmienia się nie tylko harmonogram dnia, ale i priorytety. Bycie rodzicem to test człowieczeństwa i partnerstwa – i doprawdy nie ma w tym przesady. Pojawiają się bowiem liczne sytuacje, które weryfikują, obnażają, a i definiują nas na nowo. Nowa rzeczywistość potrafi być bezlitosna - w nowym świetle pokazuje nie tylko nas, ale i partnera.
Justyna (26 lat, urzędniczka z Bydgoszczy):
— Zanim urodziła się Natalia, byliśmy małżeństwem trzy lata. Przyjemnie nam się razem żyło, nie kłóciliśmy się właściwie o nic. Fantastycznie się dogadywaliśmy także w zakresie obowiązków domowych. Sprzątało raz jedno, raz drugie, to samo z gotowaniem czy zakupami. Mieliśmy sporo czasu na swoje hobby – ja uwielbiam malować, mój mąż jest zapalonym programistą.
Nasze życie – spokojne, do bólu uporządkowane – zmieniło się po narodzinach dziecka. Nie minęły dwa tygodnie, a znikła euforia i zaczęła się codzienność. Pracy było przy naszej córeczce co niemiara – mało spała, ciągle chciała być noszona na rękach, dużo płakała. Nie miałam czasu na jedzenie, spałam po kilka godzin na dobę, a i to — jak zając pod miedzą. Byłam wykończona, a dom zapuszczony. Niestety mogłam liczyć wyłącznie na siebie. Mój mąż wracał z pracy zmęczony – popołudnia więc przesypiał, a potem, kiedy przygotowywał dla małej kąpiel i mleko, czyli wywiązywał się z ojcowskich obowiązków, wracał na kanapę. Nie interesował się ani dzieckiem, ani mną – do życia budził się na dobre dopiero wtedy, kiedy mówiłyśmy mu dobranoc. Mógł wtedy, już na spokojnie, posiedzieć w Internecie i obejrzeć telewizję. Kładł się spać dobrze po północy – ale mógł sobie na to pozwolić, bo wiedział, że zmęczenie odeśpi po południu.
To było straszne – dzieckiem wciąż zajmowałam się sama. Byłam zmęczona i smutna, podejrzewam, że może i w depresji. Nie umiałam się cieszyć tym, jaką mam cudowną córkę. Chciałam tylko się od niej na chwilę uwolnić, pobyć sama… Próbowałam na Rafała jakoś wpłynąć – mówiłam, co czuję i jak to widzę, a kiedy ucinał rozmowę tekstem, żebym przestała wreszcie się czepiać, pisałam liściki. Próbowałam najechać mu na ambicję, odwoływałam się do honoru, straszyłam – bezskutecznie. Kiedy udało mi się go poprosić, żeby mi coś podał albo pomógł, robił to, nie powiem, ale po pięciu minutach czy serii małych próśb (wiadomo, jak to jest z dzieckiem) poziom jego irytacji sięgał zenitu. Ciskał się, był naprawdę nieprzyjemny. Wybuchały awantury – właściwie o nic.
To, że mój mąż jest wygodnicki — wiedziałam. Ja też, dopóki mogłam, taka byłam. Nie przypuszczałam jednak, że to smarkacz, patologiczny leń i egoista! Czasem było lepiej — mój mąż się starał. Nie przyzwyczajałam się jednak, bo wiedziałam, że szczęście potrwa krótko – do pierwszego zniechęcenia.
Dziś nasza córka jest dużą, samodzielną dziewczynką. Jestem z niej dumna, bardzo ją kocham, ale jak ja się cieszę, że wreszcie mogę odetchnąć! Kilka dni temu wpadła do nas moja siostra. Cieszyła się, że jej mąż wrócił z kilkudniowej delegacji. Jejku, jak to jest ciężko, kiedy chłopa nie ma w domu! – mówiła. Przytaknęłam, po czym dodałam. Tak, choć o wiele trudniej jest, kiedy chłop jest, ale ma wszystko w nosie. Wtedy dźwigasz nie tylko podwójną działkę obowiązków, ale i potworny żal.
Aneta (29 lat, fotografik z Poznania):
— Z Wojtkiem, moim mężem, śmialiśmy się kiedyś, że jesteśmy jak bliźniaki – mamy podobne zainteresowania, lubimy ten sam styl życia, ubierania się. Wyznajemy podobne wartości, mamy specyficzne poczucie humoru, rozumiemy się bez słów. Od kilku lat wspólnie pracujemy – dogadujemy się znakomicie. Uwielbiamy ludzi, poznawanie coraz to nowych zakątków świata – sporo podróżowaliśmy, także autostopem po Europie. To było fajne – jechać, gdzie oczy poniosą, jeść – co się da, i gdzie się da spać. Oj tak, mieliśmy fantazję!
Zawsze żyliśmy z werwą i pasją, ale dopiero kiedy urodził się nasz syn — Janek, nasze życie nabrało prawdziwych barw i tempa. To była rewolucja! Zorganizowałam sobie urlop macierzyści, a godziny odliczałam liczbą posiłków, leków (Miś jest alergikiem i ma podejrzenie astmy), zużytych pieluch, zabaw oraz całego wachlarza obowiązków domowych. Nigdy nie byłam dobrą panią domu, więc sporo musiałam się nauczyć. Nie lubiłam życia stacjonarnego, ale cóż było robić? Zostałam mamą i teraz to było dla mnie najważniejsze.
Wojtek zaś zupełnie nie zaskoczył konwencji. On nadal był kolorowym ptakiem, wolnym duchem, człowiekiem z luzem w psychice. W domu nie był, a bywał, a kiedy już się pojawił… Okazało się, że mój mąż jest tatą o małym rozumku. Zabrakło w nim jakiegoś pierwiastka rozsądku, nie mówiąc już o konsekwencji czy myśleniu perspektywicznym. Naszego syna nie dość, że rozpuszczał do granic możliwości, to stanowił dla niego zagrożenie. Co i rusz wymyślał jakieś kretyńskie zabawy – zjeżdżanie w wanience ze schodów? Proszę bardzo! Rozpalanie ogniska na tarasie? Przecież on tylko chciał pokazać dziecku, jak będziemy piknikować latem. Doszłam do takiego momentu, że bałam się wyjść z domu, żeby syn z ojcem nie zostali sami, a i sama wolałam rozładować drewno opałowe, żeby Wojtkowi nie przyszło do głowy, by zrobić to wraz z synem, co na bank skończyłoby się jakimś nieszczęściem.
W naszym domu, kiedy jest Wojtek, zawsze jest wesoło i gwarno. Nie obowiązują żadne zasady, granice, nie ma mowy o rutynie i porządku dnia. To nie jest dobre, co próbuję swojemu mężowi uświadomić. Dziecko potrzebuje tej całej nudnej, banalnej otoczki, żeby czuło się bezpieczne, by się normalnie rozwijało. No i ono potrzebuje ojca, nie zwariowanego wujka. Nasz syn jest szczęśliwy i kocha swojego szalonego tatę najbardziej na świecie. Ja też jego tatę kocham bardzo, ale zdecydowanie wolałabym, żeby ten spoważniał i dorósł — nie jestem bowiem gotowa na to, by być mamą dwojga.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze