Nikt nie lubi Warszawy?
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuNa to wygląda. Co komuś powiem, że przeprowadziłam się do stolicy, widzę grymasy i słyszę znaczące chrząknięcia. Przecież tam nie ma żadnego Starego Miasta, tylko dekoracje jakieś! Zero kultury, sami dorobkiewicze i pozerzy. Tam wszyscy pracują w korporacjach i nie znają sąsiadów zza ściany – skomentował kolega, który z premedytacją przeniósł się na wieś i prowadzi żywot człowieka naturalnego.
Jestem w kropce. Bo mnie się tu nawet podoba. W korporacji nie pracuję, niektórych sąsiadów znam, innych nie. Ale w poprzednim miejscu zamieszkania też wszystkich nie znałam, więc to żaden argument. Do kina spacerkiem pięć minut, więc dostęp do kultury posiadam. Ludzie, przynajmniej ci dotąd poznani, nie mają zielonkawego odcienia skóry, a ilość kończyn w normie. Chamstwo i wredota w dawkach standardowych, chociaż może mi się poziom wrażliwości obniżył? Straciłam swą zachodniopolską wrażliwość i nawet nie zauważyłam, jak sama powoli zmieniam się w mokotowsko-ursynowską mutantkę?
Biorąc to wszystko pod uwagę, zastanawiam się: czemu u licha wszyscy tak tej Warszawy nie lubią? Dlaczego warszawiaków uważa się za smętnych krawaciarzy spędzających żywot w klimatyzowanych biurach i galeriach handlowych? Przecież tu są dwa miliony ludzi, w tych paru na krzyż biurowcach nawet by się nie pomieścili. Większość z nich zresztą urodziła się w Ciechanowie lub pod Siedlcami, jeżdżą na weekendy do rodziców i powtarzają a u nas w Warszawie… Pochodźcie sobie Marszałkowską w niedzielne przedpołudnie. Zero człowieka. W innych polskich miastach to czas na rodzinne spacery i sąsiedzką integrację. Warszawiacy też oczywiście są wtedy ze swoimi najbliższymi. Tyle, że właśnie w tych innych miastach.
Nigdzie w Polsce nie ma takiego zróżnicowania społecznego. Idąc ulicą mijasz Edytę Górniak, a po chwili pan Miecio pyta, czy masz dołożyć złotówkę do wina. Nigdzie nie ma tylu artystów, twórców i wolnych ptaków. Wielu uciekło ze swoich miejscowości, bo ciężko być jedynym punkiem w Ostródzie albo lesbijką pod Małkinią. Warszawa jest gościnna i wszystkich tych frików bierze na klatę. Ale i zwykły mieszczański ludek się tu pomieści. Są i ekspedientki, i ślusarze, i kioskarze… Rysiek z Klanu nawet, ten najzwyczajniejszy ze zwyczajnych Polaków też tu mieszka.
O, i tu może nas trop dobrze prowadzi. Telewizja. Zwłaszcza kanały informacyjne mogą tu być winne, te teoretycznie ogólnopolskie. Wygląda to mniej więcej tak: rozentuzjazmowana blondynka z mikrofonem w łapce krzyczy: witam z ulicy X, proszę państwa, co tu się dzieje, straszliwa kolizja, zderzył się fiat z mercedesem, nikomu nic się nie stało. Czegoś wam zabrakło w tej błyskotliwiej wypowiedzi? Tak, blondyna nie nadmieniła, w jakim to mieście wstrząsająca katastrofa miała miejsce. Przecież to oczywiste! W Warszawie, bo gdzieżby indziej? Państwo z telewizji są przekonani, że cała Polska zna najdalsze nawet uliczki Tarchomina. I, po drugie, że interesuje ją stan owych szlaków komunikacyjnych. A że w Bolesławcu rondo zamknęli to powiedzieć nie łaska?
Taki warszawocentryzm telewizyjny rzeczywiście może denerwować. Zwłaszcza mieszkańców innych dużych miast, którzy mają swoje własne stłuczki i problemy komunikacyjne. Włącza ktoś taki telewizor i mówią mu, że dzisiaj jest piękna pogoda. Patrzy za okno i widzi, że wcale nie jest. Ale rozszczebiotana pogodynka uważa, że jak jej tyłek nie marznie gdzieś na Hożej, to i cała Polska ma ciepło.
Warszawa jest nielubiana też pewnie dlatego, że jest zwyczajnie brzydka. Trzeba to sobie jasno powiedzieć. Moja głęboka sympatia dla tego miasta nie zaślepia mnie na tyle, by nie zauważyć: okropnie tu jak diabli. Bez porządnego śródmieścia, bez planów zagospodarowania, z nawtykanymi między kamienice blokami, a między bloki – biurowcami z napisem business park. Jest Żoliborz czy Saska Kępa, ale (tu pewnie zaskoczę warszawiaków) w innych dużych polskich miastach też są takie dzielnice, choć nikt o nich w TVN-ie nie opowiada. W dodatku jest ich znacznie więcej, w takim Wrocławiu prawie każdy menel ma szansę zamieszkać w stylowej dziewiętnastowiecznej kamienicy. W Warszawie dowiedziałby się od pani z agencji nieruchomości, że egzystuje w prestiżowej lokalizacji, codziennie oddychając historią i czerpiąc z wielowiekowej tradycji. I pewnie by się zdziwił.
Żadne argumenty, że była wojna i powstanie, że bohaterskie miasto dało się zburzyć walcząc o wolność, że przyszli komuniści chcieli zrobić tu małą Moskwę… nic tutaj nie zmienią. Trudno się przecież pocieszać codziennie: co prawda jest tu obrzydliwie, ale jakże bohaterskich mieliśmy powstańców. A z drugiej strony – od wojny i komunizmu już parę lat minęło i pewnie dałoby się ten czas spożytkować jakoś sensowniej niż budując rozmaite Łorsoł Biznes Senter.
Ale tak sobie myślę, choćby Warszawa była najpiękniejsza, a warszawiacy najsympatyczniejsi, to i tak cała Polska będzie się krzywić. Dlaczego? A wskażcie jeden kraj, w którym lubi się stolicę. Anglik powie, że Londyn zły, brudny i zatłoczony. Francuz, że Paryż to miasto degeneratów i pseudoartystów. Już mieszkańcy imperium rzymskiego uważali swą stolicę za miasto, do którego nie należy przywozić młodocianych córek i cnotliwych małżonek. Nie mam pewności, ale mogę się założyć, że i tacy Gambijczycy nie kochają swojej stolicy. Bandżul to pewnie w ich oczach wstrętne, pełne plugastwa miasto. Tak to już jest z tymi stolicami.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze