Rezerwat Ngorongoro
MARTA ZIELONKA • dawno temuNagle, tuż przy drodze, za drzewem akacjowym dostrzegamy długą szyję. - To makieta - mówi Jola. - Ale nie, papier nie chodziłby przecież! – wtrącam. - Toż to najprawdziwsza żyrafa! – wykrzykujemy razem. Szybko wszyscy wybiegamy z samochodu. Pędzimy za nią i widzimy… trzy kolejne żyrafy. No nie - takie szczęście! Nie chce nam się wierzyć. Obserwujemy długoszyje towarzystwo, chodzimy za nim krok w krok, niczym cienie. Nie codziennie zdarza się bowiem zobaczyć całkiem dzikie żyrafy.
Arusha, 11 lutego 2003
Wstaję o 5:30. Nie mogę dłużej spać – cztery godziny całkowicie mi wystarczają!
Śniadanie spożywamy w barze naprzeciw bursy. Jemy chapati (rodzaj dużego kukurydzianego placka smażonego na oliwie) – są pyszne, gorące, usmażone specjalnie dla nas, i wypijamy słodką, imbirową herbatę.
O 11:00 wyjeżdżamy. Safari (w języku suahili: podróż) do Rezerwatu Ngorongoro, która kosztuje 100$ od osoby, potrwa dwa dni. Najpierw jedziemy do Parku Węży, a potem nad Jezioro Manyara. Cudownie. Uwielbiam tu być…
Droga nad Jezioro Manyara wiedzie przez zielone pustkowia. Gdzieniegdzie widać tylko małe punkciki. To grupy Masajów przeganiają bydło do wodopojów.
Spotykamy pawiany, które odważnie podchodzą do nas.Jeden nawet wskakuje na samochód – dajemy mu banana.
Do hotelu w Karatu – miasteczka położonego 1,5 godziny drogi od bramy wjazdowej do Krateru Ngorongoro — docieramy przed 18. Herbata, zwiedzanie okolic, kolacja…
Ngorongoro, 12 lutego 2003Pobudka – 5 rano, szybki prysznic, śniadanie – ja nie mogę jeść, jest za wcześnie. Dwoma land cruiserami kierujemy się do Rezerwatu Ngorongoro, a potem - do krateru. Jest ciemno. Powoli budzą się ptaki, chwilę później wstaje słońce.
Po dziesięciu minutach od przekroczenia bramy wjazdowej do rezerwatu ukazuje się nam całkiem bajkowa kraina. Widzimy domki w kształcie grzybów zawieszone na zboczu góry. Wychodzimy z samochodu — za nic w świecie nie możemy przegapić tego widoku. Nocleg kosztuje tutaj ponoć 360$ - jak się bowiem okazuje, domki te są częścią hotelu Ngorongoro Lodge. Śniadanie serwowane jest na werandzie, w miejscu, z którego rozpościera się malowniczy widok na sam środek krateru. No i można dostrzec w oddali majaczące „obiekty”. To na pewno bawoły — mówię do siebie po cichutku. Patrzę i nie mogę się napatrzeć. Człowiek w obliczu takiego cudu wydaje się drobinką…
Czas nas goni, choć nie powinien – nie tu, w Afryce. Mamy jednak tylko jeden dzień na to miejsce i musimy się spieszyć.
Do Krateru wjeżdżamy o 9 rano. Żeby tylko udało nam się zobaczyć wszystkie wymarzone zwierzęta. Wspaniale gdybyśmy spotkali ”Wielką Piątkę”: lwa, geparda, słonia, nosorożca białego i bawołu.
Najpierw dostrzegamy dwa bawoły, potem pięć, wreszcie całe stado — są wspaniałe. Jesteśmy tak blisko. Cała promienieję. Potem przyglądamy się guźcom, stadu gazeli, impalom i anylopom. Są i flamingi, które królują nad jeziorem. Czerwień ich skrzydeł i brzuchów widoczna jest z daleka — ten kolor pochodzi od ryb, które flamingi zjadają z wielkim apetytem.
Po brzegu jeziora kroczy dumnie gromada zebr. Ale co to? Trzy z nich zostają w tyle. Pilnują, aby stado oddaliło się na bezpieczną odległość od… - co prawda na razie wypoczywającego, wygrzewającego się niewinnie na słońcu, ale jednak króla zwierząt — groźnego lwa. Po chwili już tylko jedna zebra pilnuje tyłów. Ona musi być najdzielniejsza.
A lew nawet na nas nie spojrzy, chociaż my zbliżamy się. Pewnie jest najedzony, teraz tylko odpoczywa. Kilkaset metrów od niego natrafiamy na lwicę z młodymi — leżą nad stawem. Matka podnosi łeb, przygląda się nam z ciekawością, od czasu do czasu wydając z siebie jakieś głośniejsze mruknięcie. Młode wyginają się, cały czas drażniąc matkę.
O 12:00 docieramy nad niewielkie jezioro. W jego błękitnej wodzie mieszka stadko hipopotamów. To tutaj zrobimy sobie piknik. Leżymy na trawie, wypoczywamy, jemy marchewki i przygotowane specjalnie dla nas kanapki. Musimy jednak być ostrożni — krążą nad nami sokoły, a może… jastrzębie. Trudno mi to dokładnie określić, zwłaszcza z tej odległości. Jedno jest pewne – kołują nad nami nie bez powodu, chcą upolować coś do jedzenia. Jola traci cały swój lunch i w ostatniej chwili ratuje but.
Po godzinie ruszamy dalej. Nagle w starym lesie ukazują się nam słonie — są wielkie, dostojne, po prostu – piękne! Z pewnością mieszkają w tym miejscu od tysięcy lat. Ot — symbioza.
Z parku wyjeżdżamy o 16:30. Udaje nam się zobaczyć jeszcze jednego lwa, który, nie przestraszony wcale widokiem ogromnego jeepa, kładzie się przy przednich drzwiach — leży tam i leży i ani myśli się ruszyć.
Do Arushy będziemy wracać około 3 godzin. Musimy się spieszyć, bo ponoć opuszczenie rezerwatu po 18:00 ponoć grozi karą 100$ od samochodu. Do końca nie wierzymy tym słowom. Może po prostu kierowcy przedstawili nam taką wersję? Może chcą wcześniej wrócić do domu (kto wie?).
Jesteśmy zadowoleni. Zobaczyliśmy przecież tyle zwierząt, a trzeba przyznać, że nie każdemu się to udaje. Tylko żyrafy gdzieś się nam schowały – szkoda….
Potem wracamy do samochodu i kierujemy się w stronę Arushy. Do bursy docieramy wieczorem. Po dniu tak pełnym wrażeń zasypiam od razu…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze