Mężczyzna przyznaje się do winy!
CEGŁA • dawno temuStworzyłem dookoła siebie mit osoby bardzo pewnej siebie, znającej swoją wartość, wszystkowiedzącej, doskonałej… Oczywiście, doskonałej tylko we własnym mniemaniu. Chciałbym opisać moją historię, abyś mogła zrozumieć, jak wrednie się zachowałem - nie tylko w stosunku do kobiety, z którą byłem, ale również w stosunku do ludzi, którzy mi ufali.
Droga Cegło,
Jakiś czas temu myśl o napisaniu do jakiejś gazety lub portalu byłaby dla mnie nie do pomyślenia. Stworzyłem dookoła siebie mit osoby bardzo pewnej siebie, znającej swoją wartość, wszystkowiedzącej, doskonałej… Oczywiście, doskonałej tylko we własnym mniemaniu.
Chciałbym opisać moją historię, abyś mogła zrozumieć, jak wrednie się zachowałem — nie tylko w stosunku do kobiety, z którą byłem, ale również w stosunku do ludzi, którzy mi ufali. Byłem innym człowiekiem i nikt — łącznie z osobami, które miałem czelność nazywać przyjaciółmi — nie wiedział, jaki jestem, i nie może powiedzieć, że cokolwiek, co wie ode mnie bądź na mój temat, jest prawdą.
Najpierw udało mi się dostać do tego liceum, do którego chciałem, świetnie wypadłem na testach kwalifikacyjnych i miałem okazję zostać kimś „nowym”. Nie tym, z którego się śmieją, bo jest grubszy, ma pryszczatą twarz, nosi okulary i ma śmieszne nazwisko. Stwierdziłem, że jeśli będę udawał pewnego siebie, przekonanego o swojej wartości, to te moje wady zostaną pominięte.Jak chciałem, tak się stało. Nie będąc sobą, zdobyłem kolegów, przyjaciół, osoby, które uważają mnie za swojego przyjaciela. Zastanawiam się tylko, kto to jest ten ich przyjaciel.
Później były studia, oczywiście brnąłem w bagno, do którego wszedłem w liceum, tym razem było mi łatwiej, bo razem ze mną studiowało dwóch kolegów ze szkoły. Już byłem „fajny”. Przez cały ten czas, czyli cztery i pół roku, byłem na paru randkach z różnymi dziewczynami, nic z tego nie wyszło, nie potrafiłem się zaangażować. I tak w wieku 23 lat byłem prawiczkiem, tak naprawdę to nie zależało mi na utracie dziewictwa, tylko na tym, aby inni sądzili, że ja to dopiero mam przygody erotyczne! Oczywiście wymyśliłem kilka historii, żenujące…
Wreszcie poznałem moją lubą. Zakochałem się w niej, zafascynowała mnie, nie potrafiłem przestać o niej myśleć. Udało mi się z nią umówić… Jaki ja byłem szczęśliwy, spotykaliśmy się przez parę tygodni. Oczywiście, byłem nadal swoim udawanym „ja” - boskim, cudownym, idealnym zakochanym w sobie (teraz nie mogę spojrzeć w lustro). Wciąż o niej myślałem.
Chciała być w stosunku do mnie fair, powiedziała mi o swojej przeszłości. A ja, zamiast jej powiedzieć prawdę o sobie, powtórzyłem tę samą bajkę, co przyjaciołom (mam nadzieję, że będę mógł nadal tak o nich mówić). Nie wiem, czy nie chciałem, żeby wiedziała, że byłem prawiczkiem, czy wynikało to z czegoś innego. Ale wydaje mi się, że była to obawa przed odrzuceniem. Teraz uważam, że to głupie, wtedy było tylko przerażające. Więc — udawałem przed nią boga seksu. Debil, przecież to wszystko widać i kobieta od razu to wyczuje. Generalnie, oprócz seksu, nie skłamałem w żadnej tzw. ważnej sprawie, wszystko to były błahostki. Ale kłamałem i to się liczy. Straszne było to, że jak już mnie złapała na kłamstwie, to starałem się odwrócić kota ogonem, wmówić jej, że się myli. Bardzo nie chciałem oszukiwać, naprawdę marzyłem o tym, żeby jej powiedzieć prawdę, ale się bałem – i słusznie, zaufania nie wolno nadwyrężać.
Najgorsze, że gdy wyszło parę moich kłamstw i przyznałem się w końcu do wszystkiego, to jeszcze na dokładkę powiedziałem, że jakbym chciał, to mógłbym dalej kłamać, a ona by o tym nie wiedziała… Co ja sobie myślałem, jak można w ogóle coś takiego powiedzieć??!!
Niestety, nie dostałem po pysku, choć bardzo tego chciałem. Rozmawiała ze mną spokojnie, płakała przeze mnie i powiedziała, że to definitywnie koniec — może kiedyś mi wybaczy, tego nie wie, ale nigdy nie zapomni. Wiem, że ją zawiodłem i zraniłem, i nie zasługuję na nic innego jak potępienie. Czuję się jak szmata.
Kłamałem, żeby podbudować swoje ego, żeby nie musieć się wstydzić tego, kim jestem, lub raczej: kim nie jestem. Nie wiem, czemu tak robiłem, pewnie ma na to wpływ fakt, że tak naprawdę, pomimo 24 lat, niczego jeszcze nie osiągnąłem. Co z tego, że mam pracę, samochód, właśnie remontuję mieszkanie i stać mnie na większość moich zachcianek, skoro nie mam tego, na czym mi tak naprawdę zależy: nie mam przy sobie kobiety, w której się zakochałem, która była mi niezbędna jak powietrze. A nie mam jej, bo ją okłamałem co do tego, kim jestem. Nie chcę się usprawiedliwiać w żaden sposób, bo jestem najgorszym dupkiem, jakiego znam, zachowałem się podle i niedojrzale. Jedyną rzeczą, o której teraz marzę, to móc cofnąć czas i zachować się inaczej, tak, by jej nie skrzywdzić. Tak, by mi wierzyła, ufała, potrafiła się przytulić i powiedzieć, że czuje się przy mnie bezpiecznie.
Wiem, że na własne życzenie tego nie mam. Nie oczekuję, żeby zapomniała, co zrobiłem. Oddałbym wszystko, co mam, żeby mi dała jedną, ostatnią szansę, żeby mi wybaczyła i pozwoliła być przy sobie. Jasne, że na to nie zasługuję i nie mam prawa o nic prosić, ale chyba każdy może mieć nadzieję?
Postanowiłem się zmienić, ale stwierdziłem, że sam nie podołam. Zapisałem się do psychologa, może on mi pomoże zniszczyć to, co „zbudowałem”. Chcę powiedzieć wszystko przyjaciołom i prosić ich o przebaczenie. A potem, jeśli uda mi się zmienić, chcę o nią walczyć, bo wiem, że w tych chwilach, gdy byłem prawdziwym sobą, byliśmy bardzo szczęśliwi. Nie wiem, czy to ma sens, ale to jedyna rzecz, która ma dla mnie znaczenie.
Choć — tak jak napisałem — nie zasługuję na nic, chciałbym prosić o pomoc. Jak odzyskać ukochaną osobę, jej zaufanie i szacunek? Czy w ogóle powinienem coś robić, a może zostawić ją w spokoju? Wiem, że wszystko rozegrałbym teraz inaczej, że najgorsza prawda jest lepsza niż najgorsze kłamstwo. To tylko frazes, ale dopiero teraz zrozumiałem jego znaczenie, szkoda, że dopiero po tym, jak ją skrzywdziłem.
Bardzo liczę na to, że mi odpiszesz i że opublikujesz mój list, aby był przestrogą dla innych „fantastycznych facetów”.
Łukasz
***
Łukaszu!
Nie chcę Cię zranić ani urazić Twojej i tak nadwątlonej (na własne życzenie zresztą) ambicji, ale historia, którą opisałeś, jest niczym innym, jak piękną i szalenie romantyczną opowieścią o.. dojrzewaniu. Na własnej skórze doświadczasz tego, jak z nieopierzonego, zgoda, mocno zakompleksionego chłopaka wykluwa się w bólach dorosły mężczyzna. Niestety, to musi boleć. Zabolało także ostro osoby z Twojego najbliższego otoczenia. Czujesz się winny wobec nich za swoje dziecinne pozy. A najmocniej zraniłeś tę osobę, na której najbardziej Ci zależało – i jesteś tego świadomy. A więc – już jesteś do przodu, nawet jeśli uważasz, że na to nie zasługujesz…
Mam propozycję: skończ to, co już zacząłeś. Czyli – weź się w garść i popracuj nad sobą. Nie trać energii na samobiczowanie, opluwanie się, obsesyjne powtarzanie i podkreślanie, jaki byłeś niemądry i podły, jak bardzo krzywdziłeś ludzi, zwłaszcza ukochaną dziewczynę. Zapewniam Cię, że ci, na których naprawdę Ci zależało – z wzajemnością – na jakimś etapie życia mogli przechodzić bardzo podobne do Twoich rozterki. Dzisiejsze czasy sprzyjają budowaniu mitów, pozowaniu, bezwiednemu wtapianiu się w tłum „tych lepszych”. Żeby broń boże nie przepaść już na starcie. Masz wielkie szczęście, bo poczułeś gorycz już na samym początku drogi. Zazwyczaj dużo później dochodzimy do wniosku, że ona wiedzie donikąd. Bywa, że wręcz za późno. Tobie udało się opamiętać w miarę szybko. Ciesz się tym!
Nie umiem Ci niestety odpowiedzieć na pytanie, czy Twoja kobieta do Ciebie wróci. Notoryczne pozerstwo, do którego się przyznałeś, nie jest może błahostką, ale też nie jest zbrodnią. To po prostu choroba, nałóg, z którego z reguły się wyrasta. Jeśli faktycznie bywały między Wami chwile prawdy, naturalności – oboje macie się do czego odwołać. Twoja prawda – prawda o Tobie — wcale nie jest „najgorsza”, jak piszesz. Umiesz kochać, umiesz przyznać się do błędu. To już coś. A że nie jesteś takim „fantastycznym” facetem, jakiego udawałeś? Cóż, sam już wiesz, że nie to się liczy. Skąd wiesz, że Ona i przyjaciele nie zaakceptują Cię w tej mniej „fantastycznej” wersji? Może wręcz takim Cię wolą.
Zmień kierunek myślenia: to nie oni mają dać Ci szansę – Ty daj szansę im, żeby przemyśleli to, czy mogą Ci wybaczyć. Zaufaj przyjaciołom i Tej Jedynej, zaufaj ich inteligencji, oddaj się spokojnie pod ich osąd (nie bardzo zresztą masz wyjście, prawda?).
Powodzenia!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze