Ukrainka nie tylko do sprzątania
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuTo dzięki nim wiele polskich domów lśni czystością. Ukrainki od wielu lat pracują w Polsce. Korzystamy z ich usług, ale rzadko zadajemy pytania o ich własne życie. Gdyby jednak zajrzeć w życiorysy „Ukrainek od sprzątania” często może się okazać, że mają lepsze wykształcenie niż ich pracodawcy. Kim są naprawdę? Jak widzą nasz kraj?
Galina (57 lat, emerytka z Kijowa):
— Mam trzy córki i siedmioro wnucząt. Na Ukrainie żyje się ciężko. Pracowałam w orkiestrze, grałam na skrzypcach, uczyłam gry. Ale lekcji miałam coraz mniej, bo kogo stać na Ukrainie, żeby płacić za nie. A ja chcę jeszcze do czegoś się przydać, pomóc moim dzieciom. Na razie siły i zdrowie mi na to pozwalają. Tylko jedna córka bogato wżeniła się i ma lżej, ale dwie najmłodsze żyją skromnie.
Grzechem byłoby narzekać na ludzi, u których pracuję. Czasami tylko jest mi przykro, że tak źle traktują innych. Niby elita, a brakuje im kultury. Myślą, że mogą być niemili, bo ja tylko sprzątam. Dziwię się też, że kobiety mogą w ogóle nie dbać o dom. Wchodzę, a tam brudna bielizna i podpaski porozrzucane po wszystkich kątach, bo gdzie stała, tam rzuciła, czasami co najwyżej wepchnęła pod łóżko. Trzeba było zbierać, bo za to mi płacili. Inaczej swoje córki wychowywałam.
Teraz ludzie się bogacą, więc w Polsce mam dużo pracy i mogę wybierać. Jak ktoś nie ma dla mnie szacunku, to niech sam pierze swoje brudy. Kiedyś trafiłam do domu, gdzie stał fortepian, zapytałam, czy mogę zagrać. Jak powiedziałam, że jestem skrzypaczką, zaproponowali mi, żebym uczyła ich syna. To była najlepsza praca.
Z niektórymi rodzinami łączy mnie przyjaźń. Pracuję dla niech od początku, czyli od 6 już lat. Jak czasami robię sobie przerwę, żeby pobyć w domu, pochodzić do filharmonii, pozaglądać w stare kąty, odpocząć, wtedy dzwonimy do siebie na święta. Dopytują, kiedy wracam, niektórzy nawet trzymają dla mnie miejsce, mówią, że nie chcą nikogo innego.
Polska jest piękna, byłam w Krakowie, Toruniu, Gdańsku, nad morzem. Ale Ukraina też jest ładna. Szkoda, że Polacy nie interesują się moim krajem. A mamy i piękne góry, i morze. Taniej, niż na Zachodzie i ciekawiej.
Olga (29 lat, pedagog z Lwowa):
— Skończyłam pedagogikę we Lwowie. Miałam marzenie, żeby zajmować się niepełnosprawnymi. Kocham dzieci, dla nich warto dużo robić. One są niewinne, a przecież tak często cierpią. Pracowałam w domu opieki dla dzieci chorych.
Los jest przewrotny. Sama mam niepełnosprawnego synka. Dziś Igor ma 6 lat. Z trudem chodzi. Choroba postępuje, a on potrzebuje nowego wózka, pieniędzy na leki. Nie zarobiłabym na to pracując na Ukrainie jako pedagog za 600 złotych w przeliczeniu na polskie pieniądze. Na męża nie mam co liczyć, jest nauczycielem matematyki w szkole, zarabia niedużo. Musiałam wyjechać z kraju dla synka. Został z teściową i swoim ojcem. Tęsknię za nim, ale wiem, że oni dobrze się nim zajmują. Do Lwowa nie tak daleko, staram się choć raz na miesiąc do nich pojechać. I tak już 4 lata.
Najgorsze chwile to te, kiedy zaczynam pracę u nowej osoby. Nigdy nic nie ukradłam, ale często widzę, że ludzie patrzą na mnie podejrzliwie. Szczególnie starsi boją się obcej osoby w domu. Patrzą na ręce. Wtedy budzi się we mnie złość. Pytam, dlaczego myślą, że jestem złodziejką, bo jestem biedna, bo z Ukrainy. Młodsi mają inne podejście, zostawiają klucze i idą do pracy, przychodzą i mają porządek. Tak jest najlepiej.
Ale też dużo dobrego spotkało mnie w Polsce. Jedna z pań, u których pracuję, daje mi ubranka po synku rok starszym. Pasują na Igorka jak ulał. Niektóre z metką, same firmowe. Dzięki temu kupuję mu tylko bieliznę. Sama też dostaję ubrania. Widzę, jak dużo w Polsce kupuje się ciuchów. Sprzątam u takiej pani, która nie ma tygodnia, żeby czegoś nowego nie przyniosła. Nie ma nawet kiedy tego nosić. Kiedyś poprosiłam, żeby inna pożyczyła mi pieniądze, bo brakowało na remont, dach przeciekał. Dała bez pytania na co. Powiedziała, że odrobię sprzątaniem. Dobrze mi w Polsce, ale chcę być z moją rodziną. Może nawet mielibyśmy drugie dziecko. Popracuję jeszcze i wracam.
Dana (23 lata, studentka z Iwano-Frankowska):
— Urodziłam się na wsi koło Iwano-Frankowska. Moja rodzina ma niewielkie gospodarstwo. Żyją skromnie, jedzenie wytwarzają sami. Sprzedają mleko, mamy też niewielką rentę mamy. O niczym tak nie marzyłam, żeby tylko wyrwać się z tej biedy. Chciałam iść na ekonomię, ale nie było pieniędzy. Przyjechałam do Polski, żeby zarobić na studia. Jestem tu już rok, jeszcze rok i wracam do siebie. Mieszkam u moich gospodarzy, to wszystko mogę odkładać. Cały dzień zajmuję się domem. Sprzątam, robię zakupy, gotuję obiad, a właściwie kolację i idę z dwoma psami do lasu. Spacery są najprzyjemniejsze w mojej pracy.
Patrzę na tych ludzi, myślę sobie, że może wcale bogaci nie mają tak dobrze. Oni swój piękny dom i ogród widzą tylko wieczorem. Po co im psy, skoro wychodzą z nimi co najwyżej w niedzielę. Nie mają nawet czasu, żeby mieć dzieci. Ciągle mówią, że kiedyś będzie inaczej, zwolnią tempo, ale ja widzę, że nie szybko. Czasami nawet mi ich szkoda, bo to tacy mili i dobrzy ludzie. Tylko czemu muszą tak ciężko pracować, przecież są już tacy bogaci.
Na początku zastanawiali się, czy mnie zatrudnić, czy nie jestem za młoda, czy umiem sprzątać. Ale ja u siebie w domu od dziecka wszystko robiłam, kiedy moi rodzice pracowali w polu. Mam dwójkę młodszego rodzeństwa, byłam za nich odpowiedzialna. Najpierw wzięli mnie na próbę. Dzisiaj jesteśmy jak rodzina. Namawiają mnie, żebym studiowała w Polsce i dalej u nich pracowała, ale ja nie chcę. Tęsknię za domem, za moim krajem, językiem i przyjaciółmi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze